piątek, 31 stycznia 2014

POLKI NA EMIGRACJI!

Do dzisiejszego wpisu taki oto soundtrack: 
http://www.youtube.com/watch?v=y6Sxv-sUYtM 
Zdominowałyśmy całe miasteczko, Monte Bondone padło Nam do stóp! Nie ma mieszkańca, który by o Nas nie wiedział i już z daleka by Nam nie machał!!! Ponadto w siedzibie naszej szkółki rozeszły się wieści, że uczymy się włoskiego, więc nikt już nie zagaduje do nas po angielsku tylko nawijają do Nas po "ichszemu". Oczywiście niewiele z tego rozumiemy, ale z każdym dniem jest coraz lepiej. Nie obyło się też bez językowych wpadek, między innymi zaprosiłyśmy kolegę do łóżka, a kumpelę pod prysznic:P Oprócz tego miałam dobry dialog z Naszą cudowną księgową: Cio Kjara! Ona na to:Ciao Kara... no i zaczynam jej tłumaczyć, że przecież mi chiamo Iga, a mia la amica to Karo...wtedy spadła z krzesła, wypełzła spod biurka i zaczyna mi tłumaczyć, że "kara" po włosku to "darling"... O tak!!! nikt nie oprze się naszemu urokowi osobistemu!!! 
Mało tego! Strasznie polubiłyśmy Stefanię, instruktorkę snowboardu z Trento. Ona ledwo gada po angielsku, na dodatek często używa pojedynczych zwrotów po niemiecku, a dziś nas przywitała takim oto zdaniem: cześć! Pije mleko, piję piwo i wino!!! dalej już pewnie wiecie co było?? Ustawiłśmy się na bibkę:D Mamy nadzieję, że jak się bliżej poznamy zabierze Nas do jakiejś fajnej knajpki w Trento!!!
O rany zapomniałabym o Luciano! Gość jest po 70!! a zaraża pozytywną energią jak szalony dwudziestolatek. Jeździ po całym świecie, uczy się polskiego, biegle mówi po angielsku...co wchodzimy do narciarni to ma włączonego z Iphon'a jakiś program, który gada do niego w naszym ojczystym języku, smaruje narty i powtarza: ja jestem- I am, Ty jesteś...... szok! No i jeszcze Primo, kurcze też starszy gość, a energetyczny wulkan, uśmiech nigdy nie schodzi z jego twarzy, a mijając nas zawsze rzuci: "ciao ragazzi! Ti agoro buona giornata!" Kocham Italię, do pełni szczęścia brakuje mi tylko Filipa, strasznie za nim tęsknię. Gdyby tu był to bym chyba unosiła się nad ziemią. Niesamowite, że można się tak przywiązać do...obcej osoby! Kiedyś nie wiedziałam o jego istnieniu, a teraz nie wyobrażam sobie bez niego życia, ta miłość to jednak magia. Pocisnęłam banałem, ale inaczej nie umiem:D
AAAAAAAAAA właśnie miałyśmy telefon od Wojtka, że po wczorajszej burzy śnieżenej wyciągi nie ruszą do 12:00 Ale radocha, z czystym sumieniem możemy wyczołgać się na dach i znów odśnieżać nasze okno. Tym razem jesteśmy jeszcze lepiej przygotowane, bo przytargałyśmy z piwnicy grabie i kolejną szczotkę, które z kilofem tworzą zestaw idealny! Do bojuuuuuuuuuuu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Wieczorne lekcje włoskiego:D



poniedziałek, 27 stycznia 2014

Mio compleanno!!!

