sobota, 27 września 2014

Rowerzyści z całego świata łączcie się!

Niezależnie od tego czy jeździsz na "kolarzówie", "składaku", "góralu", "holendrze" czy "bmxie", czy jesteś chłopakiem czy dziewczyną, czy masz dwa, dwadzieścia czy sto dwadzieścia lat, czy jeździsz po błocie, piachu, szosach, trawie, kałużach, asfalcie czy bruku jesteś wspaniałą osobą, bo pedałujesz!
Ja lubiłam kręcić odkąd pamiętam, Już jako mała dziewczynka zapuszczałam się na moim jednośladzie dużo dalej niż pozwalała mi na to mama... taki mały zbój byłam! Jako nastolatka poznałam dzięki dwóm kółkom całe moje rodzinne miasto (tu pozdrowienia dla Gliwiczan!), a później cały Śląsk.
Potem były studia, dostałam od taty Trabanta i muszę przyznać, że moje bicykle poszły na kilka lat w odstawkę. Jednak jak mawiają, "stara miłość nie rdzewieje", więc wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej połowy rowery zostały odkurzone i wróciły na "szosy".
Jednak największą rewolucję w tym temacie rowerowym przeszłam 1 kwietnia. Właśnie tego dnia zamieszkałam w Sztokholmie. Mieście gdzie do każdego słupa czy latarni przytulone są "welocypedy", gdzie ścieżki rowerowe ciągną się po horyzont, a na skrzyżowaniach rowerzyści tworzą korki! Od tamtego dnia podróżuję tylko na dwóch kółkach i powoli zapominam jak się zmienia biegi w samochodzie.
Zakochałam się w tych napędzanych siłą ludzkich mięśni maszynach do tego stopnia, że postanowiłam przekuć to uczucie w coś więcej, połączyć to z inną moją pasją i zobaczyć co z tego wyniknie. Tym sposobem "zaszydełkowałam" porzucony pod Parlamentem rower i założyłam stronę na facebooku- BIKEandSOUL Dzięki czemu mam kontakt z ludźmi z całego świata, którzy dzielą się ze mną swoją pozytywną energią. Ponadto jak już wielu z Was wie, otworzyłam internetowy sklep, do którego serdecznie zapraszam www.bikeandsoul.com
Tyle o mnie, a co u Was?

czwartek, 25 września 2014

Deszcze niespokojne...

