wtorek, 30 października 2012

Ruch Biernego Oporu przeciw przezwiskom!!!

Zdaje się, że Matka Natura też czyta mojego bloga i tak sobie wzięła moje słowa do serca, że wysłała Królową Śniegu na wcześniejszy urlop do zimnych krajów. Dzisiejszy dzień jest jednak dowodem na to, że Zimie się u Nas nie spodobało i zaczęła się rakiem wycofywać...a może cofnęli jej przepustkę i wraca na Sybir, kto wie. Przypuszczam, że większość z Was się cieszy z tego powodu, ja w zasadzie też nie narzekam, bo lubię w Zaduszki długie spacery po cmentarzach, a w szczególności po jednym w Dąbrowie Górniczej...jest zresztą krótka historia z nim związana. Gdy się poznaliśmy z Filipem, zabrałam go na to wzgórze, gdzie leżą moi przodkowie, ale nie z sentymentu lecz ze względu na wspaniałe widoki. Był ciepły wieczór 1 listopada 2000 roku, przekroczyliśmy bramę wejściową cmentarza i nagle Filip ruszył z kopyta niczym koń wyścigowy po otwarciu bramek. Zafascynowany cudowną panoramą okolic pędził pomiędzy nagrobkami, by znaleźć najlepsze miejsce do jej podziwiania. Musiałam za nim biec, aż wreszcie się zatrzymał i pewnie się domyślacie gdzie stanął?? Tuż przed mogiłą moich pradziadków!!! Przysięgam, że nigdy mu nawet nie wspominałam o tym gdzie oni "leżą", ale faktem jest że mają niezłą miejscówkę, w zasadzie dostali apartament z najlepszym widokiem:P
Ale zostawmy Wszystkich "Śniętych" w spokoju i przejdźmy do bardziej przyziemnych tematów. W związku z tym, że dziś pogoda dopisała, skorzystałam z okazji i "nałapałam" promieni słonecznych, żeby naładować baterie przed jutrem, a to dlatego, że zamierzam przejść kolejną głodówkę. Mam nadzieję, że Wy też odzyskaliście siły po moim ostatnim poście i znów będziecie mnie wspierali, bo bez supportu nigdzie się nie ruszam;) To tak jakby T-Love pojechało w trasę bez Ti...samo Love daleko nie zajedzie:P Właściwie miałam głodować już wczoraj, ale że znalazłam w lodówce resztki mojej "paszy", którą Filip gardzi, musiałam sama ją "zutylizować" coby się nie zmarnowała:)Zatem  żeby czasem jutro się nie wycofać ogłaszam wszem i wobec, że od jutra znów głoduję i tym razem tak jak obiecałam będzie to głodówka ideologiczna, a dokładniej jest to mój prywatny bojkot wobec wołania na mnie PARÓWA lub jak to się dzieje w ostatnich dniach PARÓW- nawet pisząc to śmieję się przez łzy;( Chciałam go nawet zapytać kiedy zacznie mnie nazywać "parek w rohliku", ale bałam się, że jeszcze to podchwyci. Zamiast tego gdy dzisiaj mój ukochany już od progu przywitał mnie tymi oto słowami: "jak tam Parów Ci dzień minął??" postanowiłam przeprowadzić radykalny eksperyment i odpowiedziałam: "a całkiem nieźle Gnoju, a Tobie??" no i się zaczęło...on mnie pociągnął za ucho, ja jego za włosy, potem on mi wykręcił nadgarstek, i wtedy ja go ugryzłam...jak w końcu się popłakałam, a on się obraził, bo prawie mu odgryzłam kawałek skóry, znów zaczęliśmy rozmawiać...i wyobraźcie sobie, ze on mnie pierwszy zapytał jak ja mogłam tak do niego powiedzieć??!!! Heloł?? Wytłumaczyłam mu w kilku zdaniach, że dla mnie Parówa jest tak samo okropna ja Gnój i jeśli od kilku miesięcy inne argumenty do niego nie docierały to zastosowałam drastyczniejsze środki...on obrażony śpi a ja obrażona piszę:P Ehhh szkoda słów.
Muszę się też do czegoś przyznać...jak w weekend pisałam, że zabieram się za sprzątanie balkonu tooooooo niestety tego nie zrobiłam, ale mam wymówkę...GOPRowcy ogłosili stan zagrożenia lawinowego i nie chciałam ryzykować. Ale nie martwcie się dzisiaj gdy niebezpieczeństwo minęło ruszyłam moim roślinom na ratunek, większość zmarła na miejscu, ale niektóre udało się reanimować;)



