Ha! Ale
miałam urodziny. Nie mogłam wymarzyć sobie piękniejszych. Zaczęło
się już kilka minut po północy. Gasimy światło, wyciągamy się
na naszym małżeńskim wyrku i nagle Karo rzuca tekst: hmmmm ale
twarde te poduszki... no to ja odpowiadam: noooooooo w sumie, ale
jakoś mi to nie przeszkadza... pauza i nagle znów odzywa się Karo:
no dobra odpalaj światło, bo sobie zgnieciesz okulary... turlając
się po podłodze dopełzłam do włącznika, zaglądam pod poduchę,
a tam taki wypasiony prezent: wymarzone okularki "Ray Bany",
portfel na grubą kasiorę, kolorowa narciarska apaszka i inne
drobiazgi ulubionych firmówek:D Wycałowałyśmy się i w radosnym
uniesieniu poszłyśmy w kimkę, bo imprezkę zaplanowałyśmy
dopiero na wieczór następnego dnia:)
Rano ruszyłyśmy do pracy, chociaż ona jest tak przyjemna, że
powinnam ją nazywać "przyjepracą". Oczywiście
poczekałam na odpowiedni moment, czyli na przyjście wszystkich
najfajniejszych instruktorów i pochwaliłam się dyskretnie,
częstując wszystkich czekoladą, że dziś jest MÓJ dzień. Ale
było całowania!!! Nie zrozumiałam nic, liczyłam tylko uściski:D
Szychtę skończyłyśmy już po 14 i natychmiast skoczyłyśmy na
piwko w zaspę. Potem knajpka, i sprint do apartamentu. Tam przekąska
i oczywiście bibka na dachu z kilofem i winem. Tym razem miałyśmy
bardziej zaawansowany sprzęt, a śnieg zrzucałyśmy prosto na
przechodniów. Oczywiście gdy po kwadransie zaczął nam dzwonić
stacjonarny telefon, żadna nie chciała odebrać, bo bałyśmy się,
że ktoś się poskarżył w recepcji, że oberwał łopatą śniegu.
W końcu ja się zdecydowałam podnieść słuchawkę i okazało
się, że to tylko nasi czescy koledzy, którzy chcą się z Nami
zobaczyć ufffffffff Wieczorem pobiegłyśmy z szampanem na stok, bo
akurat tego dnia były nocne jazdy i trasy były cudnie oświetlone,
takimi dużymi kulami, podobnymi do tych papierowych lamp z Ikei.
Szalałyśmy w śniegu w rytmach disco, gdy nagle dwójka reporterów
z włoskiego radia Gamma wzięła Nas zaskoczenia i zmusiła do
udzielenia wywiadu!!!No i teraz jesteśmy sławne...chyba:P
Następnego ranka niestety nie było Nam już do śmiechu, chyba nie
muszę tłumaczyć dlaczego. Utwierdziło Nas to tylko w Naszym
postanowieniu- abstynencja jest SUPER!!!
Nadal regularnie ćwiczymy, co kilka dni biegamy po
górach, trzymamy się zaleceń dietetyków i pijemyt ohydne zioła. Zaczynamy nawet
dostrzegać niewielkie efekty naszych starań. Każdy dzień jest
walką, czasem, po całym dniu na stoku, aż chce mi się płakać,
gdy ubieram adidasy i schodzimy na dół wyciskać z siebie siódme
poty. Wiem jednak, że warto, i że nie mogę się poddać, bo zawsze
wtedy jestem nieszczęśliwa, a przecież walczę o siebie!!! Dlatego
nawet gdy nogi odmawiają posłuszeństwa, zakwasy na brzuchu
doskwierają podczas naszych wiczornych napadów śmiechu, a ręcę
ze zmęczenia wiszą bezwładnie wzdłuż ciała, krzyczę do
swojego wnętrza: JESTEŚ SILNA!!!DASZ RADĘ!!!WARTO!!!
Nasza kolacja! |
Salute!!! |
Jesteś silna i dasz radę :) weź ostatni raz i z głowy :) tak daleko zaszłaś, że nie może być inaczej niż świętowanie sukcesu! Trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuń