sobota, 31 stycznia 2015

Etna znów aktywna

TAK!!! Po 5 dniach oszczędzania się wróciłam na stok. Dziś dokulałam się tam pieszo, ale już jutro...jutro wbijam na niebieską trasę i do snowparku :P 

Z "naszym" TADKIEM :D
Muszę przyznać, że te parę dni mimo kilku napadów smutku, wykorzystałam najlepiej jak się dało. Starałam się żeby uśmiech nie schodził z mojej twarzy, a łzy ukrywałam pod poduszką. Rozmawiałam z rodziną i przyjaciółmi, odebrałam maile,  które aż iskrzyły od cudownej energii, przygotowałam zamówienia, które już w poniedziałek wyruszą w świat z poczty w Trento!!! CZAD!
Dziś wstałam z nową energią, a nad moją głową zabłysnęła kolorami tęcza. Oczywiście strasznie tęsknię za Filipem, który na wieść o moim wypadku chciał porwać helikopter, ale wiem, że już za parę tygodni przyleci tutaj i będziemy razem cieszyli się słońcem, górami, śniegiem.
Wiem, że nie wszyscy jeździcie na nartach czy snowboardzie i nie wiem jak zarazić Was tym cudownym sportem, ale... spróbuję!
Co czuję, gdy wpinam się w narty? Zawsze jestem podekscytowana, a nogi aż drżą z radości. Gdy ruszam i zaczynam nabierać prędkości, moją twarz smaga wiatr i promienie słońca, widoki przepełniają cały umysł to mam wrażenie, że wybuchnę. Czuję się wtedy całkowicie WOLNA! To uczucie, którego nie można do niczego porównać, po prostu bezgraniczne szczęście.
Cudownie być częścią tego wspaniałego świata, być drobiną we wszechświecie, która mimo zagubienia, ma świadomość, że może wykorzystać swoje 5 minut . GÓRY to magia! Ludzie to radość, a narty to wolność!
Kiedy jeszcze czuję te same ciarki i niczym nieograniczoną radość? Gdy zasypiam w objęciach mojego Filipa, gdy tańczę z mamą do dobrej nuty w moim rodzinnym domu, gdy spaceruję z moim bratem, docinam tatinkowi, turlam się po podłodze z Karo, gdy przyjaciele obdarowują mnie uśmiechem, a nieznajomi swoją energią! Bo życie to MAGIA!
Właśnie to wszystko czułam, gdy w zeszłym tygodniu z Markiem i Karo, wpinaliśmy się w sprzęt iiiii realizowaliśmy MOJE MARZENIE!!! To była przepiękna przygoda, a jej efektami podzielę się już wkrótce. Normalnie już nie mogę się doczekać!

Moje biuro :D


czwartek, 29 stycznia 2015

Io Iga, ho sfiga ;)

Gdy w Sylwestra o północy stałam w świetle fajerwerków w objęciach mojego ukochanego myślałam tylko o tym jak bardzo rok 2015 musiałby być wspaniały żeby przebić 2014? Czy w ogóle to jest możliwe? Czy skoro wykorzystałam taki ogromny zapas szczęścia to czy teraz nie przyjdzie pora na jakiś dramatyczny scenariusz? Oczywiście już po chwili czarne myśli wiatr przegonił, a ja podskakiwałam jak małe dziecko na widok cudownych sztucznych ogni, które rozjaśniały niebo.
Kilka dni później zawiozłam mojego lubego na lotnisko, a sama zaczęłam przygotowania do wyjazdu do Monte Bondone. Winietki, smary, ubezpieczenia, zakupy jedzeniowe, hurtownie z włóczką, pakowanie, auta przygotowywanie , realizowanie ostatnich przedwyjazdowych zamówień urzędy i pożegnania.
Wreszcie nadszedł ten dzień, przyjechała Karo, wpakowałyśmy tyłki do Forda i ruszyłyśmy w drogę. Jak przystało na super twarde babki trasę trzasnęłyśmy na raz, jak po sznurku, bez wpadek czy błądzenia. Już w południe następnego dnia parkowałyśmy naszą furę pod szkółką Scuola Italiana Sci Monte Bondone. Gdy tylko wysiadłyśmy z auta na drogę wybiegli nasi koledzy i szef dzierżący tablicę z napisem NAUKA JAZDY NA NARTACH I SNOWBOARDZIE.

Wino czy olej??