Ha! Ale miałam urodziny. Nie mogłam wymarzyć sobie piękniejszych. Zaczęło się już kilka minut po północy. Gasimy światło, wyciągamy się na naszym małżeńskim wyrku i nagle Karo rzuca tekst: hmmmm ale twarde te poduszki... no to ja odpowiadam: noooooooo w sumie, ale jakoś mi to nie przeszkadza... pauza i nagle znów odzywa się Karo: no dobra odpalaj światło, bo sobie zgnieciesz okulary... turlając się po podłodze dopełzłam do włącznika, zaglądam pod poduchę, a tam taki wypasiony prezent: wymarzone okularki "Ray Bany", portfel na grubą kasiorę, kolorowa narciarska apaszka i inne drobiazgi ulubionych firmówek:D Wycałowałyśmy się i w radosnym uniesieniu poszłyśmy w kimkę, bo imprezkę zaplanowałyśmy dopiero na wieczór następnego dnia:)
Rano ruszyłyśmy do pracy, chociaż ona jest tak przyjemna, że powinnam ją nazywać "przyjepracą". Oczywiście poczekałam na odpowiedni moment, czyli na przyjście wszystkich najfajniejszych instruktorów i pochwaliłam się dyskretnie, częstując wszystkich czekoladą, że dziś jest MÓJ dzień. Ale było całowania!!! Nie zrozumiałam nic, liczyłam tylko uściski:D Szychtę skończyłyśmy już po 14 i natychmiast skoczyłyśmy na piwko w zaspę. Potem knajpka, i sprint do apartamentu. Tam przekąska i oczywiście bibka na dachu z kilofem i winem. Tym razem miałyśmy bardziej zaawansowany sprzęt, a śnieg zrzucałyśmy prosto na przechodniów. Oczywiście gdy po kwadransie zaczął nam dzwonić stacjonarny telefon, żadna nie chciała odebrać, bo bałyśmy się, że ktoś się poskarżył w recepcji, że oberwał łopatą śniegu. W końcu ja się zdecydowałam podnieść słuchawkę i okazało się, że to tylko nasi czescy koledzy, którzy chcą się z Nami zobaczyć ufffffffff Wieczorem pobiegłyśmy z szampanem na stok, bo akurat tego dnia były nocne jazdy i trasy były cudnie oświetlone, takimi dużymi kulami, podobnymi do tych papierowych lamp z Ikei. Szalałyśmy w śniegu w rytmach disco, gdy nagle dwójka reporterów z włoskiego radia Gamma wzięła Nas zaskoczenia i zmusiła do udzielenia wywiadu!!!No i teraz jesteśmy sławne...chyba:P Następnego ranka niestety nie było Nam już do śmiechu, chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego. Utwierdziło Nas to tylko w Naszym postanowieniu- abstynencja jest SUPER!!!
Nadal regularnie ćwiczymy, co kilka dni biegamy po górach, trzymamy się zaleceń dietetyków i pijemyt ohydne zioła. Zaczynamy nawet dostrzegać niewielkie efekty naszych starań. Każdy dzień jest walką, czasem, po całym dniu na stoku, aż chce mi się płakać, gdy ubieram adidasy i schodzimy na dół wyciskać z siebie siódme poty. Wiem jednak, że warto, i że nie mogę się poddać, bo zawsze wtedy jestem nieszczęśliwa, a przecież walczę o siebie!!! Dlatego nawet gdy nogi odmawiają posłuszeństwa, zakwasy na brzuchu doskwierają podczas naszych wiczornych napadów śmiechu, a ręcę ze zmęczenia wiszą bezwładnie wzdłuż ciała, krzyczę do swojego wnętrza: JESTEŚ SILNA!!!DASZ RADĘ!!!WARTO!!!


Nasza kolacja!

Salute!!!


środa, 22 stycznia 2014

Nasze Dolomity!

Żeby nie było, że narażałyśmy życie miotając patelnią na dachu, wrzucam zdjęcie widoku z okna, który przywitał nas dziś rano:D Było warto!
Nasz "prajwat wju"

wtorek, 21 stycznia 2014

Na grubie:D

Kolejny dzień za nami. Rano zaglądając przez tunel śnieżny wydrążony nad naszym jedynym! oknem oceniłyśmy pogodę, wskoczyłyśmy w sprzęt i ruszyłyśmy na stok. Słonko świeciło, sympatyczni kursanci dopisali, a szusy uwieńczyłyśmy pysznym bombardino con panna, które postawili nam przesympatyczni Polacy. Po zajęciach promowałyśmy się na stoku skręcając balony dla dzieciaków, jednocześnie opalając pyski i zdobywając serca włoskich instruktorów!!
Po szychcie skoczyłyśmy do naszego apartamentu, tego na poddaszu, tak, tak mamy też drugi! Jeszcze się nie chwaliłam, ale mamy dwa!!!Noooooo my też w to nie wierzymy:D Gdy przerażone wielkością naszej lodówki i brakiem balkonu, pobiegłyśmy do recepcji zapytać o możliwość zamiany lub jakiegoś innego rozwiązania, bo kurcze mamy jedzenie na dwa miesiące i nie mamy gdzie trzymać, w odpowiedzi dostałyśmy klucz do pokoju dwa piętra niżej, z cudownym tarasem, fajną kuchnią...no i zrobiłyśmy z niego spiżarnię, narciarnię, ski service, suszarnię i siłownię, bo właśnie tam schodzimy sobie poćwiczyć. W tym całym zamieszaniu mamy więcej szczęścia niż rozumu, rozbijamy się w dwóch super apartamentach, poznajemy świetnych ludzi i mamy na koncie pierwszą przygodę. Nie wiem czy będę potrafiła opisać nasze wyczyny, ale spróbuję. Resztę dopowiedzą zdjęcia.
Co rano wstajemy i musimy zaglądać w tą dziurę nad oknem, o której wcześniej pisałam. Wiedziałyśmy, że nadejdzie takie dzień, kiedy zacznie nas to denerwować lub nikły dopływ dziennego światła spowoduje lekkiego doła. Postanowiłyśmy do tego nie dopuścić, i dziś po powrocie do naszej gawry usunęłyśmy wszystkie rzeczy spod okna, wlazłyśmy na kaloryfer, wyczołgałyśmy się na dach i rozpoczęłyśmy patelniowo durszlakowe odśnieżanie. Po 15 minutach cała podłoga była pokryta śniegiem, a pod prysznicem zaczęło brakować nam miejsca. Oczywiście podczas naszej walki o dobry nastrój i cudowne widoki na szczyty Dolomitów turlałyśmy się po podłodze i tańczyłyśmy twista w kałużach na parkiecie:D:D:D Bawiłyśmy się jak dzieci w piaskownicy, tylko zamiast stawiać babki z piasku stawiałyśmy je ze śniegu.