poniedziałek, 29 października 2012

Nie znoszę skóry którą noszę

Jakiś czas temu Kalina, przyszła mama małej karateczki vel narciarki:P przycisnęła mnie kolankiem do obejrzenia "Skóry, w której żyję" cobyśmy mogły na ten temat przy następnym spotkaniu podyskutować. W związku z tym nie miałam wyjścia, mus to mus. Poza tym skoro już nawet obsługa videoteki prosi mnie o wyrażanie opinii na temat co poniektórych dzieł kinematografii to nie wypada nie być na bieżąco:P Pomimo złych przeczuć w końcu się przełamałam i....no nie będę ukrywała, że się rozczarowałam. Film jest niezły, ale mnie osobiście szczególnie nie przypadł do gustu. Almodovar i scenariusz adaptowany to według mnie nie jest najlepszy duet, oczywiście użył swojej magicznej "almodramy" alias klimatu hiszpańskiej tandety rodem z telenoweli, ale pomijając fakt, że to już wszystko było w jego poprzednich dziełach to kurde miało się nijak do tego typu scenariusza. Miałam nieodparte wrażenie, że próbuje stworzyć jedność z takich składników jak fabuła której sam nie wymyślił i do końca nie czuł i jego wspaniałe wizje. Jak zwykle porusza tematy ciężkie i bardzo na czasie, typu modyfikacje genetyczne, zabawy człowieka w pana Boga, że dusza należy do Nas samych i nikt nam tego nie odbierze, okrucieństwa wobec kobiet, gwałtów, mordów itp. jednym słowem cały Pedro... i w zasadzie te problemy w połączeniu z tą oryginalną fabuła i z tak cudownym reżyserem powinny po "wymieszaniu" dać twór doskonały, ale niestety tak nie jest. Może fakt, że widziała wszystkie filmy Almodovara od 1986 i znam drania na wylot zadziałał w tym wypadku na niekorzyść twórcy, bo po 20 minutach doskonale wiedziałam o co chodzi, co się dalej stanie i jak to się skończy. Najzwyczajniej w świecie się nudziłam. Jako wymagający widz i miłośniczka "zakręconego Hiszpana" nie jestem w stanie MU tego wybaczyć. Jakoś tak za bardzo się sili, pierwsze 15 minut w jego stylu, ale nic nowego, później ponad godzina trochę łagodnego thrillera, i na koniec znowu Pedro, ale jakiś taki "splaszczony". Stać go na więcej, całość ogólnie dla mnie jest zbyt płaska. Wszystkie pozostałe jego filmy szanuję bardziej. No to pojechałam z tą recenzją...hehehe :D jestem okropna, ale nie wybaczam moim mistrzom niedociągnięć. Ogólnie film całkiem niezły, w skali do 10 dałabym 7,5. Ciekawa fabuła i innowacyjne zobrazowanie pewnych problemów. Godny polecenia, ale nie wsadzam go do szufladki z napisem "arcydzieła", bo dostałby łomot od współtowarzyszy. Pewnie Raczek by mnie zganił za tą recenzję, ale całe szczęście mamy póki co wolność słowa w Naszym Pięknym Kraju i mogę sobie pisać co mi się żywnie podoba! Swoją drogą ciekawe kiedy wprowadzą u Nas reżim jak w Korei Północnej...prywatnego Kim Dzong Ila już mamy:P Oho zaczęłam zbaczać z kursu, za chwilę wpłynę na niespokojne wody, więc lepiej zamilknę;)



PS. Mam nadzieję, że nikt się nie obrazi za to że pożyczyłam sobie ten obrazek...uwielbiam go:D:D:D

niedziela, 28 października 2012

Coś pysznego ze słonecznej Italii

No i stało się Filip przeczytał moje bazgroły...najpierw się boczył, bo napisałam, że ma słabo rozwiniętą inteligencję emocjonalną, a później jak zwykle nazwał mnie PARÓWA!!! Jednak gdy doczytał do końca to się "rozchmurzył", bo przecież każdy lubi jak mu się kadzi, a ja ostatnio jestem szczodra w rozdawaniu komplementów. A skoro już tak hojnie obdzielam to i Wam coś podaruję, taki ze mnie Czerwony Kapturek, każdemu coś dam z mojego koszyczka:P A oto i kolejny przepis na smaczny i zdrowy obiad.