Wyściskałyśmy chłopaków i ruszyłyśmy w miasto w poszukiwaniu apartamentu. Zgadza się, przyjechałyśmy w ciemno, bo Cielo Aperto, które w zeszłym roku wynajęło nam pokój w tym, zażądało całej kwoty za 2 miesięczny wynajem pokoju na poddaszu, z góry. Jako że udało nam się zebrać tylko połowę ,postanowiłyśmy poszukać czegoś na miejscu. Okazało się że jest opcja żebyśmy zamieszkały miasteczko niżej w Norge... oczywiście zaczęłyśmy grymasić, że to za daleko, że my musimy być na miejscu bla bla bla
Na ratunek przyszedł nam Tadek. Nasz rodak, który we Włoszech mieszka już od wielu lat. Co mogę powiedzieć o Tadku? Że to złoty facet jest, nie ważne co się dzieje on zawsze nam pomaga. Czasem się zastanawiam kiedy wreszcie powie: laski dajcie mi spokój, ja też mam co robić. Zamiast tego on zawsze łapie za telefon i dzwoni gdzie trzeba. Tak właśnie znalazł nam apartament, umówił nas z właścicielem i teraz piszę właśnie z jego przytulnego, ciasnego wnętrza ;) Jeśli jesteście teraz w Monte albo się tu wybieracie to koniecznie musicie sobie trzasnąć Bombardino con panna u Tadka w Baita Vason!!! Pychotka :D

Muszę przyznać, ze ten sezon jest jeszcze piękniejszy od poprzedniego. Tym razem czujemy się częścią tej cudownej małej społeczności. Gdzie się nie ruszymy tam wpadamy w czyjeś objęcia, ucinamy sobie pogawędkę i cieszymy japy. Cudownie znaleźć swoje miejsce na ziemi, gdzie widok zapiera dech w piersiach, a wszystkie ręce machają na powitanie. Wiem, że nie łatwo będzie zamieszkać na stałe w tej okolicy, ale to jest właśnie moje największe marzenie!

Muszę jeszcze wspomnieć o moich pięknych urodzinach. Karo jak zwykle schowała mi pod poduszką cudny prezent, Tadek przywitał mnie lampką wina, a gdy przekroczyłam próg sklepu jego cudowna właścicielka zaczęła śpiewać mi sto lat i wręczyła mi szampana. Wieczorem poszłyśmy do Montany gdzie w gronie przyjaciół sączyłyśmy Spritza i grałyśmy w Rumikuba. Koło północy poleciałyśmy do domu, bo ja musiałam zrobić jeszcze zamówioną czapę , której właścicielka wyjeżdżała następnego dnia o 8. Ponadto z samego rana byłam umówiona z Markiem na realizację mojego marzenia! Szczegółami z nim związanymi podzielę się następnym razem!

