wtorek, 23 grudnia 2014

Wesołych Świąt!!!

Pierwszego dnia tego miesiąca, zaraz po przebudzeniu obiecałam sobie, że to będzie magiczny miesiąc, jeszcze 24 dni i będę siedziała z najbliższymi przy jednym stole, potem będziemy snuli opowieści do późnych godzin nocnych, sącząc wino i tuląc się w blasku choinkowych lampek. Dlatego żeby okres oczekiwania był przedsmakiem tych pięknych dni postanowiłam dołożyć wszelkich starań żeby szerzyć radość, ciepło i pozytywną energię.



Każdego dnia nawet, gdy męczyły mnie smutki wypatrywałam jakiegoś promyka zwiastującego coś dobrego i ani razu się nie zawiodłam. Grudzień 2014 przejdzie do historii. Wydarzyło się tak wiele cudownych rzeczy, że aż ciężko mi to opisać. Udało mi się zrobić kilka dobrych uczynków, rozweselić gromadkę dzieci, obdarować kilka osób prezentami, pomóc potrzebującym, zadbać o siebie i najbliższą mi osobę.




Uczestniczyłam w wesołych mikołajkach, świetnych warsztatach, wspaniałym koncercie na cześć Świętej Łucji, który odbył się we wnętrzu rozświetlonej przez świece i pachnącej kadzidłem katedrze. Basiu dziękujemy bardzo za zaproszenie, spędziliśmy z Filipem cudowny wieczór, a koktajl na "szczycie świata" był wisienką na torcie. Trzeba będzie to powtórzyć!



Spotkałam się też z Ewą, mamą dwójki świetnych dzieciaków i kobietą, która przypomniała mi jak silną płeć reprezentuję! Bo Kobiety to siła!!! Zostałam obdarowana taką ilością pozytywnej energii przez przyjaciół i znajomych, że nawet teraz zatyka mnie z radości. Dziękuję!
A te linki, zdjęcia, podpowiedzi, które mi podsyłacie to kopalnia pomysłów i szczęście samo w sobie.
Jagoda... przypinki, które dla mnie zrobiłaś... wprost nie mogę się doczekać chwili gdy przypnę je sobie do czapy!!!  Wzruszyłam się na maksa...przepraszam, że byłam taką suką! Czasem mi odbija.

Jesteś Najlepsza!
Zrealizowałam wszystko co sobie zaplanowałam, a nawet jeszcze więcej. Obiecałam sobie, że nic mnie nie zatrzyma, bo to moje życie i tylko ode mnie zależy jak będzie wyglądał każdy kolejny dzień. Dlatego cieszę się z małych rzeczy i sięgam po duże! 

Ganiam po okolicy z sarnami i zającami, wieczorami włóczymy się z Filipem po mieście (o mało się nie posikałam z radości, gdy mi zakomunikował, że ma wolne cały świąteczny tydzień), chodzimy po knajpkach, galeriach i świątecznych jarmarkach, śmigamy na łyżwach w ogrodach królewskich....
A już jutro rano będę siedziała w samolocie i na bank się poryczę z radości! Dziś rano już dzwonił tata: to co przyjechać po Was na lotnisko czy przyjdziecie na piechotę/? HA HA HA, żartowniś :D

Jeden z wystawców na Jarmarkach Świątecznych na Starym Mieście, taki sprzedawca to skarb- uśmiechnięty, obdarowujący zniżkami i życzeniami :)

Wyciskam każdy dzień jak cytrynkę, a dzierganie zamówionych przez Was cudów sprawia mi taką frajdę, że muszę robić to na stojąco pląsając do dobrej nuty, bo nie potrafię usiedzieć. Tak, to już poziom mistrzowski w szydełkowaniu...tańczę, tworzę i czasem jeszcze śpiewam :D Mam nadzieję, że gdy otwieracie paczki to ze środka aż iskrzy od energii. Dziękuję, bardzo dziękuję, to dzięki Wam mogę realizować najbardziej odjechane pomysły! Boję się myśleć co się będzie działo jak wreszcie ustukam na maszynę do szycia, to będzie SZAŁ!!!

Kochani, nie pozostało mi już nic innego jak życzyć Wam wszystkiego Najlepszego z okazji zbliżających się Świąt! Wykorzystajcie ten czas najlepiej jak potraficie, nacieszcie się bliskimi, otulcie ich ciepłem i dobrym słowem, nie bójcie się okazywać uczuć, bo to dzięki nim życie ma smak i mieni się kolorami tęczy. Odważcie się marzyć i spełniać najbardziej szalone pragnienia. Wyostrzcie zmysły, posyłajcie nieznajomym uśmiech, dbajcie o siebie, bo zdrowie nie bez powodu jest okrzyknięte najważniejszą rzeczą w życiu.
Spróbujcie odłączyć się od wszelkich rozpraszaczy energii typu telewizja, internet, znajomi nie warci waszej uwagi. Skupcie się na tym co jest dobre, pomaga Wam się rozwijać i być szczęśliwym człowiekiem. Skorzystajcie z tych kilku wolnych dni, zatrzymajcie się na chwilę i powspominajcie najpiękniejsze chwile kończącego się roku. Wyciągnijcie wnioski i rozpocznijcie kolejny z nową energią!
Nie obżerajcie się obleśnie, a jak już to zrobicie to idźcie wieczorem na spacer, rano na kije lub jogging, a między śniadaniem, a obiadem na basen. Może spotkamy się gdzieś w parku, na ulicy, na łące.

Tego sobie i Wam życzę ja :)

Znikam, wrócę po nowym roku. 


PS. Martyna, wieniec zrobiony! Najlepszego!

Byłabym zapomniała, jak ja sobie tu "skrobałam" to mój domowy Święty Mikołaj "ukulał" takie oto cudeńka ...
Takie oto foremki upolowałam ostatnio :D Jest jeszcze łódź podwodna i wielbłąd w komplecie... kto wymyślił taki zestaw? Nie wiem, ale foremka w kształcie narciarzy w zaspie cieszy mnie jak dziecko :D





piątek, 12 grudnia 2014

Moja historia- Klub Polki Na Obczyźnie

Już od dwóch tygodni zastanawiam się jak opisać moje losy. W tym czasie powstało kilka wersji, te same wydarzenia w wielu odsłonach i przedstawiane z innej perspektywy. Jednak cały czas czytając swoje teksty czułam dziwny niedosyt. Zawsze mam problem, gdy mam z góry narzucony temat, więc tym razem postanowiłam znaleźć kompromis i ponieważ zwykle moje posty są mocno naszpikowane moimi uczuciami to i tym razem tak będzie.Mój świat jest namalowany emocjami i tak zamierzam go przedstawić.

Do rzeczy! Jak się znalazłam w Stockholmie? Mam genialnego narzeczonego, który ciężką pracą i talentem wywalczył sobie kontrakt właśnie w tym pięknym mieście. Potem już było tylko pod górkę. Spakowaliśmy całe swoje życie do kartonów, pożegnaliśmy rodzinę i  znajomych, i ruszyliśmy w nieznane. Pierwsze pół roku było cudowne, słoneczne lato, wyprawy rowerowe, zwiedzanie (wszystkie nasze przygody znajdziecie na łamach mojego bloga)...i druga strona medalu... szukanie przeze mnie pracy, trafienie do polskiej firmy, gdzie zostałam potraktowana poniżej godności, roznoszenie setek CV, niekończące się przeprowadzki, tęsknota i po raz pierwszy zaznanie na własnej skórze uczucia samotności w tłumie.


Nadal są dni, w które staję w miejscu, na ulicy, w parku, w sklepie. Wychodzę wtedy z siebie, unoszę się wysoko ponad chmury i zerkam najpierw w dół na siebie, a potem gdzieś daleko na południe, w stronę Polski, Śląska, Gliwic. Zaglądam przez okno do mojego rodzinnego domu i widzę moją mamę czytającą książkę z kotem na kolanach, mojego brata grającego na gitarze, stojącego w promieniach słońca wpadających przez szeroko otwarte okno, tatę siedzącego nad projektami i śmiejącego się głośno, podczas rozmów telefonicznych.
Brakuje mi dźwięków, zapachów i smaków życia, które zostawiłam gdzieś daleko.

Mimo wszystko jestem szczęśliwa, cieszę się że zaryzykowaliśmy, że nie poddaliśmy się po pierwszych porażkach, bo tutaj życie płynie w zupełnie innym tempie. Jakby ktoś wcisnął przycisk "slow down". Nikt nigdzie się nie spieszy, wszystko ma być zrobione na jutro, a nie na wczoraj, knajpy tętnią życiem od świtu do zmroku (czyli o tej porze roku nie za długo:P) , miasto aż zniewala swoją architekturą, zaułkami, historiami, światełkami.

Na dodatek w tym całym zamieszaniu odnalazłam swoją drogę. Tak długo bezskutecznie szukałam pracy w Szwecji, że  w końcu postanowiłam ją sobie sama zapewnić i stworzyć swój wymarzony biznes. Zaczęło się pewnego letniego wieczoru. Siedziałam na kanapie z workiem wygrzebanej gdzieś z kartonu włóczki i zastanawiałam się co z nią zrobić. Nagle ręce same chwyciły szydło i motki, i zaczęły śmigać. Nim się obejrzałam siedziałam na schodach naszej kamienicy i ubierałam swój rower w sweter!


 Potem powstała cała kolekcja pokrowców na siodełka i koszyki, zaczęłam nawiązywać kontakty, postawiłam w centrum miasta swój "billboard 3d" (kolejny pojawi się już wkrótce), zamówiłam potrzebne materiały i działam ze zdwojoną siłą.



Praca wre! Po kolekcji BIKEandSOUL, powstała kolejna- HEADandSOUL, gdzie znajdziecie czapy i opaski w szalonych kolorach i wzorach, potem KIDSandSOUL z cudami dla maluchów, HOMEandSOUL z (póki co) drobnymi ozdobami do domu... a wiele innych projektów dopiero czeka na realizację.

Codziennie dostaję piękne maile z pomysłami i zamówienia,a w moich czapach zaczynają chodzić sławy!
Na dodatek dzięki temu oto blogowi, który zakładałam tak tylko dla siebie. Pod wpływem paru znajomych, którzy lubili czytać moje przygody, poznaję świetne dziewczyny, z którymi wymieniam się doświadczeniami i odczuciami, dzielimy się sekretnymi miejscami w Stockholmie i na świecie. Podczas tych rozmów czuję, że przepływa przez nas niesamowita energia, która sprawia, że wyrastają mi skrzydła. 
Właściwie sama nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. Jestem tak cholernie szczęśliwa, że brak mi słów.
Zamierzam zawłóczkować cały świat, stworzyć szydełkowe imperium i wypić ocean kawy z cudownymi kobietami!