Spaghetti pomodore no konserwante :
pół paczki makaronu spaghetti - for Filip
1/3 paczki makaronu razowego lub 30 dag fasolki szparagowej żółtej (jak jestem na bardziej restrykcyjnej diecie to jem z fasolką, a jak sobie folguje to jem z razowy makaronem)
1 przecier pomidorowy i puszka pomidorów lub jeśli ktoś tak jak ja przygotował się na zimę i szalał z przetworami to duży słoik przetartych świeżych pomidorów.
2-3 ząbki czosnku
1/2 strączka chilli może być też pół łyżeczki z tytki
1 łyżka oliwy z oliwek + kilka kropek oliwy do wody na makaron
sól, pieprz, słodka papryka, suszone lub świeże oregano i bazylia
parmezan






Zaczynamy od nastawienia garnka/garnków z wodą na makaron, solimy dopiero gdy zacznie wrzeć- jeśli zrobimy to wcześniej dłużej to potrwa- Filip mi tak kazał, a on wie co mówi:P Patelnię smarujemy oliwą, gdy ta się rozgrzeje podpiekamy na złoto pokrojony w plasterki czoch i drobno posiekaną papryczkę. Następnie dodajemy przecier i również go podsmażamy, dopiero gdy wszystko się zarumieni dodajemy pomidory z puszki lub słoika i wodę którą opłukaliśmy pojemnik po przecierze. Przyprawiamy solą, pieprzem, papryką i na koniec dodajemy posiekanych ziół. Makaron odcedzamy, w żadnym wypadku nie przelewamy zimną wodą, bo wtedy straci on swoją "przyczepność" i sos się do niego tak czule nie przytuli. Makaron lub fasolkę wrzucamy na talerz, polewamy sosem i posypujemy startym parmezanem:D Jeśli ktoś lubi oliwki to one też świetnie w tym zestawie smakują. Smacznego!

Czas przygotowania: 30-35 minut
Porcja sosu nawet dla 4 osób, tylko makaronu trzeba ugotować więcej:)




Świat pod pierzynką

Odsłaniam dziś rano zasłony a tam...cały świat w bitej śmietanie:D nic tylko wybiec w piżamie na ulicę i turlać się po chodniku:) Aż mnie naszła ochota na bałwana...ostatni raz ulepiłam "śnieżnego cymbała" gdy mieszkałyśmy z dziewczynami na Tauzenie...to były czasy, miałyśmy nawet sanki- wytargałyśmy je ze śmietnika, ale służyły jak nowe:P Niestety euforia spowodowana pierwszym śniegiem szybko minęła, bo zerknęłam na balkon..."Homolkowie" znów dali plamę i narazili swój jakże pielęgnowany w sezonie ogródek na śmiertelne działanie mrozu;( Pomidory i papryczki, które dojrzały w jesiennym słońcu smutno dyndają na zmarzniętych gałązkach, bazylia spakowała walizki i zostawiła tylko list pożegnalny: "wracam do ojczyzny, to nie klimat dla mnie", bluszcz telepie się z zimna i patrzy na mnie wzrokiem mrożącym krew w żyłach, wrzos zbladł ze złości, a poziomki nawet nie podniosły głowy by rzucić mi nienawistne spojrzenie. Jedynie tuje i rozmaryn zgrywają twardzieli i przywitały mnie z uśmiechem:) Zaraz ruszam im na ratunek, ubiorę tylko raki, wezmę czekany i sondy lawinowe.
Szkoda tylko, że tak mało tego śniegu i taki "chwilowy". My już zacieramy ręce i nogi, bo Filipowi udało się wreszcie skompletować sprzęt do biegówek i możemy ruszyć na wycieczkę razem. Oczywiście podczas montażu wiązań nie obyło się bez strat...no bo po co zapytać o jakąś starą poduszkę czy ręcznik do podłożenia pod nartę w trakcie wiercenia, skoro na kanapie, zaraz obok leży taka ładna puchata poducha ozdobna...no i po chwili idzie do mnie ta trąba z tym swoim uśmiechem nr 5, więc już z daleka wiem że coś zbroił...i tak do mnie rzecze:"he he he...no popatrz nie pomyślałem że tam z tyłu narta jest cieńsza i przewierciłem się na wylot, prosto w poduszkę..." na co ja: " ha ha ha mój geniusz" w tym miejscu był całus i :" następnym razem zanim zaczniesz demolkę w mieszkaniu, zapytaj czy nie mam czegoś na zbyciu, co można by zniszczyć, albo zajrzyj do tamtego pudła..." i tu znowu całus:P No bo co będę krzyczała skoro jemu i tak już było przykro że sobie nartę przewiercił...dobrze że "deski" kupiliśmy używane, na razie takie wystarczą, a dziurę się zalepi:P Zimo przybywaj, my jak zwykle przyjmiemy Cię z otwartymi ramionami, ugościmy lodami i mrożoną kawą:)