Widok na świat:D

Najnowsze zastosowanie patelni:D

Dziś prysznic i krioterapia!

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Italia w tęczowych kolorach:D

Nie za bardzo wiem od czego zacząć, bo tyle się ostatnio działo. Spróbuję w telegraficznym skrócie opisać wydarzenia ostatnich tygodni, a w szczególności dni. Wracając do świąt, o których pewnie już wszyscy zapomnieli to mama oczywiście płakała jak rozpakowała prezent gwiazdkowy i przeczytała załączony do niego pledopamiętnik. Ja też całą Wigilię miałam mokre oczy, bo było tak cudownie. Niestety pyszności, poszły mi natychmiast w boczki (Sylwek poszedł w uda i dupkę:P), ale już się za to zabieram i na komórki tłuszczowe wzmożonym wysiłkiem i dietą nacieram.
Zadanie mam o tyle ułatwione, że od kilku dni jestem w słonecznej Italii, która zawsze dodaje mi skrzydeł i energetycznego kopa. Będę tu do wiosny i mam plan schudnąć tak żeby nikt mnie nie poznał! Powiem więcej to się może udać, bo raz że jestem zdeterminowana, a dwa że jestem tu z psiapsiółą i razem się motywujemy. Rano biegniemy na stok, po południu spacerujemy po miasteczku i po hotelach w poszukiwaniu klientów i rozwieszając plakaty w każdym możliwym miejscu, a wieczorami ćwiczymy, smarujemy narty i uczymy się włoskiego. Jednym słowem jesteśmy szczęśliwe i  pewne, że na wszystkich płaszczyznach odniesiemy sukces... no dobra wcale nie jesteśmy takie pewne, cholernie zaryzykowałyśmy tym wyjazdem, zainwestowałyśmy kupę pieniędzy, przejechałyśmy w bardzo trudnych warunkach drogowych całą trasę do Włoch, wspięłyśmy się na tą cholerną górę, a na koniec, po 16 godzinach jazdy musiałyśmy wnieść wszystkie nasze bagaże, jedzenie na dwa miechy, sprzęt itp na cholerne poddasze!!! Przysięgam, że jak usiadłam o 23:00 to miałam ochotę się popłakać. Oczywiście tego nie zrobiłam, Karo otworzyła po piwku i obie udawałyśmy, że jest super. Oczywiście ranek przyniósł nową energię i w radosnym uniesieniu ruszyłyśmy do boju i nadal walczymy, ale już w zupełnie innych nastrojach.
Zostałyśmy przyjęte bardzo ciepło, wszyscy włoscy przystojni instruktorzy chętnie nam pomagają, a właściciele hoteli, knajpek i sklepów (no dobra w Monte Bondone jest tylko jeden sklep:P) z uśmiechem na twarzy wywieszają nasze ogłoszenia i zapewniają, że będą nas polecać. Jednym słowem to się musi udać!
Tym pozytywnym akcentem będę kończyła, bo robi się późno a my z Karo musimy jeszcze trening z "Ewcią" odpalić i zaliczyć kolejną lekcję włoskiego:)
Wysyłam w świat pozytywną energię i trzymajcie kciuki!!!

Ciao!!! Tak było dziś:D:D:D