Szczerze wierzę, że tylko od nas samych zależy to, jak będzie wyglądało nasze życie.  Najtrudniej jest znaleźć swoją drogę, ale jeśli nam się to uda, to reszta to już tylko ciężka praca i dążenie do celu, która w tym wypadku jest czystą przyjemnością. Każdemu życzę znalezienia swojego miejsca na ziemi z całego serducha. Każdy z nas ma tylko kilka chwil na tej niesamowitej planecie, więc warto za wszelką cenę spełniać marzenia i przeżyć swoje " 5 minut" najintensywniej jak się tylko da!

Nie wiem czy takiej historii oczekiwaliście, ale takie właśnie jest moje życie. Nie oglądam się za siebie, zbieram doświadczenia, przekuwam je w coś pozytywnego i gnam przed siebie. Szukam, błądzę, dotykam, wącham, rozmawiam... tarzam się w życiu. Strasznie je lubię, szczególnie dlatego, że dzielę je ze wspaniałą osobą, która wierzy we mnie każdego dnia.

Zapraszam Was oczywiście na mój fanpage BIKEandSOUL, gdzie możecie zobaczyć zdjęcia moich cudów :)

Do zobaczenia gdzieś w podróży, samolocie, na ulicy każdego miasta świata :)



niedziela, 7 grudnia 2014

Sztuka konwersacji i przedstawiania swoich racji.

Ostatni tydzień był naprawdę ciężki. Spotkania, telefony, maile, zamówienia, bieganie z paczkami na pocztę, którą najpierw musiałam zlokalizować, a to wcale nie było takie łatwe!,poznawanie nowej dzielnicy, ogarnianie nowego lokum ...W całym tym szaleństwie ratowało mnie tylko szydło, które gdy tylko brałam je do ręki przenosiło mnie do innego wymiaru. Problemy zaczynały się, gdy odkładałam mój magiczny przedmiot i okazywało się, że siedzę w zagraconej przestrzeni, której nie mam siły, ani ochoty uprzątnąć, a jeszcze bardziej aranżować. Każdego dnia zmuszałam się do rozpakowania chociaż jednego kartonu, do wyszorowania chociaż jednej płaszczyzny, ściany lub szafki.

Na domiar złego Filip miał urwanie głowy w pracy i zaczęłam czuć się niewidzialna. On wracał do domu, ja nakładałam obiad, potem każde siadało w swoim kącie i koło 3:00 w nocy spotykaliśmy się w łóżku. Czułam się okropnie, narastała we mnie złość, której nawet jogging nie był w stanie rozładować. Strasznie potrzebowałam jakiejś czułości, troski, pytania: "pomóc Ci? wszystko w porządku?" Zamiast tego, gdy 101 raz uderzyłam głową o kant szafki, w rezultacie czego porzuciłam stojące na kuchence garnki, stanęłam w przedpokoju i zaczęłam płakać, usłyszałam: "możesz znaleźć lepsze mieszkanie skoro to Ci się nie podoba." Poczułam kompletny brak zrozumienia, to nie mieszkanie było problemem tylko cholerne osamotnienie.

Zostałam ze wszystkim sama, nikt mnie nie zapytał czy jestem cała i zdrowa gdy przetykając umywalkę cała zawartość kolanka wymieszana z kretem wybuchła mi w twarz, nikt się nie zainteresował czemu zniknęłam w łazience na 3h, z której dochodziły tylko odgłosy szorowania i zapach chemii,  nikomu nie przyszło do głowy, że ktoś rozpakowuje nasze rzeczy logicznie, a nie chaotycznie, tak żeby ten drugi ktoś gdy tylko zapyta: "gdzie jest plaster, sól, szalik?" Zostanie skierowany prosto do celu. Nikomu nie chciało się zastanowić czemu ten drugi ktoś jest zły, opryskliwy i dziwnie milczący. Nikt nie chciał zrozumieć, że warsztaty, spotkania, zamówienia, promocja, wymagają skupienia, pracowitości, logistyki i dobrej organizacji, o którą ciężko w stercie kartonów... NIKT nie przytulił KTOSIA, gdy było mu smutno i cholernie ciężko. Nikt się starał, ale to staranie polegało na udawaniu, że nic się nie dzieje i robieniu dobrej miny do złej gry.

Byłam tak skołowana, że non stop chodziłam obrażona i wściekła. Przełom nastąpił dopiero wczoraj.
Filip wrócił z pracy, ja znów przywitałam go obrażona, więc subtelnie skoczyliśmy sobie do gardeł, ubrałam płaszcz i wyszłam na spotkanie, na które zaprosiła mnie koleżanka. Taki babski wypad do knajpki. Zamknęłam za sobą drzwi i pomyślałam: teraz idę się zrelaksować i nic mi tego nie zepsuje.
Tak też się stało, spędziłam cudowny wieczór, poznałam fajne dziewczyny, jadłam pyszne rzeczy i słuchałam szalonych historii. Sama wycedziłam zaledwie kilka zdań, bo kompletnie tego dnia nie miałam gadanego. W sumie dobrze się stało, bo muszę przyznać, że właśnie tego potrzebowałam. Chciałam posłuchać innych, skupić się na czymś przyjemnym, zapomnieć o swoich troskach. Podziałało! Zrelaksowałam się i odpoczęłam w gronie cudownych kobiet.

Wracając do domu byłam spokojna, wiedziałam, że nie mogę znów dać się ponieść złości, bo to do niczego nie prowadzi. Kupiłam sześciopak szwedzkiego lurowatego piwa i pomaszerowałam na Bokbik...cośtamcośtam...vagen. Tak, nadal nie wiem na jakiej mieszkam ulicy :P
Weszłam, wstawiłam piwo do lodówki, usiadłam na kanapie i zaczęłam wykańczać zamówienia. Po chwili przyszedł F. Widziałam, że się stara, pytał jak było, kogo poznałam, co jadłam...odpowiadałam zdawkowo.

Wreszcie wybiła północ,więc wyciągnęłam zza kanapy prezent mikołajkowy, wręczyłam mu i usłyszałam pytanie: z jakiej to okazji? Znów zrobiło mi się strasznie smutno... Filip jest 6 grudnia, MIKOŁAJ!!! Nie kupiłeś mi nawet lizaka? Otworzyłam piwko puściłam film i już sobie odpuściłam. Po prostu oglądaliśmy. Było miło.
Gdy wreszcie się położyliśmy, przykładając głowę do poduszki westchnęłam, Filip podniósł głowę i spytał: Co Ci tak ciężko? Odpowiedziałam, że czuję się strasznie samotna i mi smutno. Objął mnie. Nie miałam siły tłumaczyć dlaczego tak się czuję. Po chwili zapytałam tylko: Filip co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu? Odpowiedział bez wahania: TY. Oczywiście się wzruszyłam, poryczałam i ze szczęścia nie mogłam spać :)

Dziś już wstałam w zupełnie innym nastroju.
Wskoczyłam w ciuchy, porwałam torebkę i poleciałam na spotkanie, którego nie mogłam się doczekać już od kilku dni. Monika Henriksson, autorka wspaniałego bloga Polka w Szwecji zrobiła mi piękny mikołajkowy prezent i zgodziła się ze mną spotkać właśnie 6 grudnia. Umówiłyśmy się na Drottningholm w związku z odbywającymi się tam świątecznymi Jarmarkami. Dziękuję, że wybrałaś to miejsce, było pięknie!

Monika w czapie, którą sama sobie zaprojektowała! Ona wie w czym jej dobrze!

Oczywiście musiałam pokręcić metra, potem autobusy i w rezultacie się spóźnić, ale jakimś cudem dotarłam na miejsce. Monika całe szczęście nie uciekła, ani się nie pogniewała i zaczęłyśmy cudowny spacer połączony z degustacją smakołyków, świątecznymi opowieściami, cykaniem fotek i zakończony przepyszną kawą w przypałacowej kawiarni. Snułyśmy rozmowy, zagryzając ciachem i nawet nie wiem kiedy zrobiło się późne popołudnie! Och jak ja uwielbiam się tak zatracić w miłej rozmowie. Nawet, gdy się rozstawałyśmy wymiana myśli nadal trwała, mam nadzieję, ze będzie okazja ją jeszcze kontynuować. Powiem więcej to trzeba powtórzyć!

Wróciłam do domu z nową energią. Wyłożyłam już na spokojnie Filipowi o co mi przez ostatni tydzień chodziło, starałam się nie denerwować nawet, gdy on znów wyskakiwał z kompletnie kosmicznymi argumentami i tekstami w stylu: "Ale o co Ci chodzi? Musisz tak wszystko przeżywać?"
Spojrzałam wreszcie na niego i powiedziałam: Tak! Muszę wszystko tak przeżywać, bo jestem wrażliwym człowiekiem, a Ty jesteś najbliższą mi osobą, moim przyjacielem i chcę żebyś wiedział co myślę i czuję, nie obracał tego przeciwko mnie, nie traktował tego jak słabość, bo jestem silną kobietą do cholery. Nie leżę zaryczana pod kocem cały dzień tylko działam, nie poddaję się, walczę, daję z siebie wszystko każdego dnia. Mam prawo być zmęczona, skołowana, zwyczajnie smutna, i w takich momentach nie potrzebuję złotych rad w stylu: "nie bądź łajzą", tylko całusa w czoło i silnego uścisku.
Przecież kochasz mnie za to, że jestem ciepła i czuła, a w tym zestawie jest też smutek i łzy. Życie już takie jest, raz się śmieję, a raz płaczę, ale bez względu na to czy na mojej twarzy jest uśmiech czy łzy jestem szczęśliwym człowiekiem.
Tak wiele się od Ciebie nauczyłam, to co teraz robię, to że spełniam marzenia to wszystko dzięki Tobie, dzięki temu, że we mnie wierzysz i zarażasz mnie swoją determinacją i uporem. Bardzo się staram, ale nie każ mi proszę zrezygnować z tego kim jestem, bo albo znienawidzę siebie albo Ciebie, a tego nasz związek może nie przetrwać.