sobota, 27 października 2012

Mniam!

No to wczoraj był tzw dzień petarda...każda minuta ściśle zaplanowana i na wagę złota iiiii wyobraźcie sobie, że jakimś cudem udało mi się zrobić wszystko co miałam w planach:D Jest moc!! A na dodatek w domu czekała na mnie niespodzianka...hehe nie, to nie był Filip ubrany tylko w bitą śmietanę, a zjadłabym coś słodkiego:P Gdy szalony piątek trwał udało mi się wygospodarować 2 minuty na telefon do mego lubego i szybko przekazać mu instrukcje odnośnie czegoś do jedzenia: "w lodówce jest:cukinia i feta, kurczak-idź kup...proszę??... no i wiesz jak ja to ostatnio zrobiłam?? no to super, powodzenia, będę późno i takie tam romantyczne bzdety;P Kocham Cię itp:) Noooooooooooo to powiem Wam że dał radę mój facet Kochany! Obawiałam się trochę, ale niepotrzebnie. Sam od siebie dodał mój autorski miks nasion (mam taki pojemnik z mieszanką nasion których używam do surówek, jogurtów i innych dań, podam Wam poniżej składniki, bo naprawdę warto mieć coś takiego pod ręką:), przyprawił skubany znakomicie i jak zobaczyłam po wejściu taką przepiękną michę posypaną śniegiem z fety to myślałam że klęknę...uszy więcej niż mi się trzęsły, one fikały koziołki:P Naprawdę miło gdy czasem rolę się odwrócą...już wiem czemu on mnie tak uwielbia, też bym się kochała:P Jednym słowem zawsze miło jest gdy ktoś o Nas dba:)

Wszystkim zainteresowanym podaję przepis na cukiniowe talarki w towarzystwie drobiu i fety:)
Ingridiensy:
2 średni cukinie
kostka fety light
1 pojedyncza duża pierś z kurczaka
1-2 łyżki oliwy z oliwek extra virgine vel z pierwszego tłoczenia
przyprawy: sól, pieprz, bazylia, oregano (ja czasem dodaję curry i słodką paprykę)
1/3 szkl. nasion


(miks nasion: mała paczka łuskanego słonecznika i taka sama dyni, paczka migdałów- siekamy je sami na mniejsze kawałki, płatki z migdałów odpadają, 3-4 łyżki siemienia lnianego w całości, mała paczka sezamu, 1-2 garście orzeszków ziemnych...można też dodać nerkowce, pistacje, orzechy laskowe i włoskie, to już pozostawiam Wam )


Na teflonowej patelni rozsmarowujemy pędzelkiem oliwę z oliwek i na rozgrzany tłuszcz wrzucamy pokrojoną w drobną kostkę pierś z kuraka. Podsmażamy z obu stron, uważając żeby nie przesuszyć- dobrze przygotowana "kura" jest w środku soczysta. Ściągamy z patelni mięcho i zlewamy z patelni soki vel sosik. Znów delikatnie smarujemy patelnię oliwą i gdy ta się rozgrzeje "do czerwoności" wrzucamy nasiona, gdy te się lekko przypieką dodajemy cukinię pokrojoną w 0,5 cm plastry, mieszamy i zostawiamy pod przykryciem, na małym gazie na ok 20 min, co jakiś czas mieszając. Gdy mieszanka "kisi" się w swoim sosie my kroimy fetę w drobną kostkę, przygotowujemy talerze, polerujemy sztućce itp:P Zaraz przed ściągnięciem patelni z "gazu" dodajemy z powrotem pierś, mieszamy, 3 minuty dusimy razem i voila! Przekładamy na talerze, posypujemy fetą i pałaszujemy:)