Nie pisałam tylko kilka dni, a wydarzyło się tyyyyleee, że olaboga i dżizyskrajst. Sama nie wiem od czego zacząć. Może od początku czyli od końca? Wczoraj spadłam ze schodów, ale żyję, jestem cała i nawet się nie poryczałam. Co prawda zaraz po lotce, siedząc jeszcze na półpiętrze cała oblana płynem do prania, w stercie ciuchów (zbiegałam do pralni) zastanawiałam się czy czasem sobie nie popłakać z bólu. Zamiast tego wzięłam głęboki wdech, pozbierałam się i poleciałam dalej. Nie chcę myśleć co by było gdybym nie była sprawna jak kocica i leciałabym jak grucha. Dobrze umieć spadać na cztery łapy.
Potem już tylko pożarliśmy się z Filipem, ale to akurat wiedziałam, że nastąpi, bo iskrzyło od 3 dni. Nerwy związane z kolejną przeprowadzką, planowaniem podróży do Polski, załatwianiem spraw urzędowych, moim biznesem i jego pracą dały się we znaki. Na dodatek normalnie bym puszczała mimo uszu jego debilne uwagi, ale że zbliża mi się okres to nie mogłam odpuścić i musiałam rzucać ciętymi ripostami niczym nożownik. W rezultacie skoczyliśmy sobie do gardeł, daliśmy sobie po wirtualnym szlagu i znów jemy sobie z dziubków.
No kurde, ale kto jak się dowie że ktoś zleciał ze schodów, po pytaniu: nic Ci nie jest? zaczyna prawić morały typu: mówiłem Ci żebyś jeździła windą, nie patrzyłaś pod nogi, o czym Ty myślisz...bla bla bla... no właśnie... myślę o tylu rzeczach na raz, że nie mam czasu patrzeć pod nogi! A biegam po schodach, bo nie mam 100lat, złamanej nogi czy ciężkich zakupów i dziecka pod pachą. Poślizgnęłam się na plamie wody z parasolki, na krętych schodach wyślizganych od ilości zrobionych na nich kroków. Zwykły wypadek. Żałowałam, że w ogóle mu powiedziałam:P
Po prostu marzę o ustabilizowaniu się naszego życia, a wiem że do kwietnia się tak nie stanie. Teraz przeprowadzka (oby parze która nam wynajmuje mieszkanie się układało, bo wtedy przedłużą nam umowę), dwa dni później wyprawa do Polski (już się boję czy zdąrzę wszystko załatwić i z każdym się spotkać), po dwóch tygodniach Filip wraca, ja zostaję dokończyć moje badania i inne sprawy, więc wrócę w listopadzie, potem przedświąteczny szał i Sztokholmskie Jarmarki Świąteczne, w których chciałabym wziąć udział, więc będę miała co robić, potem święta czyli znów lot do Polski, a potem mam nadzieję, że Monte Bondone i dwa miesiące na śniegu. Tym razem zabiorę więcej włóczki i zaszydełkujemy z Karo całe miasteczko!
 Dalej nie planuję, to i tak cud, że tak wiele mi się udało, osobie która zawsze idzie na żywioł, która nie znosi zapisywać niczego w kalendarzu. Jednak jak mus to mus. Notatnika nadal nie kupiłam, ale skrawki papieru, na których wszystko zapisuję walają się po całym mieszkaniu...najważniejsze, że wiem co i jak :D
Skoro już się pożaliłam to teraz czas na miłe rzeczy. Po pierwsze byliśmy na przepysznej, pięknej kolacji w uroczym domku, w cudownym miejscu u nowych znajomych. Naprawdę spędziłam miło czas i naładowałam baterie, dziękujemy Paulina! Na drugi dzień odwieźliśmy auto na parking i korzystając z ładnej pogody wróciliśmy na rowerach. Po drodze jak to w Szwecji ciągnęły się lasy, więc zatrzymaliśmy się na grzyby i znów mam całe pudło suszonych podgrzybków, borowików i innych cudów natury.
Niestety przez ten podstój złapała nas burza. Oczywiście Filip mówił, żeby wziąć peleryny, ale ja beztrosko rzuciłam: nie jesteśmy z cukru, najwyżej zmokniemy. Yhy nie wiedziałam tylko, że to będzie najzimniejszy deszcz jaki w życiu czułam! W momencie powietrze zrobiło się lodowate, a ogromne krople deszczu atakowały niczym bryłki lodu. W kilka sekund byłam przemoczona i telepałam się z zimna. Filip przynajmniej nie był idiotą i nie poszedł na rower w pochmurny dzień, w krótkich spodenkach... pozostawię to bez komentarza, trudno jest besztać samą siebie:P Oczywiście ani przez chwilę nie narzekałam, jechałam tylko z takim durnowatym uśmiechem...
zęby zaciśnięte z zimna, oczy zmrużone żeby nie wpadał deszcz
...a gdy F. zaproponował przypięcie rowerów do słupa i jechanie metrem, krzyknęłam przez ramię: w życiu! z takiej frajdy chcesz zrezygnować? Chodziło mi oczywiście o to, że dopóki pedałujemy i jesteśmy w ruchu to jest w miarę ciepło, bałam się że gdy zejdziemy z naszych jednośladów to dopiero nas dopadnie chłód, a siedząc bezczynnie w metrze może być tylko gorzej. Pół godziny później byliśmy już w domu i siedząc w wannie wyławialiśmy kleszcze i całą masę runa leśnego... ja nie wiem jak ja to robię, ale zawsze pół lasu ze sobą zabieram...w poszukiwaniu grzybów przedzieram się przez  knieje niczym ryś... no dobra wiem, że trufli to szukają świnie:D