Wysłuchał mnie do końca, wreszcie do mnie podszedł i mnie przytulił, za chwilę gdzieś poleciał i wrócił z bukietem czerwonych róż i bombonierką.

Czekoladki zjedzone, a teraz uciekam wreszcie spać, bo jutro ważny dzień, a ja będę nieprzytomna :)

Dziękuję Monika za moc miłych słów, za ten piękny uśmiech, który mi posyłałaś, cudowne świąteczne opowieści i przede wszystkim za szczerość obecną w naszych rozmowach.

Ściskam też babeczki, z którymi miałam przyjemność wcinać wczoraj kolację i śmiać się do rozpuku. Mam nadzieję, że mnie jeszcze zaprosicie, obiecuję być bardziej rozrywkowa! 




poniedziałek, 1 grudnia 2014

MAGIA!

Ufff kolejna przeprowadzka już za nami!!!Dziękujemy za pomoc Paulina, Dawid i Grześ!
W związku z tym, siedzę sobie właśnie pomiędzy pierdylionem kartonów i przysięgam, że na myśl o tym że mam tu ogarnąć robi mi się słabo.Mimo wszystko nie narzekam, obiecałam nie marudzić, cieszyć się z wszystkiego co mnie spotka, każdą porażkę przekuwać w sukces, odcinać się od wszystkiego co mnie ściąga w dół i tak właśnie robię!!! Oczywiście nie zmienia to faktu, że jestem cholernym wrażliwcem, który trzyma się do samego końca, a po wykonaniu zadania siada, musi się wyryczeć i znów może działać na pełnych obrotach.
W sytuacjach kryzysowych cudownie równoważy mnie moja druga połowa.
F. gdy tylko przekroczyliśmy próg naszego nowego lokum, odetchnął z ulgą, wreszcie się uśmiechnął i obejmując mnie szepnął: "a mnie się tu bardziej podoba, mamy dwa pokoje, wiemy do kiedy możemy zostać, nic nas nie zaskoczy.  Zobaczysz następne mieszkanie znajdziemy na dłużej, a teraz musimy działać dalej!" Po czym puścił The Best Of Barry White i były przytulańce!

Wieczorem odreagowałam wszystkie stresy, wygadałam się przez skajpa mamie, kilka dni wcześniej Kalinie (przepraszam, że musiałaś tego wysłuchiwać i jak zwykle dziękuję za moc złotych rad!) i dzięki temu dziś wstałam z nową energią, którą już kreatywnie wykorzystuję i właśnie przygotowuję się do warsztatów Bonanza, które odbędą się już w najbliższy weekend 07.12. w samym centrum Stockholmu!!! Więcej informacji znajdziecie TUTAJ!

Ponadto właśnie dziś ukazał się najnowszy artykuł na blogu Sen Mai, a w nim BIKEandSOULove ozdoby świąteczne!!! Cudownie znaleźć się w gronie tylu wspaniałych artystów na łamach tak świetnie prowadzonego bloga. Gorąco polecam! Oczywiście jestem podekscytowana i wzruszona!

Za nami jest już impreza mikołajkowa, o  której Wam wspominałam. Było wspaniale! Miałam tylko dostarczyć nagrody dla zwycięzców w konkursie talentów, ale gdy zobaczyłam tłum dzieci to sami wiecie... poleciałam z nimi szaleć i w rezultacie półtorej godziny skręcałam długie balony w różne cuda. Ależ to była frajda! Na koniec zostałam wywołana z zaskoczenia na scenę i sama musiałam wręczyć nagrody zwycięzcom. Oczywiście cała dygotałam, głos mi drżał, ale podobno wypadłam nieźle, nie tak dobrze jak mali artyści, ale w końcu oni z wystąpieniami publicznymi są za pan brat mimo wieku składającego się zaledwie z jednej cyfry! Muszę się jeszcze wiele od nich nauczyć!

Ja+mikrofon=kosmiczna trema


Zapraszam też wszystkich do wzięcia udziału w charytatywnej aukcji, w której licytowana jest BIKEandSOULova czapa z kolekcji Santa. Pieniądze będą przeznaczone na pomoc małej Laurze, która bardzo potrzebuje operacji.  Zbliża się 6 grudnia i każdy z nas może zostać Świętym Mikołajem!

Oczywiście niczego nie zrobiłabym bez Was!!! To niesamowite ile pozytywnej energii otrzymuję każdego dnia. Oriana Twój list czytam, gdy tylko czuję, że zbliżają się jakieś smutki! Gdy tylko biorę go do ręki (tak wydrukowałam go sobie i trzymam w pudełku z napisem: TYLKO MOJE- łapy precz!!!) i zaczynam czytać to znów w moim życiu na niebie pojawia się tęcza! Chyba nikt, nigdy nie napisał do mnie tak pięknego listu! Dziękuję! A zdjęcia, które mi podsyłacie każdorazowo powodują u mnie gęsią skórkę... no dobra czasem beczę, ale tylko czasem ;)
Równie mocno chciałam uściskać Gosię, która czuwa nade mną mimo dzielących nas kilometrów! Stockholm-Switzerland i wszystko jasne! Pozdrowienia dla całej Waszej cudownej rodzinki!

Właściwie to moje życie stanęło na głowie, a ja wreszcie zamiast próbować je z powrotem obrócić zaczęłam fikać koziołki, tak żeby wszystko zaczęło jeszcze bardziej wirować. Jestem też w szoku jak bardzo moja energia jest wyczuwana i odbierana przez otoczenie, to co spotkało mnie kilka dni temu zwyczajnie mnie pozamiatało. 
Ostatnia sobota była dość szalona, wpadaliśmy i wypadaliśmy z mieszkania niczym tornado. Wieczorem jechaliśmy odebrać klucze do naszego nowego loku, więc koło 18:00 wskoczyliśmy w kurtki, zbiegliśmy na dół i w drzwiach klatki spotykaliśmy Świętego Mikołaja! No naprawdę! Starszy mężczyzna, z piękną białą brodą, dużym okrągłym brzuszkiem, wesołymi oczami i uśmiechem od ucha do ucha stał przed naszą kamienicą. Przytrzymałam mu drzwi, wrzuciłam na twarz szerokiego rogala i powiedziałam : "heloł!" Mężczyzna przystanął, spojrzał na mnie i zapytał jak mam na imię, a gdy mu odpowiedziałam, on mnie obdarował najpiękniejszym świątecznym prezentem. Położył dłoń na moim ramieniu i powiedział: "Igo! Czuć od Ciebie niesamowitą, pozytywną energię, a ten cudowny uśmiech, który nie schodzi z Twojej twarzy to dobro samo w sobie. Mam nadzieję, że spotka Was w życiu wiele wspaniałości, bo na to zasługujecie!" Potem spojrzał na Filipa, na moje neonowe tenisówki i dorzucił: "widać, że się kochacie i pasujecie do siebie, bo w jego oczach też jest mnóstwo dobroci, a z dziewczyną w różowych trampkach życie musi być wesołe."  Przysięgam, że o mało się nie poryczałam ze wzruszenia. Podziękowałam najpiękniej jak tylko potrafiłam, odwdzięczyłam się miłym słowem i w radosnym uniesieniu, trzymając się za ręce, polecieliśmy z F. na metro.
I jak tu nie wierzyć w magię?! Ja wierzę i uczę się czarować! 

Tak na pewno będzie ubrany nasz sąsiad 6 grudnia!!!

Wczoraj, gdy nasz sąsiad zobaczył, że się wyprowadzamy wręczył mi liścik ze swoim numerem telefonu i dopiskiem: gdyby kiedyś dopadły Was smutki w tym obcym kraju zadzwońcie, to pomogę jak tylko mogę.

Dziękuję też najmocniej Basi z Hi-feszyn za polecenia mojego bloga, jest mi niezmiernie miło.

Lecę dziergać Wasze piękne zamówienia!




czwartek, 27 listopada 2014

Moja biegowa playlista-osobista - Top 10

Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam biegać przy muzyce i pomimo, że na "empetrójce" mam dziesiątki utworów to tylko niewielu ponad 20 słucham na okrągło i to właśnie gdy one lecą zaczynam biec szybciej i z jeszcze większym uśmiechem na twarzy. Na to chwilę w gorącej 20 znajduje się:







 

 




Do ostatniego kawałka dorzucam pozdrowienia dla mojej kochanej Kaliny :* Love YOU!!! <3

Oczywiście czekam na Wasze propozycje :)

PS. Wiem, wiem, to jest tylko 10 utworów... kolejne 10 w następnym odcinku ;)

środa, 26 listopada 2014

Z dziennika życiowego rozbójnika!!!

Już trzeci raz zabieram się za napisanie tego tekstu i znów  czuję to samo. Tyle chciałabym Wam opowiedzieć, że w rezultacie moje myśli zaczynają gonić się po mojej głowie jak dwa tuziny kauczuków wrzuconych z ogromną siłą do małego, zamkniętego pomieszczenia. Tłuka się te gumowe kulki, obijają i co chwilę zmieniają kierunek. Absolutnie nie jestem w stanie skupić się na jednej rzeczy, dlatego postanowiłam opisać wszystko jednocześnie i na dodatek zrobić to w formie zabawy pod tytułem- Prawda czy fałsz? Opiszę Wam poniżej kilka wydarzeń, przemyśleń, historii, a Wy będziecie musieli sami zdecydować, gdzie wkradł się duszek kłamczuszek :D

1. Znów się przeprowadzamy. W prezencie świątecznym nasz cudowny najemca napisał nam maila o treści: niestety potrzebuję mieszkania z początkiem nowego roku, więc nie przedłużę Wam umowy, mam nadzieję, że to nie kłopot, pozdrawiam.

2. Osobiście podjęłam się odpisania na tą radosną wiadomość, a oto jej treść: To żaden problem, rozumiemy i bardzo się cieszymy. Właśnie skończyłam zdrapywać kilkuletni brud z szafek w kuchni i rozpakowałam ostatni karton, z radością zacznę pakować się z powrotem. Oczywiście zapłacimy za grudzień mimo tego, że musimy przeprowadzić się jak najszybciej, czyli w pierwszych dniach tego miesiąca, bo mamy już wykupione bilety na święta. Poza tym lubimy wyrzucać forsę w błoto! Ponad to nie mamy już w Szwecji auta, więc strasznie się cieszymy, że sobie przeniesiemy nasze rzeczy na plecach. Wspaniale będzie móc zaoszczędzić na siłowni.
PS. Johnass był tak oczarowany moim mailem, że podarował nam w prezencie świątecznym grudniowy czynsz :D 

3. Znaleźliśmy już mieszkanie, podpisaliśmy umowę i już 1 grudnia, z pomocą przyjaciół przeprowadzamy się na Telefonplan. Właściciel to młody szwed, który nienawidzi zimy w swoim rodzinnym kraju, więc co roku wyjeżdża na 5 miesięcy do Tajlandii. Tym razem wiemy na czym stoimy, wstawimy kartony i nie ruszymy ich aż do kwietnia, czyli do kolejnej przeprowadzki.