Minął kolejny piękny dzień, nadszedł weekend czyli czas pożegnań, zmian turnusów i biegania po hotelach w celu zorganizowania szkoleń na kolejny tydzień. Wszystko szło wspaniale, biegałam dostarczać czapy, szydełkowałam jak szalona, zebrały się kolejne grupy, poznałyśmy fajnych ludzi. Nadszedł poniedziałek. Ruszyło grupowe szkolenie, grafik pękał w szwach, a zamówione czapy musiałam dziergać po nocach. Gdy o 16 pożegnałam ostatnią kursantkę wpadłam na Karo. Spojrzałyśmy na siebie i rzuciłyśmy : "To co? Palon i bombardino na szczycie?" Krzyknęłyśmy chórkiem : "JASNE!" Po chwili Karo rzuciła: "Serio? Żartowałaś?" I zaczęła wypinać i składać narty. Na co ja: "Nie no, nie żartowałam, jedziemy, jest taka piękna pogoda, trzeba napaść oczy widokami. Podjechałyśmy pod bramki gdzie zagadał nas Mateo: "Dziewczyny u góry wieje, nie ma się co pchać... ale jak jedziecie tak tylko na bombardino i dla widoków to czemu nie?... ale dla jazdy nie warto, jest wywiane i twardo." Znów prawie zawróciłyśmy... po chwili jednak siedziałyśmy na krzesełku i podskakiwałyśmy z radości. Dojeżdżając na szczyt Karo spytała : "Może jednak napijmy się bombardino u Tadzia, on nam robi takie pyszne? " Szybko przytaknęłam: "No ba, nie będziemy pić u obcych!" Ruszyłyśmy z kopyta.
Czułam zmęczenie, na dodatek gdy wpadłam na szerszy odcinek trasy przypomniałam sobie, że nie mam kasku, więc zmniejszyłam prędkość i odpuściłam sobie pogoń za Karo. Po chwili ktoś mi wyskoczył,dynamicznie skręciłam i wpadłam na płat lodu. Kilka sekund później leciałam jak szmata głową w dół. Uniosłam tylko lewą nogę w górę, bo poczułam dziwne trzaśnięcie w trakcie upadku. Gdy wreszcie się zatrzymałam, spuściłam nogi w dół, zwinęłam się w kulkę i zaczęłam szaptać: "Błagam tylko nie to, proszę tylko nie kolano, Nasiex Ty durna pało, wiedziałaś że masz zajechane krawędzie, wiedziałaś że jesteś zmęczona, po cholerę się TU pchałaś?? TY DURNA DZIDO!!!" Oddychałam głęboko i waliłam pięścią w lód.
Nagle ktoś podjechał i zaczął mnie dopytywać, czy nic mi nie jest, czy jestem całą itp. Odpowiedziałam, że niestety nie jestem cała, ale jestem instruktorką i wiem co robić, poprosiłam o asekurację, wstałam i zaczęłam ześlizgiwać się na jednej narcie w kierunku dolnej stacji. Biedna Karo podeszła już kilkaset metrów w nartach i cały czas krzyczała: IGAAA IGAAA Gdy wreszcie do niej dotarłam była zielona tak samo jak ja. Zaczęłam ryczeć, i szeptać że jestem idiotką, że trzeba być sierotą obrzyganą żeby tak klasycznie się wyłożyć, że jak mogłam się tak rozluźnić, jak mogłam tego nie przewidzieć.... czyli idiotyczne gadanie w stresie, gadanie które nic już nie zmieni, gadanie dla samego gadania. Karo zamknęła mi usta tekstem: nie gadaj głupot, to już się nie odstanie, tak miało być, może to nic poważnego, a przynajmniej podleczysz gardło.
Wreszcie dokulałyśmy się do chatki policjantów, jeden z nich szybko mnie chwycił pod pachę, usadził wygodnie na ławie i zaczął oględziny. Był przemiły, uśmiechnięty, starał się mnie pocieszyć, otarł łzy i szepnął po włosku: distortione, sei oggi... za chwilę przybiegł Fabrizio i zrobił ze mną mały wywiad. Pod koniec stwierdził, że na jego oko to nic poważnego, i że jeśli jego diagnoza się potwierdzi to za 6 dni wrócę do pracy. Tak czy inaczej musimy jechać do szpitala. Podjechały dwie karetki, niestety w między czasie doszło do jeszcze 4 wypadków... złamane obie ręce, roztrzaskane biodra, kręgosłup... jednym słowem moja noga nie dawała mi przepustki do jechania na syrenie. Karo pobiegła po auto, ciuchy i coś do jedzenia. Po chwili pędziłyśmy już serpentynami w dół. Z piskiem opon podjechałyśmy pod drzwi szpitala, pielęgniarz przyniósł wózek, zawiózł mnie do okienka przyjęć, po chwili już mi zakładano szpitalną bransoletkę, a 15 minut później siedziałam w poczekalni w gronie jakiś 60 osób. Po godzinie Karo przyniosła mi z auta włóczki i zaczęłam tworzyć. Wszystkie moje sąsiadki zagadywały nas po włosku, a pół poczekalni zaczęło żyć moimi robótkami. Po chwili udziergałam trzem starszym babeczkom, które były dla mnie bardzo miłe, obdarowywały mnie uśmiechem i głaskały mnie po kolanie, małe kolorowe serduszka. Przyczepiły je sobie do portfeli i strzeliłyśmy sobie fotkę :D

Z kumpelkami ;)



Po 4 godzinach nie wytrzymałam i poprosiłam Karo żeby zawiozła mnie na siku. Oczywiście w stresie zamiast sznurka spłuczki pociągnęłam za alarm wzywający pielęgniarza...przywitał mnie uśmiechem, gdy jeszcze miałam gacie w kolanach. Wreszcie udało mi się dokulać do fotela, a gdy tylko Karo zniknęła w kabinie usłyszałam z głośników: Iga Anna laboratorio otto...aaaaaaaaaaaaa zaczęłam krzyczeć: Karo Karo Karo wzywają nas aaaaaaa Kej wypadła jak torpeda, chwyciła wózek i niczym wyścigówa ruszyłyśmy korytarzem do sali nr 8. Położyłam się na wyrku i zaczęto mnie rozbierać... wtedy sobie przypomniałam, że odkąd wsadziłam Filipa do samolotu nie miałam w ręce maszynki do golenia...spąsowiałam... cóż... jednak zawsze trzeba być przygotowanym do wyskoczenia z gaci. Moje kolano wyglądało zacnie, wielki spuchnięty bochen. Znów przerzucono mnie na fotel, nakryto prześcieradłem i skierowano na prześwietlenie. Za chwilę leżałam na kolejnym stole. Potem pielęgniarka zawiozła mnie... z powrotem do poczekalni!!! Gdzie spędziłyśmy z Karo kolejną godzinę. Wreszcie znów nas wywołano. Lekarz przywitał mnie z uśmiechem       i zawołał tłumaczkę. Prześwietlenie wykazało, że to nic poważnego i jeśli dobrze pójdzie to za tydzień będę mogła wrócić do pracy. Jakieś naderwanie, lekkie skręcenie... właściwie to nic z tego nie zrozumiałyśmy, jedyne co mi utknęło w pamięci to to, że za 6 dni mogę wskoczyć w narty!