poniedziałek, 22 września 2014

This Year The Oscar For The Best Film Goes Tooooo . . . . Iga Nasiex :D

Dlaczego człowiek to takie pokręcone stworzenie?
Goniące non stop za czymś nieosiągalnym, szukające nie wiadomo czego...wiatru w polu, perły na dnie oceanu, gwiazdki z nieba. Czemu oglądając filmy czy czytając książki wzdychamy i myślimy: dlaczego moje życie tak nie wygląda? Dlaczego oglądając zdjęcia znajomych zaczynamy się zastanawiać: jak to jest możliwe, że oni zwiedzają świat, mają pieniądze i są tacy uśmiechnięci, a my nie?
Nie wiem jak WY, ale ja już od dawna nie zadaję takich pytań i jestem szczęśliwszym człowiekiem, odważę się nawet powiedzieć, że najszczęśliwszym.
Uważam moje własne życie za najpiękniejszy film. Czasem jest to romans, czasem dramat, innym razem komedia, momentami nawet thriller czy kino akcji. W każdej postaci je KOCHAM, bo jest moje i to właśnie ja piszę do niego scenariusz, jestem w nim reżyserem i od czasu do czasu dorzucam efekty specjalne! Na dodatek tylko ode mnie zależy czy będzie to film czarno-biały, niemy czy full HD!
Od momentu, gdy to zrozumiałam, widząc na ekranie wystylizowaną parę, w romantycznym objęciu, na myśl przychodzą mi tylko MOJE pocałunki i MOJE magiczne miejsca, w których to właśnie JA się przytulam do najcudowniejszego faceta, a potem turlam się po łące i ganiam zające. 
Dla tych, którzy jeszcze nie kupili siatki na motyle i nie potrafią w nią łapać cudownych chwil, krótka instrukcja obsługi przycisku PAUZA widniejącego na klawiaturze życia.
W momencie gdy robicie coś miłego, zatrzymajcie się na chwilę, jeśli robicie to po raz 1 to musicie zatrzymać się fizycznie... po prostu stańcie do cholery w miejscu i wyjdźcie poza swoje ciało, unieście się nad swoją głowę, popatrzcie w dół, a zobaczcie w jakiej cudownej scenie właśnie bierzecie udział. Nie ważne czy jedziecie rowerem, spacerujecie, pływacie kajakiem, leżycie na kanapie, czy jesteście sami, we dwoje czy całą paczką. Ważne żeby umieć świadomie się cieszyć, i właśnie dlatego warto nauczyć się korzystać z przycisku: stop klatka. Dzięki temu chwila będzie trwała dłużej, zapamiętacie ją i będziecie mogli do niej wracać.
A na koniec mała anegdota. Ostatnio zjeżdżaliśmy taśmą do metra, i jak przystało na klasycznego misia z gatunku Koala, przywarłam do F., po czym przytknęłam policzek do jego ramienia, spojrzałam w górę i zapytałam czy wie czym teraz jestem. Oczy mu błysnęły, na twarzy pojawił się szelmowski uśmiech i rzucił jak zwykle : znowu Durniem? telepiąc się ze śmiechu odpowiedziałam: to też, ale teraz dodatkowo czuję, że jestem rzepem, ale nie takim odzieżowym przy kurtce, jestem rzepem takim z krzaka, który rośnie na łące, takim  co jak się przyczepi to nawet, gdy go już oderwiesz to zostawia po sobie ślad...
 Lubię siebie taką, to są te dni gdy śmieję się na głos w tłumie, wręcz rechoczę, bez powodu, niezależnie od miejsca czy czasu. Oczy mi wtedy świecą i wszystkim naokoło posyłam szeroki uśmiech. Sobie i Wam życzę jak najwięcej takich dni!