4. Mała retrospekcja. Podczas mojej ostatniej podróży z Polski do Szwecji poznałam świetną dziewczynę (Ewcia- pozdrowienia), która w rozmowie zasugerowała mi, że mogłabym spróbować dostać się w Szto na Akademię Sztuk Pięknych. W pierwszej chwili pomyślałam: JA??!! NO NA BANK!
Jednak kilka dni temu, gdy podpisywaliśmy umowę z Johnnym, padło pytanie czym się zajmuję, a gdy opowiedziałam mu o moim szalonym włóczkowym BIKEandSOULowym biznesie to On z radością mnie poinformował, że nie dość, że zna mój rowerowo-włóczkowy billboard, który stoi pod parlamentem to na dodatek tuż obok mieszkania, które nam wynajmuje jest Akademia Sztuk Pieknych!!!! Zachęca mnie gorąco do zainteresowania się tą uczelnią, bo możliwe, że są kierunki w języku angielskim, a jeśli nie to na pewno mogłabym poznać tam świetnych ludzi, którzy pomogliby mi się rozwijać, dostać do artystycznych środowisk itp. Czy to jest znak??

5. Ostatnio dostaję tak wiele cudownych maili, pomysłów, zdjęć, wiadomości, komentarzy i całej masy cudownej energii, w różnej postaci, że unoszę się nad ziemią.  Strasznie Wam dziękuję, czuję się jak taka wielka bateria słoneczna zasilana ludzkimi ciepłymi myślami.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym pominęła jeden drobny szczegół. No po prostu muszę się z Wami tym podzielić.
Otwieram kilka dni temu kreator bloga, a tam "chmurka" z informacją, że dostałam nowy komentarz, zaglądam, a tam pod postem- Deszcze niespokojne takie oto słowa: "ale ty jesteś brzydka". Zerwałam się i zaczęłam biegać po mieszkaniu. Filip zdziwiony zapytał: co się stało? A ja odrzekłam: Fiiiiliiip! Chyba zaczynam jednak podbijać świat internetu, mam pierwszy komentarz z cyklu "hejt" Hurrraaaaaa!
 Pewnie i Was dziwi moja reakcja, więc już tłumaczę. Jakieś trzy lata temu, gdy dopiero zaczynałam przełamywać się do założenia bloga, czytając jakieś całkiem przyjaźnie napisane vademecum, gdzieś w ostatnim akapicie natknęłam się na zdanie: "Kiedy będziesz wiedziała, że Twój blog zaczyna cieszyć się popularnością? Gdy zdobędziesz 1 podły komentarz!" No i stało się!
Dziękuję!

6. Byliśmy w weekend na spotkaniu informacyjnym organizowanym przez Towarzystwo Polaków OGNIWO. Było bardzo miło, dowiedzieliśmy się kilku przydatnych rzeczy, ucięłam sobie pogawędkę z bardzo miłą dziewczyną, rozdałam swoje ulotki, a gdy podeszłam zapytać cudowną prelegentkę z Göteborga o kilka interesujących mnie kwestii usłyszałam tyle miłych słów, że zmiękły mi kolana. Nie miałyśmy za dużo czasu na rozmowę, ale mam kontakt i nie zawaham się go użyć. Jeśli ktoś z Was, rodaków mieszkających w Szwecji będzie potrzebował pomocy z zakresu prawa/działania urzędów/składania i wypełniania dokumentów, dajcie znać, Pani Anna jest specjalistką w tych dziedzinach.

6. Po wykładzie ruszyliśmy w miasto, bo jak dowiedzieliśmy się od Polki w Szwecji  , oficjalnie udekorowano miasto przed świętami! Było bajecznie, magia światełek wprost zniewalała, a dekoracje sklepowe powodowały, że czułam się jak małe dziecko z cukrzycą, wpuszczone do sklepu z cukierkami :P


No a gdy dorwałam łosia... no to musiałam go pogłaskać :D


7. Zostałam oficjalnie przyjęta do Klubu Polek Na Obczyźnie, jestem tym faktem wzruszona i niesamowicie podekscytowana. Udało mi się też wziąć udział w projekcie moja historia- mój tekst ukaże się 12 grudnia, znajdziecie go tutaj, bez obaw :)

8. Już w następny weekend wezmę udział w imprezie Mikołajkowej, gdzie będzie można wygrać BIKEandSOULowe prezenty! Będzie się działo! Zapraszamy oczywiście wszystkich czytelników ze Stockholmu wraz z pociechami do wzięcia udziału w zabawie, więcej informacji znajdziecie TUTAJ! 

9. Nawiązałam kontakt ze świetną dziewczyną, specjalistką z dziedziny komunikacji, która bardzo mi pomaga, udzieliła mi wielu cennych wskazówek i dodała mi jeszcze więcej pewności siebie! Strzeżcie się :D Wszystkim właścicielkom i właścicielom małych i mikro biznesów serdecznie polecam kontakt z Panią Anną Fuks. Indywidualne podejście do klienta, pełen profesjonalizm, szybka analiza i wyniki pracy, bardzo, ale to bardzo przystępne ceny, a wszystko dopełnione świetnym przekazem, który nie załamuje tylko motywuje do działania! Pani Aniu bardzo dziękuję!

10. Jak wiecie napisałam tekst do Wysokich Obcasów. Niestety nie został opublikowany. Mimo uczucia zawodu, stwierdziłam, że w zasadzie to musiało się tak skończyć, bo moja historia nie do końca wpisywała się w tematykę konkursu, więc... więc się nie poddam i będę pisała do WO do skutku!!! Zasypię ich listami, tekstami, zdjęciami, swoją pozytywną energią...właśnie przygotowuję się do pierwszego maila. Obiecuję, że jeszcze o mnie przeczytacie!!! Jeśli nie uda mi się tego osiągnąć w duchu pacyfizmu to wedrę się siłą do ich siedziby i nie wyjdę do póki nie trafię na okładkę!!!

11.  Nawiązałam jeszcze kilka obiecujących kontaktów, ale efektami współpracy pochwalę się dopiero jak ujrzą światło dzienne. Trzymajcie kciuki, bardzo tego teraz potrzebuję.

12. Wracałam ostatnio z joggingu, zahaczyłam w drodze powrotnej o sklep, wychodzę, a na środku placu w Bandhagen stoi staruszek w samych majtkach i bokserce. Mija go cały tłum ludzi i nikogo to nie dziwi. Ja jednak nie mogłam przejść obok niego obojętnie, więc ściągnęłam słuchawki i pytam czy nie potrzebuje pomocy? A on na to zupełnie poważnie, całkiem świadomie: nie, nic się nie stało, wyszedłem tylko wyrzucić śmieci. Dopytałam jeszcze czy na pewno wie gdzie jest, a gdy upewniłam się, że starszy pan wyszedł świadomie w bieliźnie, poleciałam do domu.

13. Ostatnio nie mogąc spać, a nie chcąc przeszkadzać Filipowi,wiercąc się i kręcąc, wzięłam laptopa, porwałam wszystkie możliwe koce i poduszki iiiii..... wskoczyłam do wanny.  Pracowałam w łazience nad paroma projektami do 5 nad ranem. W umywalce miałam notatki, na klapie muszli klozetowej przybory, na kolanach laptopa, a w mydelniczce łokieć :D
Dlaczego łazienka? Zgadnijcie sami :)



Serdeczne pozdrowienia dla Oli z Gdyni- Twoja wiadomość ucieszyła mnie ogromnie, już nie mogę się doczekać wiosny i naszego spotkania ;) Uściski dla Pauliny- Twój mail wzruszył mnie do łez, siłka/jogging w grudniu?? Pani Bożenko działamy! Jest Pani cudowna! Maja czekam na ciąg dalszy twoich przygód! Ewcia czekam na info po 4 grudnia,ta kawa przejdzie do historii! Majlena dziękuję za wzmiankę na mój temat na Twoim fanpage'u!

Dziewczyny jesteście zwyczajnie nadzwyczajne!!!


wtorek, 25 listopada 2014

Bardzo zdrowa strucla drożdżowa

Nie ma jak kawka, ale żeby kawa smakowała to trzeba ją podać w towarzystwie... np ciacha. Jak wiecie uważam na to co jem więc, gdy zamierzam coś upiec sięgam po mój kajecik z "lajtowymi" przepisami i wertuję. Zawsze trochę modyfikuję, tu coś dodam, tu zamienię i wychodzi coś innego niż planowałam. Tym razem postanowiłam podrasować przepis na mój kochany placek drożdżowy, który zwykle wychodzi mi za suchy. Wyszło świetnie, mogę z czystym sumieniem go polecić!

Składniki:

  • 350 g mąki
  • 1 jajo
  • 1 żółtko
  • 3 łyżki masła (ja połowę, a czasem nawet całość, bo rzadko mam masło w domu, zastępuję dobrą oliwą)
  • 1 szklanka mleka
  • 50g drożdży
  • 2-3 łyżki cukru
  • szczypta soli 
  • 1 średni słoik ulubionego niskosłodzonego dżemiku, najlepiej z domowej spiżarni. U mnie był malinowy, słodzony stevią, z owoców zebranych podczas wyprawy rowerowej na archipelag :)
  • garść włoskich orzechów (można je wcześniej uprażyć na patelni (bez tłuszczu!!!), ale nie jest to konieczne)
  • jeśli lubicie ciacha bardziej słodkie to polecam całość dosłodzić stevią lub innym naturalnym słodzikiem.