Kolekcja "SZPITAL" - Trento Ospedale :D

Kilka minut później siedziałyśmy w aucie i próbowałyśmy się wydostać z miasta. Oczywiście pobłądziłyśmy  i dopiero po jakiejś godzinie udało nam się trafić na właściwą drogę i wreszcie wspinałyśmy się z powrotem na naszą górę.
W trakcie podróży Karo powiedziała, że dzwoniła mama Igi, która jest w naszej grupie i pytała o moje zdrowie i Karo się wygadała o nodze, bo zapomniała, że chodziło o gardło, a wszystko dlatego, że mama Igi mnie mijała na stoku jak już leżałam, więc się Karo zakręciła. Uśmiechnęłam się tylko i powiedziałam, że nic nie szkodzi, ważne, że to nie moja mama się dowiedziała, bo wolałabym zadzwonić do nie już rano. Nie minęło pół godziny, a na włoskim telefonie wyskakuje: dzwoni mama Igi. Odbieram i słyszę pytanie: " I jak się miewasz??" Głos dziwnie podobny do głosu mojej mamy, orientuję się, że to ona ( a nie mama Igi z grupy), więc odpowiadam: "Wszystko dobrze Mamuś, z gardłem chyba pojadę jutro dziś się nie udało... " Moja mama zaczyna płakać ... "Jak to wszystko dobrze? Przecież dzwoniłam i Karolina mówiła, że jesteście w szpitalu..." spoglądam na Karo, która ma coraz większe oczy i wpada na to, że pomyliła mamy i rozmawiała z moją... zaczynam uspokajać moją Marysię Kochaną, tłumaczyć, że miała o niczym nie wiedzieć, że wszystko w porządku, i że ma się nie martwić. Moja biedna mama skołowana, wystraszona wyrzuca tylko jeszcze na koniec że: "Karo musiała być strasznie zdenerwowana, bo mówiła coś o twoich błędach technicznych, że siadasz na tyłach, i że szybko się wywracasz..." Śmieję się, żegnam moją mamę      i odkładam słuchawkę. Karo zaczyna mnie przepraszać, tłumaczyć że była jeszcze w szoku, i że jej się mamy pomyliły... mówię że nic nie szkodzi i zaczynam pękać ze śmiechu. Dojechałyśmy do domu, wypiłyśmy 2 litry wina i poszłyśmy spać :) Następnego dnia wyjaśniam mojej kochanej mamie skąd to zamieszanie, tłumaczę, że Karo mówiła o tej drugiej Idze i jej umiejętnościach narciarskich... obie turlamy się ze śmiechu, moja mama jest już spokojniejsza.

Czy jest mi smutno? Tak. Czy ryczałam jak bóbr? Tak. Czy myślę co by było gdyby? NIE! Szukam pozytywów. Wiem, że gdyby mnie noga nie przykuła do łóżka to nadal nie mogłabym podleczyć gardła, które jest na wykończeniu. Momentami tracę głos prawie całkowicie. Zapalenie krtani to nie przelewki. Teraz mam czas na leki, wygrzanie się, wykurowanie wszystkich zaległych schorzeń, udzierganie czap, które chciałabym podrzucić do sklepów- planowałam to już od dawna ale non stop sprzedawały się te rzeczy które przygotowałam. Mam czas wreszcie coś napisać, złapać oddech i docenić to co mam. Takie jest życie, cieszę się, że miałam w tym wszystkim tyle szczęścia i że mogłam poznać bliżej panów policjantów ;) Wiem też jedno. Mam najwspanialszą przyjaciółkę na świecie!!! Każdemu życzę takiego przyjaciela, który rzuci wszystko, zorganizuje pomoc, pocieszy, będzie służył silnym ramieniem i uśmiechem. Karolina... nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła! W tym całym zamieszaniu byłaś dla mnie takim promykiem nadziei, dzięki Tobie nie zesrałam się ze strachu, a pobyt w szpitalu będę wspominała jak kolejną barwną przygodę ;)

MY BEST FRIEND :)


PS. Karo, ale nie przynoś mi już nutelli na pocieszenie, bo mi dupa urośnie i wina, bo się zapijemy ;)

PPS. Io Iga, ho sfiga- jestem Iga, mam pecha ;) Fakt, że słowo pech po włosku zawiera moje imię chyba nie wróżył nigdy zbyt dobrze...