czekając na metro i na to co życie przyniesie... :)

czwartek, 18 września 2014

Roller Coaster

Mimo, że ostatnie tygodnie były cholernie ciężkie, pełne niepewności, zakrętów, zwątpienia, zwrotów akcji, to nie poddaliśmy się. Chociaż muszę przyznać, że raz wymiękłam. Dwa tygodnie temu F. zadzwonił do mnie z pracy i powiedział, że nie dostał kontraktu, że teraz już za późno na jakiekolwiek inne ruchy, że musimy wrócić do Polski, już zakomunikował przełożonym, że w takim razie się zwalnia, ale musimy wrócić na 3 miesiące, bo tyle trwa okres wypowiedzenia. Specjalnie tak długo zwlekali z odpowiedzią, żebyśmy nie mogli skorzystać z innego wyjścia!
Przysięgam, że mnie to złamało, usiadłam na podłodze tam gdzie stałam. Wstrzymałam oddech, powiedziałam tylko do słuchawki: nic się nie martw Kochanie, damy sobie radę, razem pokonamy każdą przeszkodę, wrócisz do domu to porozmawiamy. Rozłączyłam się i po mojej twarzy spłynął cały wodospad łez. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam! Po tym wszystkim co przeszliśmy, po tym jak spakowałam nasze życie do kilku pudeł, po tym jak zaczęłam nieśmiało zapuszczać korzenie w nowym miejscu, jak każdego dnia walczę o pracę i swój biznes, po tym wszystkim mam teraz wrócić i znów zaczynać wszystko od nowa?!
Teraz, gdy coś zaczęło się układać, kiedy dzięki Monice, autorce świetnego bloga Polka w Szwecji, która zgodziła się o mnie wspomnieć na swoim profilu,  przeczytała o mnie Paulina, właścicielka cudownego sklepu rowerowego i przyszła mama, która nawiązała już ze mną kontakt i już się spotkamy, rozmawiamy, miło czas spędzamy. W tym miejscu chciałabym Wam dziewczyny bardzo podziękować, za pomoc, dobre słowo i pyszną kawę :) Mało tego, napisała do mnie Oliwka, cudowna młoda dziewczyna, która również dzięki Monice trafiła na mojego bloga i postanowiła do mnie napisać...też już się widziałyśmy, też założyła bloga i też mam nadzieję, że nie jedna kawka przed nami!
I właśnie w tym momencie, gdy życie znów nabierało rumieńców, taki telefon: wracamy do Polski! Oczywiście jak Filip wrócił do domu starałam się jakoś trzymać, nie chciałam mu dokładać, ale jak zaczął mnie głaskać po plecach gdy stałam przy kuchence i powiedział : no i dobrze i tak mi się tu nie podobało, za daleko na północ, zaraz będzie zima, same noce, dobrze że wracamy... to się rozpadłam na milion kawałeczków i powiedziałam, że ja lubię chłody, że chcę zobaczyć Stockholm zasypany śniegiem,szwedów na biegówkach, chcę się z nimi ścigać po parku, jeździć na łyżwach w ogrodach królewskich i że nie wyobrażam sobie, że wracamy do Polski, kiblujemy 3 miesiące w tym marazmie, bo na walizkach to ani w prawo