Przepis:

Mąkę przesiewamy prosto do dużej michy, robimy dołek, wkruszamy do niego drożdże i zasypujemy cukrem. Całość zalewamy połową ciepłego mleka (mleko nie może być gorące, bo "zabije" drożdże, musi być podgrzane do temperatury, w której spokojnie będziemy mogli do niego włożyć palec). Miskę przykrywamy czystą ściereczkę i odstawiamy na 15 minut. Po tym czasie dodajemy resztę składników i wyrabiamy ciasto ok 10 minut. Ciasto ma gładko odchodzić od ręki (w razie czego podsypujemy podczas wyrabiania mąką), musi być plastyczne, napowietrzone i miłe w dotyku, gdy już takie jest znów odstawiamy je w ciepłe miejsce na 10-15 minut przykryte szmatką. Po tym czasie rozwałkowujemy naszą kulkę na duży prostokąt-ciasto nie może być zbyt cienkie. Smarujemy dokładnie naszym dżemikiem, posypujemy posiekanymi grubo orzechami i zawijamy (szerszy brzeg). Gotowy rulon układamy dowolnie na blaszce, ja swój zawinęłam w rogala i ułożyłam w tortownicy. Na konie nacinamy całość nożykiem i w tunelu, który powstał układamy resztę orzechów.
Blachę wkładamy do rozgrzanego do 170-180 stopni piekarnika i pieczemy ok 45 minut. Warto czasem zajrzeć do środka. Gdy nasza strucla zarumieni się na złoto można spokojnie wyjąć ją z pieca.
Ciacho naprawdę wychodzi rewelacyjne, jest wilgotne, cudownie pachnie i dziwnie szybko znika :)

Smacznego!




piątek, 21 listopada 2014

Dlaczego kocham jogging mimo szczerej nienawiści do biegania?

Od dziecka nienawidziłam biegania. Wkurzało mnie, że podczas tej czynności dyszałam jak pies, wściekle się pociłam i łapałam kolkę. Na dodatek stresowałam się, że gdy kogoś minę, usłyszę kąśliwy komentarz typu :"biegaj grubasie, biegaj!", że ludzie będą śmiać się w myślach z mojego trzęsącego się jak galareta ciała itp. Jednak przełamałam strach, zaakceptowałam sapanie, okiełznałam kolki, a pocenie w stylu "jak spod prysznica" uznałam za oznakę mojej waleczności. W rezultacie po 7 latach (z przerwami oczywiście, bo niestety czasem lenistwo brało górę) wychwalam ten sport pod niebiosa i przełamując swoją niechęć i obrzydzenie, uprawiam jogging nawet 6 razy w tygodniu i polecam każdemu! Oto dlaczego:

1. Bo jestem wtedy sama ze sobą, jest tylko moje ciało, jego rytm i moje myśli. Mogę wtedy marzyć, rozwiązywać problemy, pisać w głowie teksty, którymi chcę się z Wami podzielić (ten post powstał wczoraj, gdy robiłam podbiegi w Hogdalen)

2. Bo to jest tylko mój czas, niczego wtedy nie muszę, nikt mnie wtedy nie nęka, nikt niczego ode mnie nie chce (polecam zostawienie telefonu w domu!)

3. Bo jogging uczy mnie kochać moje ciało, wsłuchiwać się w jego potrzeby, świadomie oddychać, odczuwać pracę mięśni i akceptować jego wygląd.

4. Bo sama decyduję czy chcę się ściorać czy tylko lekko spocić, bo robię to tylko i wyłącznie dla siebie.

5. Bo czuję się wtedy wolna, czasem wręcz mam wrażenie, że frunę nawet wtedy gdy człapię, ledwo odrywając nogi od ziemi.

Po treningu z najlepszym trenerem EVER!!!
6. Bo jak mam ochotę to mogę biegać w grupie, a biegacze to świetni ludzie, pełni radości, uśmiechu i pozytywnej energii. W tym miejscu serdecznie zachęcam do dołączenia do bezpłatnej akcji "Biegaj z Nami na Stadionie Śląskim" (w każdy wtorek o 18:00) Treningi prowadzi znany i lubiany August Jakubik, który motywuje uśmiechem, dobrym słowem i zaraża miłością do biegania. Cudowny człowiek, wspaniały trener, niesamowity sportowiec! POLECAM GORĄCO! Sama z uwagi na przeprowadzkę nie mogę brać udziału i bardzo mi tego brakuje!

7. Bo jogging to siła, a ja chcę być silną, niezależną kobietą, która pokona każdą przeszkodę!

8. Bo podczas wysiłku wydzielane są endorfiny, które wywołują poczucie szczęścia, radości, samozadowolenia! Moje hasło to :Sport zamiast używek!!!

9. Bo dzięki intensywnemu poceniu się wydalamy z naszego organizmu toksyny. Dlatego zaraz po przyjściu do domu natychmiast wskakuję pod prysznic żeby je spłukać

10. Bo lubię udowadniać przechodniom, spacerowiczom, wszystkim których mijam , że GRUBAS TEŻ CZŁOWIEK!

11. Bo nie potrzebuję do tego żadnego karnetu, specjalistycznego sprzętu czy godzin otwarcia klubu. Biegam kiedy mam czas i ochotę. Wystarczą mi porządne buty i dres.Nie muszę się malować, zastanawiać w co mam się ubrać. Po prostu wskakuję w obuwie sportowe...opaskę z mojej nowej kolekcji... i lecę!


Opaska dla fanów biegania do kupienia w BIKEandSOUL




12. Bo w mieście, w którym teraz mieszkam biegają wszyscy! Młodzi, starzy, grubi, chudzi, z wózkiem, bez wózka, smutni i weseli...WSZYSCY!

13. Bo lubię się rozciągać, a stretching po joggingu to podstawa!



A Polska Biega znacie?? Polecam!



niedziela, 16 listopada 2014

Biegiem w nieznane!

Już miałam złapać doła, smucić się i beczeć, bo tęsknota za bliskimi znów daje się we znaki, ale zamiast tego, wzięłam się mentalnie za fraki, lekko przydusiłam swoje wewnętrzne NIE kolankiem,  wskoczyłam w obuwie sportowe marki X i ruszyłam na alejki i trawniki ganiać zające, i wysiłkiem wykurzać fatalny nastrój. Już po kilkunastu minutach intensywnego biegu ciemne chmury wiatr przegonił, a osiedlowe szaraki zaczęły się ze mną bawić w berka. Magia endorfin znów zadziałała! Zmusiłam się jeszcze do podbiegów i truchtem z rodzaju SUPER SLOW (mam teraz maks pod górkę do domu:P) zaczęłam się kierować do bazy. Zdyszana dopadłam drzwi od klatki i wtem... yyyyyyyy jaki do cholery był kod do drzwi? yyyyyyyyyyy aha nie pamiętam, bo mieszkam tu dopiero kilka dni i zwykle używam kluczy yyyyyyyyy a dziś kluczy nie wzięłam, bo jest weekend i Filip jest w domu yyyyyyyyy aaaaaaaaa PRZECIEŻ W TYM POKRĘCONYM PÓŁNOCNYM KRAJU NIE MA DOMOFONÓW!!!!!! Oblał mnie zimny pot i zaczęłam z nerwów biegać wokół bloku, zaglądałam w nasze okna i zastanawiałam się po jakim czasie F. zacznie się zastanawiać czemu tak długo mnie nie ma i ile zajmie mu zebranie się i zejście na dół w celach poszukiwawczych? Wreszcie odważyłam się stanąć pod naszym balkonem i "cicho krzyczeć" Fiiiiiiiiliiiiiiiiiip!!! Fi-lip!!! Fiiiiiiiiii-lip!!! Niestety okna mamy dźwiękoszczelne, a ja nie potrafiłam w obcym miejscu rozedrzeć japy na tyle głośno żeby mnie ktokolwiek usłyszał!
Zaczęłam marznąć, więc musiałam wykombinować jakieś inne rozwiązaniem, zanim zaczną mi sople sterczeć z nosa. Nagle gdzieś w oddali zaczął zarysowywać się kontur człowieka. Pobiegłam do niego, okazało się, że to młody przystojny wiking, który gdy streściłam mu moją sytuację, uśmiał się po pachy, po czym przywdział swoją srebrną zbroję, zeskoczył ze śniadego wierzchowca i obiecał mi pomóc.
Jego kod niestety nie zadziałał na moje drzwi, ale za to dzięki temu, że już nie raz pakowałam się w tarapaty, to na wszelki wypadek nauczyłam się numeru Filipa na pamięć. No i się przydał, nota bene już nie pierwszy raz :P Takie świry jak ja już tak mają :D
Wykręciliśmy i modliliśmy się żeby odebrał. Udało się! Mój luby zszedł otworzyć mi drzwi, a ja podziękowałam nieznajomemu (przedstawił mi się, ale ... też tak macie, że jak się komuś przedstawiacie to nie kodujecie jak nazywa się wasz rozmówca?) To była naprawdę miła przygoda, a pogawędka z nieznajomy znów pozwoliła mi uwierzyć, że i w tym nowy miejscu znajdę przyjaciół!
Ze względu na wczorajszą przygodę dziś zamiast joggingu był spacer, który gdy dopadłam osiedlową siłownię natychmiast przemieniłam w intensywny trening :)

był wioślarz... i były podbiegi :)

Okazało się, że mieszkamy w przepięknej okolicy, którą z każdej strony otaczają lasy, góry i skały!!! Wreszcie mogę przestać biegać wokół skwerka pod blokiem. Nie znoszę pierwszych tygodniu w nowym miejscu, najchętniej bym się wtedy zaszyła w domu jak niedźwiedź w gawrze i obudziła się na wiosnę. Jednak tak bardzo naładowałam akumulatory podczas pobytu w rodzinnym domu, że starczyło mi sił żeby przezwyciężyć niechęć do kolejnej zmiany otoczenia i truchtać do utraty tchu po Bandhagen, Hogdalen i okolicy. Bardzo mi się tu podoba, z każdym dniem coraz bardziej :)

BIKEandSOUL'owe czapy i opaski już grzeją nasze głowy :D


Nie wiem co bym zrobiła bez Filipa, treningów i Was?! Całe moje życie stanęło na głowie, a równowagę łapię tylko dzięki wsparciu najbliższych, włóczkowemu szaleństwu i Waszym pięknym mailom
i zamówieniom. Mam wrażenie, że jestem jak króliczek z Duracell'a, który zamiast z baterii w tyłku, czerpie siłę z otoczenia, ludzi i uczuć!!! DZIĘKUJĘ!!!

czwartek, 13 listopada 2014

Badamy się!!!!


Nie sądziłam, że to możliwe, ale jeszcze bardziej doceniłam możliwość spędzania kilku chwil na tej magicznej planecie zwanej ziemią! Wszystko za sprawą kilku dni spędzonych w szpitalu. Może to zabrzmi dziwnie, ale było cudownie. Salę dzieliłam ze wspaniałymi kobietami- Gosia, Maja ściskam Was mocno!!! Przekonałam się, że przyjaźń nie zna granic, nie patrzy na metrykę, nie zagląda do historii i może się wykluć między osobami w każdym wieku.
Mimo ciągłego kłucia, sikania do słoja, biopsji i innych "przemiłych zabiegów" wszystkie 3 cieszyłyśmy się każdą spędzoną wspólnie chwilą, śmiałyśmy się do rozpuku, biegałyśmy po schodach do kawiarni, urywałyśmy się na spacerniak, zarywałyśmy nocki, ćwiczyłyśmy i trzymałyśmy sztamę. Gosiu wiem, że wskoczyłaś pierwsza do pokoju badań na biopsję, bo chciałaś mnie uspokoić...to zadziałało, gdy wyszłaś z uśmiechem i powiedziałaś, że było fajnie to naprawdę mi ulżyło...dziękuję! Maja... urządzenia derby na sikanie było świetnym pomysłem, ubawiłam się po cyce :D
Doceniam każdą chwilę jeszcze bardziej, nie narzekam już wcale, bo życie jest zbyt krótkie i ulotne na takie pierdoły. Poznałam ciężko chore osoby, w których było tyle wiary i szczęścia, że mogłyby obdzielić tuzin smutasów, każda!  Dziewczyny jesteście niesamowite!!! Pozdrawiam cały oddział Endo i Onko!
Nie mogę też zapomnieć o wspaniałym personelu oddziału Endokrynologii w Katowicach! Czułam się otoczona opieką w każdej sekundzie mojego pobytu. Pielęgniarki były jak chodzące anioły, uśmiechnięte, empatyczne, zawsze zagadywały w momencie wkłucia, zresztą robiły to tak delikatnie, że prawie nie czułam ;) Jesteście cudowne! Lekarze, którzy troszczą się o pacjentów, są serdeczni, chętnie odpowiadają na pytania, wiedzą, że pacjent niezależnie od choroby, która go nęka jest wystraszony, więc trzeba go uspokoić... okazuje się, że nie tylko w serialach pacjenci są uśmiechnięci, a sale słoneczne.
Ceglana- Wielki Szacun!!!!

Teraz już tylko czekam na wyniki i niezależnie od nich unoszę głowę wysoko, na twarz wrzucam szeroki uśmiech i biegnę spełniać swoje marzenia.

BIKEandSOUL żyj kolorowo!!!
PS. Ostatniego dnia obudziły mnie takie oto słowa wykrzykiwane przez szpitalny radiowęzeł: Iga Iga wbijaj na pobranie!!!! Dla wszystkich pielęgniarek, które mnie kłuły 30% zniżki ;) Uwielbiam Was dziewczyny!!!!


środa, 29 października 2014

ZEN- jawa czy sen?

 Zawsze zastanawiałam się jak to jest, że niektórzy ludzie są tacy odważni, wiedzą czego chcą i konsekwentnie dążą do celu. Na dodatek mają tyle energii, determinacji i siły.
Od dawna już wiedziałam, że to wcale nie przypadek, koneksje, charakter czy szczęśliwy traf. Tylko COŚ co w takich osobach jest w środku, w ich sposobie myślenia, niezrozumiałej dla mnie pewności siebie, przekonaniu, że wszystko jest możliwe.
Och jak ja im tego zazdrościłam, starałam się to zrozumieć, nauczyć się tego, z poradników i własnych obserwacji. Jednak do 2013 bezskutecznie!
Wreszcie zrozumiałam!
Całe moje życie, wszystko co mnie spotkało, tego dobrego i złego miało sens! Rodzice, którzy wychowywali mnie w duchu wolności, miłości i szacunku do siebie, innych i otaczającego mnie świata.
Dziwne kursy i szkolenia, ciężkie studia, miliony pomysłów na biznes. Przeróżni ludzie na mojej drodze, ci dobrzy i ci źli też, "góry i doliny", wyjazdy, tymczasowe prace, wzloty i upadki... wszystko to doprowadziło mnie TU.



Do miejsca, w którym jestem teraz i mogę wreszcie powiedzieć: niczego nie żałuję! Dzięki tym wszystkim składowym moje życie jest takie jakie chciałam żeby było, a ja sama jestem człowiekiem, którym chciałam być. Oczywiście w wymiarze duchowo-osobisto-intymnym. Mam nadzieję, że nie zabrzmiałam jak megalomanka? Mam pełną świadomość, że każdy powinien pracować nad sobą do końca swoich dnia ale... ja teraz jestem tak natchniona, że chcę zmieniać świat!
Osiągnęłam niesamowity wewnętrzny spokój, który objawia się niezwykłą energią życiową! Robię to co kocham, moja druga połowa jest moim dopełnieniem, przeciwnością, magnesem i inspiracją. Walkę z kilogramami zaakceptowałam, wpisałam w moją codzienność i uznałam bardziej za coś co pozytywnie kształtuje mój charakter (hehe nad tym ostatnim jeszcze pracuję:) i obiecałam sobie, że nigdy się nie poddam, bo moje ciało jest moją świątynią! Nawet wizytę w klinice endokrynologicznej, w której położę się na dniach, traktuję jak część składową mojego życia, a nie coś co nagle je odmieni.
Niesamowite jak wszystko nabrało ostrości. Mam wrażenie, że z pierwszym dniem 2014 roku jakaś szalona wróżka dotknęła mnie swoją magiczną różdżką, wybełkotała "czary mary" i trach... moje życie, które było jak porozrzucane puzzle stało się jednolitym obrazem.
Szalony wyjazd w Dolomity, pierwszy raz zorganizowany na własną rękę i praca w wymarzonej włoskiej szkółce oraz przeprowadzka do Sztokholmu to dla mnie dwa wydarzenia, które sprawiły, że uwierzyłam w siebie. Oba wiązały się z ogromnym stresem, wieloma przeszkodami i chwilami grozy, a jednak przeważała w tym wszystkim radość, satysfakcja i spełnienie. 
Wiem, że wiele zawdzięczam mojej mamie, która wychowała mnie na silną kobietę. Bratu, który jest dla mnie ogromnym oparciem i rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Tacie, który zawsze wspiera moje szalone pomysły... że on jeszcze nie zbankrutował to cud, i który namówił mnie do głodówek, a to też dodało mojemu życiu rumieńców. Filipowi, który we mnie wierzy, pomaga mi, uczy wytrwałości i kocha bez względu na wszystko. Przyjaciołom, którzy zawsze znajdują chwilę, żeby mnie wesprzeć, dodać otuchy i podrzucić świetny pomysł! Znajomym bliższym i dalszym, którzy robią dla mnie różne cudowne rzeczy, tak po prostu, z dobrego serca. I ku mojemu zaskoczeniu obcym ludziom też. Którzy mimo iż mnie nie znają też mi pomagają...Ewa Chodakowska zrobiła dla mnie coś miłego tak po prostu, sama od siebie.  Jej zdjęcie jest już na naszej stronie BIKEandSOUL !!!! :D
Musze przyznać, że ani przez chwilę w to nie wierzyłam, tyle porażek ostatnio zaliczyłam, że postanowiłam nie robić sobie żadnych nadziei tylko działać, do skutku, bez wytchnienia, do utraty tchu!!!!
Okazało się, że TO działa!!!
Teraz mam zamówienia z całego świata, na przeróżne szalone rzeczy, dostaję piękne listy i całe wywrotki pozytywnej energii. Ręce mi drżą z ekscytacji i zmęczenia od trzymania szydła i walenia w klawisze.
Początki są trudne, to fakt. Na tą chwilę muszę być artystą-wykonawcą, zaopatrzeniowcem, kurierem, PRowecem-marketingowcem, fotografką, modelką, "dizajnerką"...nieudolnym torpedo magikiem...mam nadzieję, że wybaczacie mi niedociągnięcia? Obiecuję poprawę, dajcie mi tylko trochę czasu na naukę na własnych błędach :D

Moje życiowe motto brzmi: TO SIĘ MUSI UDAĆ, BO JA TAK CHCĘ!!!

DZIĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM!

Tym, którzy mnie zawiedli też, dzięki Wam wiele się nauczyłam :)

PS. Specjalne podziękowania dla wszystkich, którzy namówili mnie do prowadzania bloga!!! On jest dla mnie jak osobisty terapeuta, pamiętnik, kumpel-odgromnik...



poniedziałek, 20 października 2014

KONKURS

Kochani!

Zima zbliża się wielkimi krokami, pora więc przygotować się na jej przyjście. Z tej okazji zapraszam wszystkich moich czytelników do wzięcia udziału w KONKURSIE. Do wygrania ciepła czapa, pokrowiec na rowerowe siodełko lub buciki dla niemowlaka z mięciutkiej włóczki. Zabawa trwa do najbliższej środy (22.10) do godziny 23:59. Chwilę po północy zostaną wylosowani zwycięzcy, którzy dostaną wiadomość z prośbą o podanie adresu, pod który ma zostać wysłana paczka :)

Serdecznie zapraszam!

Zasady:
1. Polub naszą stronę BIKEandSOUL lub FunPage
2. Udostępnij wpis konkursowy i zaproś do zabawy znajomych
3. Napisz w komentarzu, który prezent od BIKEandSOUL sprawi Ci największą radochę :)

Do dzieła!!!

sobota, 18 października 2014

Gdzieś w Gliwicach :)

Odkąd przyjechałam do "domu" chodzę kosmicznie wzruszona, non stop "pocą mi się oczy", przytulam mamę, brata...nawet tatę ;) Jestem tak rozemocjonowana, że nie potrafię usiedzieć na tyłku. Nawet dziergając tańczę, skaczę, cała się telepię. Mam nadzieję, że gdy moje czapy, pokrowce na siodełka i inne cuda dotrą do swoich właścicieli przekażą im moją pozytywną energię :D
A jak mój Tatinek mnie rozczulił ostatnio. Zaszyłam się na kanapie i szydełkowałam, nagle słyszę że wrócił z kortów i pyta Marysię : Gdzie dzieciaki?  Ręce mi zadrżały. Już nie pamiętam kiedy to ostatnio słyszałam... I znów beczę, na myśl o tym, że będę musiała wyjechać, ale póki co staram się o tym nie myśleć, więc uśmiech na twarz i cała na przód!!!
Dobrze mieć TAKIE miejsce na ziemi, do którego zawsze można wrócić, gdzie ciepło i troska czai się w każdym kącie. Jestem największą szczęściarą na świecie! Uwielbiam to mieszkanie, którego każdy milimetr jest dotknięty magiczną ręką mojej mamy, którego ściany trzęsą się gdy kicha lub śmieje się mój tata, gdzie rozbrzmiewa cudowna gitara mojego brata... nie ma piękniejszego widoku niż ktoś kto kompletnie zatracił się w muzyce, porusza palcami po strunach i staje się dźwiękiem.
Tak, to właśnie jest definicja DOMU! Każdemu życzę takiej przystani!
 