ani w lewo, po czym znów się pakujemy i ruszamy po raz kolejny w świat, znów minie rok zanim się poczujemy gdzieś dobrze i wszystko od początku, a ja chcę gdzieś zakotwiczyć na dłużej, zdążyć mieć dziecko, odłożyć pieniądze i kupić wreszcie ten wymarzony dom w Toskanii.Tak, pierwszy raz w życiu mam marzenie, dzielę je z ukochaną osobą i zrobię wszystko żeby je zrealizować. Toskanio szykuj się, nie spocznę dopóki nie zdobędę kawałka ziemi u stóp moich ukochanych gór.
Jakimś cudem Filip zdołał mnie uspokoić, szeptał, że przecież tęskniłam, że chciałam spędzić trochę czasu z rodziną i przyjaciółmi, że przecież tak bardzo mi było przykro, że nie widzę pierwszych kroków dzieci najbliższych mi osób, że tworząc moją firmę chciałam żeby funkcjonowała w każdym miejscu, do którego mnie zaniesie. Tłumaczył, że podczas pobytu w ojczyźnie będę mogła promować swój biznes i szukać równolegle z nim pracy za granicą, że zapiszemy się na potrzebny nam język, i że będzie dobrze, bo przecież zawsze powtarzam, że RAZEM MOŻEMY WSZYSTKO. Po 3 piwie uwierzyłam w każde jego słowo i zaczęłam się trochę cieszyć...
Rano obudził Nas telefon. F. usiadł na łóżku, długo słuchał po czym odpowiedział: Yes, thank you... i się rozłączył. Nie musiał mówić, wiedziałam co się stało. Kontrakt już na niego czekał, w przyszłym tygodniu dopełnią formalności. Jakimś magicznym sposobem się udało, ktoś zmienił zdanie i zostajemy.
Na dodatek wczoraj udało nam się znaleźć mieszkanie, umowa już podpisana...właściciele to młody szwed i holenderka, przesympatyczna para, z którą już umówiliśmy się na pizzę :D Dawno nie spędziłam tak miło czasu, gadaliśmy jak starzy znajomi i mimo rozmów w obcym języku udało Nam się pożartować. Oby udało nam się tą znajomość kontynuować. Myślę, że i oni Nas polubili, inaczej nie wynajęliby Nam mieszkania... tutaj jest zupełnie inaczej niż w Polsce, tutaj to najemca wybiera komu "da klucze", a wynajmujący się prześcigają w ilości upoważnień, poleceń, zaświadczeń...kilka razy  będąc już pod mieszkaniem, które mieliśmy obejrzeć dostawaliśmy wiadomość: oferta jest już nieaktualna, albo: wolimy singla, to nie jest mieszkanie dla pary...albo inne wymówki, jednym słowem nie było łatwo. Najważniejsze, że się udało!
Teraz już tylko ja muszę się gdzieś zaczepić, wystarczy że dostanę umowę na 6h tygodniowo, dzięki czemu będę mogła się starać o Personnummer, a z nim życie w Szwecji jest dużo łatwiejsze. No i oczywiście nadal pracuję nad rozwojem mojego włóczkowego biznesu, tych którzy jeszcze nie wiedzą co to za szalony pomysł zapraszam na mój facebookowy profil lub na naszą stronę BIKEandSOUL.
A teraz CYC do przodu i cała na przód!!!