środa, 15 października 2014

Amicus verus rara avis est

Zapytałam się niedawno sama siebie: Kim dla mnie jest przyjaciel?

Kimś na kim mogę polegać, kto pomoże mi niezależnie od pory dnia czy nocy. Kimś kto niczego w zamian nie oczekuje, kto kocha mnie bezinteresownie, w zdrowiu i w chorobie. Kimś komu mogę powiedzieć wszystko, bo mu ufam, wiem że mnie rozumie i nigdy nie wykorzysta tego przeciwko mnie. Kimś kto po tygodniach milczenia kontynuuje przerwaną rozmowę. To ktoś kto jest przy mnie sobą, kto wie że przyjaźń trzeba pielęgnować, że to nie  tylko spotkanie zapisane w kalendarzu, że to kwiat który musi podlewać dwóch ogrodników. To ktoś, kto idąc przez życie czuje to samo co ja, a nie tylko udaje.
Przyjaciel jest kimś, kto jest czymś więcej niż moim odbiciem, kto szczerze wyznaje te same wartości. Kto mojej wrażliwości nie uznaje za słabość tylko za siłę!!! Nie porównuje się, nie punktuje, po prostu dzieli się radością i troskami, bo wie że będę u jego boku bez względu na wszystko. Kto jest za mną  na dobre i na złe,  i nie czuje się tą odpowiedzialnością obciążony tylko zaszczycony, bo wie, że ma wykupioną taką samą polisę.
To ktoś, kto tak jak ja wie, że życie to rozmowa, miłość, emocje, dotyk, uśmiech, łzy szczęścia i smutku, promienie słońca, krople deszczu na twarzy, 4 pory roku i jeleń na rykowisku.
Bo życie to ludzie, energia która między nimi przepływa, wszystko to czego nie widać, to co jest ukryte pod skórą, w spojrzeniach i w gestach.
Szczerze w to wierzę i  już nie szukam takich ludzi.



sobota, 27 września 2014

Rowerzyści z całego świata łączcie się!

Niezależnie od tego czy jeździsz na "kolarzówie", "składaku", "góralu", "holendrze" czy "bmxie", czy jesteś chłopakiem czy dziewczyną, czy masz dwa, dwadzieścia czy sto dwadzieścia lat, czy jeździsz po błocie, piachu, szosach, trawie, kałużach, asfalcie czy bruku jesteś wspaniałą osobą, bo pedałujesz!
Ja lubiłam kręcić odkąd pamiętam, Już jako mała dziewczynka zapuszczałam się na moim jednośladzie dużo dalej niż pozwalała mi na to mama... taki mały zbój byłam! Jako nastolatka poznałam dzięki dwóm kółkom całe moje rodzinne miasto (tu pozdrowienia dla Gliwiczan!), a później cały Śląsk.
Potem były studia, dostałam od taty Trabanta i muszę przyznać, że moje bicykle poszły na kilka lat w odstawkę. Jednak jak mawiają, "stara miłość nie rdzewieje", więc wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej połowy rowery zostały odkurzone i wróciły na "szosy".
Jednak największą rewolucję w tym temacie rowerowym przeszłam 1 kwietnia. Właśnie tego dnia zamieszkałam w Sztokholmie. Mieście gdzie do każdego słupa czy latarni przytulone są "welocypedy", gdzie ścieżki rowerowe ciągną się po horyzont, a na skrzyżowaniach rowerzyści tworzą korki! Od tamtego dnia podróżuję tylko na dwóch kółkach i powoli zapominam jak się zmienia biegi w samochodzie.
Zakochałam się w tych napędzanych siłą ludzkich mięśni maszynach do tego stopnia, że postanowiłam przekuć to uczucie w coś więcej, połączyć to z inną moją pasją i zobaczyć co z tego wyniknie. Tym sposobem "zaszydełkowałam" porzucony pod Parlamentem rower i założyłam stronę na facebooku- BIKEandSOUL Dzięki czemu mam kontakt z ludźmi z całego świata, którzy dzielą się ze mną swoją pozytywną energią. Ponadto jak już wielu z Was wie, otworzyłam internetowy sklep, do którego serdecznie zapraszam www.bikeandsoul.com
Tyle o mnie, a co u Was?

czwartek, 25 września 2014

Deszcze niespokojne...

Nie pisałam tylko kilka dni, a wydarzyło się tyyyyleee, że olaboga i dżizyskrajst. Sama nie wiem od czego zacząć. Może od początku czyli od końca? Wczoraj spadłam ze schodów, ale żyję, jestem cała i nawet się nie poryczałam. Co prawda zaraz po lotce, siedząc jeszcze na półpiętrze cała oblana płynem do prania, w stercie ciuchów (zbiegałam do pralni) zastanawiałam się czy czasem sobie nie popłakać z bólu. Zamiast tego wzięłam głęboki wdech, pozbierałam się i poleciałam dalej. Nie chcę myśleć co by było gdybym nie była sprawna jak kocica i leciałabym jak grucha. Dobrze umieć spadać na cztery łapy.
Potem już tylko pożarliśmy się z Filipem, ale to akurat wiedziałam, że nastąpi, bo iskrzyło od 3 dni. Nerwy związane z kolejną przeprowadzką, planowaniem podróży do Polski, załatwianiem spraw urzędowych, moim biznesem i jego pracą dały się we znaki. Na dodatek normalnie bym puszczała mimo uszu jego debilne uwagi, ale że zbliża mi się okres to nie mogłam odpuścić i musiałam rzucać ciętymi ripostami niczym nożownik. W rezultacie skoczyliśmy sobie do gardeł, daliśmy sobie po wirtualnym szlagu i znów jemy sobie z dziubków.
No kurde, ale kto jak się dowie że ktoś zleciał ze schodów, po pytaniu: nic Ci nie jest? zaczyna prawić morały typu: mówiłem Ci żebyś jeździła windą, nie patrzyłaś pod nogi, o czym Ty myślisz...bla bla bla... no właśnie... myślę o tylu rzeczach na raz, że nie mam czasu patrzeć pod nogi! A biegam po schodach, bo nie mam 100lat, złamanej nogi czy ciężkich zakupów i dziecka pod pachą. Poślizgnęłam się na plamie wody z parasolki, na krętych schodach wyślizganych od ilości zrobionych na nich kroków. Zwykły wypadek. Żałowałam, że w ogóle mu powiedziałam:P
Po prostu marzę o ustabilizowaniu się naszego życia, a wiem że do kwietnia się tak nie stanie. Teraz przeprowadzka (oby parze która nam wynajmuje mieszkanie się układało, bo wtedy przedłużą nam umowę), dwa dni później wyprawa do Polski (już się boję czy zdąrzę wszystko załatwić i z każdym się spotkać), po dwóch tygodniach Filip wraca, ja zostaję dokończyć moje badania i inne sprawy, więc wrócę w listopadzie, potem przedświąteczny szał i Sztokholmskie Jarmarki Świąteczne, w których chciałabym wziąć udział, więc będę miała co robić, potem święta czyli znów lot do Polski, a potem mam nadzieję, że Monte Bondone i dwa miesiące na śniegu. Tym razem zabiorę więcej włóczki i zaszydełkujemy z Karo całe miasteczko!
 Dalej nie planuję, to i tak cud, że tak wiele mi się udało, osobie która zawsze idzie na żywioł, która nie znosi zapisywać niczego w kalendarzu. Jednak jak mus to mus. Notatnika nadal nie kupiłam, ale skrawki papieru, na których wszystko zapisuję walają się po całym mieszkaniu...najważniejsze, że wiem co i jak :D
Skoro już się pożaliłam to teraz czas na miłe rzeczy. Po pierwsze byliśmy na przepysznej, pięknej kolacji w uroczym domku, w cudownym miejscu u nowych znajomych. Naprawdę spędziłam miło czas i naładowałam baterie, dziękujemy Paulina! Na drugi dzień odwieźliśmy auto na parking i korzystając z ładnej pogody wróciliśmy na rowerach. Po drodze jak to w Szwecji ciągnęły się lasy, więc zatrzymaliśmy się na grzyby i znów mam całe pudło suszonych podgrzybków, borowików i innych cudów natury.
Niestety przez ten podstój złapała nas burza. Oczywiście Filip mówił, żeby wziąć peleryny, ale ja beztrosko rzuciłam: nie jesteśmy z cukru, najwyżej zmokniemy. Yhy nie wiedziałam tylko, że to będzie najzimniejszy deszcz jaki w życiu czułam! W momencie powietrze zrobiło się lodowate, a ogromne krople deszczu atakowały niczym bryłki lodu. W kilka sekund byłam przemoczona i telepałam się z zimna. Filip przynajmniej nie był idiotą i nie poszedł na rower w pochmurny dzień, w krótkich spodenkach... pozostawię to bez komentarza, trudno jest besztać samą siebie:P Oczywiście ani przez chwilę nie narzekałam, jechałam tylko z takim durnowatym uśmiechem...
zęby zaciśnięte z zimna, oczy zmrużone żeby nie wpadał deszcz
...a gdy F. zaproponował przypięcie rowerów do słupa i jechanie metrem, krzyknęłam przez ramię: w życiu! z takiej frajdy chcesz zrezygnować? Chodziło mi oczywiście o to, że dopóki pedałujemy i jesteśmy w ruchu to jest w miarę ciepło, bałam się że gdy zejdziemy z naszych jednośladów to dopiero nas dopadnie chłód, a siedząc bezczynnie w metrze może być tylko gorzej. Pół godziny później byliśmy już w domu i siedząc w wannie wyławialiśmy kleszcze i całą masę runa leśnego... ja nie wiem jak ja to robię, ale zawsze pół lasu ze sobą zabieram...w poszukiwaniu grzybów przedzieram się przez  knieje niczym ryś... no dobra wiem, że trufli to szukają świnie:D

poniedziałek, 22 września 2014

This Year The Oscar For The Best Film Goes Tooooo . . . . Iga Nasiex :D

Dlaczego człowiek to takie pokręcone stworzenie?
Goniące non stop za czymś nieosiągalnym, szukające nie wiadomo czego...wiatru w polu, perły na dnie oceanu, gwiazdki z nieba. Czemu oglądając filmy czy czytając książki wzdychamy i myślimy: dlaczego moje życie tak nie wygląda? Dlaczego oglądając zdjęcia znajomych zaczynamy się zastanawiać: jak to jest możliwe, że oni zwiedzają świat, mają pieniądze i są tacy uśmiechnięci, a my nie?
Nie wiem jak WY, ale ja już od dawna nie zadaję takich pytań i jestem szczęśliwszym człowiekiem, odważę się nawet powiedzieć, że najszczęśliwszym.
Uważam moje własne życie za najpiękniejszy film. Czasem jest to romans, czasem dramat, innym razem komedia, momentami nawet thriller czy kino akcji. W każdej postaci je KOCHAM, bo jest moje i to właśnie ja piszę do niego scenariusz, jestem w nim reżyserem i od czasu do czasu dorzucam efekty specjalne! Na dodatek tylko ode mnie zależy czy będzie to film czarno-biały, niemy czy full HD!
Od momentu, gdy to zrozumiałam, widząc na ekranie wystylizowaną parę, w romantycznym objęciu, na myśl przychodzą mi tylko MOJE pocałunki i MOJE magiczne miejsca, w których to właśnie JA się przytulam do najcudowniejszego faceta, a potem turlam się po łące i ganiam zające. 
Dla tych, którzy jeszcze nie kupili siatki na motyle i nie potrafią w nią łapać cudownych chwil, krótka instrukcja obsługi przycisku PAUZA widniejącego na klawiaturze życia.
W momencie gdy robicie coś miłego, zatrzymajcie się na chwilę, jeśli robicie to po raz 1 to musicie zatrzymać się fizycznie... po prostu stańcie do cholery w miejscu i wyjdźcie poza swoje ciało, unieście się nad swoją głowę, popatrzcie w dół, a zobaczcie w jakiej cudownej scenie właśnie bierzecie udział. Nie ważne czy jedziecie rowerem, spacerujecie, pływacie kajakiem, leżycie na kanapie, czy jesteście sami, we dwoje czy całą paczką. Ważne żeby umieć świadomie się cieszyć, i właśnie dlatego warto nauczyć się korzystać z przycisku: stop klatka. Dzięki temu chwila będzie trwała dłużej, zapamiętacie ją i będziecie mogli do niej wracać.
A na koniec mała anegdota. Ostatnio zjeżdżaliśmy taśmą do metra, i jak przystało na klasycznego misia z gatunku Koala, przywarłam do F., po czym przytknęłam policzek do jego ramienia, spojrzałam w górę i zapytałam czy wie czym teraz jestem. Oczy mu błysnęły, na twarzy pojawił się szelmowski uśmiech i rzucił jak zwykle : znowu Durniem? telepiąc się ze śmiechu odpowiedziałam: to też, ale teraz dodatkowo czuję, że jestem rzepem, ale nie takim odzieżowym przy kurtce, jestem rzepem takim z krzaka, który rośnie na łące, takim  co jak się przyczepi to nawet, gdy go już oderwiesz to zostawia po sobie ślad...
 Lubię siebie taką, to są te dni gdy śmieję się na głos w tłumie, wręcz rechoczę, bez powodu, niezależnie od miejsca czy czasu. Oczy mi wtedy świecą i wszystkim naokoło posyłam szeroki uśmiech. Sobie i Wam życzę jak najwięcej takich dni!

czekając na metro i na to co życie przyniesie... :)

czwartek, 18 września 2014

Roller Coaster

Mimo, że ostatnie tygodnie były cholernie ciężkie, pełne niepewności, zakrętów, zwątpienia, zwrotów akcji, to nie poddaliśmy się. Chociaż muszę przyznać, że raz wymiękłam. Dwa tygodnie temu F. zadzwonił do mnie z pracy i powiedział, że nie dostał kontraktu, że teraz już za późno na jakiekolwiek inne ruchy, że musimy wrócić do Polski, już zakomunikował przełożonym, że w takim razie się zwalnia, ale musimy wrócić na 3 miesiące, bo tyle trwa okres wypowiedzenia. Specjalnie tak długo zwlekali z odpowiedzią, żebyśmy nie mogli skorzystać z innego wyjścia!
Przysięgam, że mnie to złamało, usiadłam na podłodze tam gdzie stałam. Wstrzymałam oddech, powiedziałam tylko do słuchawki: nic się nie martw Kochanie, damy sobie radę, razem pokonamy każdą przeszkodę, wrócisz do domu to porozmawiamy. Rozłączyłam się i po mojej twarzy spłynął cały wodospad łez. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam! Po tym wszystkim co przeszliśmy, po tym jak spakowałam nasze życie do kilku pudeł, po tym jak zaczęłam nieśmiało zapuszczać korzenie w nowym miejscu, jak każdego dnia walczę o pracę i swój biznes, po tym wszystkim mam teraz wrócić i znów zaczynać wszystko od nowa?!
Teraz, gdy coś zaczęło się układać, kiedy dzięki Monice, autorce świetnego bloga Polka w Szwecji, która zgodziła się o mnie wspomnieć na swoim profilu,  przeczytała o mnie Paulina, właścicielka cudownego sklepu rowerowego i przyszła mama, która nawiązała już ze mną kontakt i już się spotkamy, rozmawiamy, miło czas spędzamy. W tym miejscu chciałabym Wam dziewczyny bardzo podziękować, za pomoc, dobre słowo i pyszną kawę :) Mało tego, napisała do mnie Oliwka, cudowna młoda dziewczyna, która również dzięki Monice trafiła na mojego bloga i postanowiła do mnie napisać...też już się widziałyśmy, też założyła bloga i też mam nadzieję, że nie jedna kawka przed nami!
I właśnie w tym momencie, gdy życie znów nabierało rumieńców, taki telefon: wracamy do Polski! Oczywiście jak Filip wrócił do domu starałam się jakoś trzymać, nie chciałam mu dokładać, ale jak zaczął mnie głaskać po plecach gdy stałam przy kuchence i powiedział : no i dobrze i tak mi się tu nie podobało, za daleko na północ, zaraz będzie zima, same noce, dobrze że wracamy... to się rozpadłam na milion kawałeczków i powiedziałam, że ja lubię chłody, że chcę zobaczyć Stockholm zasypany śniegiem,szwedów na biegówkach, chcę się z nimi ścigać po parku, jeździć na łyżwach w ogrodach królewskich i że nie wyobrażam sobie, że wracamy do Polski, kiblujemy 3 miesiące w tym marazmie, bo na walizkach to ani w prawo ani w lewo, po czym znów się pakujemy i ruszamy po raz kolejny w świat, znów minie rok zanim się poczujemy gdzieś dobrze i wszystko od początku, a ja chcę gdzieś zakotwiczyć na dłużej, zdążyć mieć dziecko, odłożyć pieniądze i kupić wreszcie ten wymarzony dom w Toskanii.Tak, pierwszy raz w życiu mam marzenie, dzielę je z ukochaną osobą i zrobię wszystko żeby je zrealizować. Toskanio szykuj się, nie spocznę dopóki nie zdobędę kawałka ziemi u stóp moich ukochanych gór.
Jakimś cudem Filip zdołał mnie uspokoić, szeptał, że przecież tęskniłam, że chciałam spędzić trochę czasu z rodziną i przyjaciółmi, że przecież tak bardzo mi było przykro, że nie widzę pierwszych kroków dzieci najbliższych mi osób, że tworząc moją firmę chciałam żeby funkcjonowała w każdym miejscu, do którego mnie zaniesie. Tłumaczył, że podczas pobytu w ojczyźnie będę mogła promować swój biznes i szukać równolegle z nim pracy za granicą, że zapiszemy się na potrzebny nam język, i że będzie dobrze, bo przecież zawsze powtarzam, że RAZEM MOŻEMY WSZYSTKO. Po 3 piwie uwierzyłam w każde jego słowo i zaczęłam się trochę cieszyć...
Rano obudził Nas telefon. F. usiadł na łóżku, długo słuchał po czym odpowiedział: Yes, thank you... i się rozłączył. Nie musiał mówić, wiedziałam co się stało. Kontrakt już na niego czekał, w przyszłym tygodniu dopełnią formalności. Jakimś magicznym sposobem się udało, ktoś zmienił zdanie i zostajemy.
Na dodatek wczoraj udało nam się znaleźć mieszkanie, umowa już podpisana...właściciele to młody szwed i holenderka, przesympatyczna para, z którą już umówiliśmy się na pizzę :D Dawno nie spędziłam tak miło czasu, gadaliśmy jak starzy znajomi i mimo rozmów w obcym języku udało Nam się pożartować. Oby udało nam się tą znajomość kontynuować. Myślę, że i oni Nas polubili, inaczej nie wynajęliby Nam mieszkania... tutaj jest zupełnie inaczej niż w Polsce, tutaj to najemca wybiera komu "da klucze", a wynajmujący się prześcigają w ilości upoważnień, poleceń, zaświadczeń...kilka razy  będąc już pod mieszkaniem, które mieliśmy obejrzeć dostawaliśmy wiadomość: oferta jest już nieaktualna, albo: wolimy singla, to nie jest mieszkanie dla pary...albo inne wymówki, jednym słowem nie było łatwo. Najważniejsze, że się udało!
Teraz już tylko ja muszę się gdzieś zaczepić, wystarczy że dostanę umowę na 6h tygodniowo, dzięki czemu będę mogła się starać o Personnummer, a z nim życie w Szwecji jest dużo łatwiejsze. No i oczywiście nadal pracuję nad rozwojem mojego włóczkowego biznesu, tych którzy jeszcze nie wiedzą co to za szalony pomysł zapraszam na mój facebookowy profil lub na naszą stronę BIKEandSOUL.
A teraz CYC do przodu i cała na przód!!!

PS. Mrówi dziękuję... dzięki Tobie te trudne dni były weselsze, oddalone, mniej obecne w Naszym życiu.

Skicham się, ale się nie poddam!