PS. Mrówi dziękuję... dzięki Tobie te trudne dni były weselsze, oddalone, mniej obecne w Naszym życiu.

Skicham się, ale się nie poddam!


niedziela, 7 września 2014

Svensony pod lupą

Za co lubię Szwedów? Za wiele rzeczy. Przede wszystkim chciałam obalić mit, że to zimny naród. Bzdura! Może nie są tak wylewni jak Włosi, nie obcałowują wszystkich, nie krzyczą z daleka "Ciao ciao!, Come stai?", ale są bardzo sympatyczni i pomocni. Zawsze, gdy jestem tutaj w potrzebie znajdzie się ktoś kto mi doradzi, wytłumaczy lub pokaże co i jak.
Włoch, gdy go o coś spytasz, krzyknie: "Si, si prego, grazie, Ciao, buona pizza! " i poleci, a Szwed, wysłucha, zastanowi się, weźmie Cię za rękę i zaprowadzi gdzie trzeba.
Będąc w sklepie, zdarzyło mi się nawet, że starsza pani, robiąca zakupy, sama podeszła do mnie i do Filipa i zapytała czy czegoś nam nie przetłumaczyć, bo usłyszała, że rozmawiamy w obcym języku i pomyślała, że możemy mieć problem ze znalezieniem odpowiednich produktów!!!No błagam, jakoś nie umiem sobie wyobrazić staruszki w mojej ojczyźnie, która nie dość, że sama od siebie podeszłaby zapytać czy może pomóc to jeszcze znałaby angielski. Przykre, ale prawdziwe.
Oczywiście z czegoś to wynika i ja absolutnie nie krytykuję starszych osób zamieszkujących mój kraj rodzinny, bo nie jest im lekko, ale mogłyby się chociaż częściej uśmiechać, zwłaszcza jak się im ustępuje miejsca w komunikacji miejskiej, albo mogłyby nie uciekać, gdy im się proponuje zaniesienie zakupów do domu. Mówię to z własnego doświadczenia, a przypominam, że nie wyglądam jak bandzior i uściślę, że pytając "czy przypadkiem nie pomóc?", nie próbowałam nikomu na siłę wyrwać "tasi z biedronki". Jednak muszę prezentować się groźnie i wzbudzać podejrzenia, bo staruszka, której chciałam ponieść zakupy, uciekała w popłochu jak gazela, której gepard musnął już tyłek zębami.
Wracając do tematu, co jeszcze mnie tutaj urzekło w ludziach? Bezpretensjonalność! W ubiorze, zachowaniu, wystroju wnętrz, religii... adidasy to biurowej spódnicy, sukienka na rower, świeczki w oknach, dziura w spodniach, brudne-bose-szczęśliwe dziecko, Ikea, Volvo, Wikingowie, H&M...tak właśnie widzę szwedów. Normalni, szczęśliwi ludzie, którzy wcale nie zwariowali od swojej wolności, niezależności i tolerancji. Wręcz przeciwnie. Dzieciaki tutaj są odporne, bo od wczesnej wiosny do późnej jesieni latają półnagie, młodzież szaleje, bo szybko może się uniezależnić, a dowolna praca umożliwia im wynajęcie mieszkania i wkroczenie w świat dorosłych, młodzi ludzie chętnie zakładają rodziny, bo dobrze zarabiają i na dodatek niezależnie od tego czy są to dwie mamy, dwóch ojców czy jeszcze inna kombinacja to oboje rodziców dostaje macierzyńsko-tacierzyński i oboje mają wypłacane pensje. No i jeszcze starszyzna, która buja się motorówkami, zabytkowymi autami i zwiedza świat, bo przecież od tego jest emerytura!!!
Ponadto wreszcie jestem w kraju gdzie mimo braku ślubu jestem w zalegalizowanym związku!!!
Związki partnerskie...coś co w Polsce wszystkim kojarzy się jednoznacznie, wzbudza kontrowersje, a nawet oburzenie. Nikt nawet nie bierze pod uwagę, par takich jak my z F., bo przecież wszyscy muszą chcieć ślubu! Okazuje się, że wcale nie, i że wszystko jest możliwe. Mało tego, wcale świat się tutaj nie zawalił, nikt nie biega tu z pindolem czy pipką na wierzchu, nikt się nie obnosi z taką czy inną orientacją seksualną, nikt nie wytyka nikogo palcami. Właśnie wtedy i tylko wtedy gdy, ludzie są wolni, nie muszą martwić się o podstawowe potrzeby i nie są zaszczuci, są spokojni, uśmiechnięci i serdeczni! Alleluja!
Resztę opisze pokrótce lub następnym razem, bo znów dochodzi 6, za oknem już jasno, a ja zamiast kimać siedzę tutaj;)
-Z moich obserwacji wynika, że mało ludzi tu pali. Za to wszyscy biegają lub jeżdżą na rowerze... albo jedno i drugie.
-Kobiety rzadko chodzą tu po ulicach na obcasach...przecież wygodniej jest w adidasach, podbiec do metra, podjechać gdzieś na rowerze, czy zwyczajnie iść.
-Faceci są tu widywani z dziećmi równie często co babki! Biegają z wózkami, chodzą z nosidełkiem, zmieniają pieluchy... nie, nie mają z tym problemu, bo w męskich toaletach też są tutaj przewijaki.
-Mimo tego, że Svensony lubią chodzić do knajp, napić się, imprezować, to rzadko widuję ich pijanych. No no no ja wiem, że System Bolaget, reglamentacja itp, ale dla chcącego nic trudnego ;)
CDN