Porcja dla dwóch osób, panowie muszę zjeść tego trochę więcej żeby się najeść.
Czas przygotowania: 40-45 minut






piątek, 26 października 2012

Zły dotyk boli przez całe życie:P

Kto przeczytał ostatni wpis pewnie się domyśla jaki mam stosunek do przezwiska "parówa"...Filip też powinien to wiedzieć, bo opisałam mu swoje doświadczenia z podstawówki ze szczegółami. A jednak jako osoba o słabo rozwiniętej inteligencji emocjonalnej, wybacz Kochanie, ale nie chce być inaczej, nie zrozumiał przesłania i notorycznie woła na mnie parówa!!!!!!!!!!!! Jest mi tak okropnie przykro gdy to mówi, że nawet ciężko mi to opisać. Czuję się wtedy jak laleczka voo doo, nad którą ktoś się pastwi. Próbowałam już wszystkiego i nawet ostatnio myślałam, że udało mi się mu wytłumaczyć jak bardzo mi to przeszkadza, ale niestety to było jedynie chwilowe oświecenie, na stałe to do niego nie dotarło. Domin może Ty znasz jakiś jego słaby punkt, bo przede mną zgrywa twardziela...no czasem się zwierza, ale tego nie chciałabym wykorzystywać, nie zniżę się do jego poziomu, bo wiem że on to robi nieświadomie, a ja zrobiłabym to z premedytacją...tego to ja się brzydzę;)
Na domiar złego wskazówka wagi stoi w miejscu, ale nie martwcie się nie zamierzam się poddać, mimo kilku kryzysów w tym tygodniu, nie wrócę na tarczy:D Chwycę oręż i roztrzaskam łeb pokusom:D Ha! Niczym Zagłoba:P Zamierzam przeprowadzać głodówki aż do skutku, oczywiście wszystko pod kontrolą i według ściśle określonych kryteriów. Od dziś znów zaczęłam okres przygotowawczy, czyli usunęłam z menu mięcho. Uwierzcie na słowo, że jest mi ciężko odstawiać kury i indyki, bo tylko w tej postaci jadam mięsiwo, ale cóż począć. Mam pewien cel, ale w tajniki mojej misji będę wprowadzała Was stopniowo. Cobyście szoku nie przeżyli. Nie martwcie się nie zamierzam w każdym razie działać jak James Bond, po trupach do celu:P Nota bene czy ktoś już widział najnowszą część przygód 007?? Kurcze mimo iż nie uważam tego tasiemca za arcydzieło, to zawsze niecierpliwie czekam na następny film z przystojnym agentem w roli głównej:) Cóż tak to bywa z maniakami, ja mam bzika na punkcie kina i mam w związku z tym swoje słabości:P A tak przy okazji to byłam znowu w "kinie na kanapie" i obejrzałam "Whisky dla aniołów" ... szału nie ma, ale da się obejrzeć i to nawet bez zażenowania, gra aktorska na przyzwoitym poziomie, fabuła...hmmm...no nic szczególnego, ale jest kilka (mniej niż 5:P) lepszych momentów. Jeśli ktoś lubi irlandzkie dresiarskie klimaty z rodowodem ulicznym, prosty humor i happy endy- nie martwcie się to że Wam to zdradziłam, niczego nie zmienia, to na pewno miło spędzi czas. Jest kilka zabawnych dialogów i nawet chwilami reżyser trzyma widza w napięciu. Myślę że w skali do 10 można spokojnie dać mu 6:) "Kobiety z 6. piętra" są na pewno punkt albo 1,5 wyżej;) Jeśli obejrzeliście coś godnego polecenia to podzielcie się ze mną wrażeniami. Zresztą ja też mam co polecić, stopniowo postaram się zamieszczać tu swoje recenzje. Jeśli jednak jakiś śmiałek chce już teraz poznać moje gusta filmowe to wystarczy podać maila, a ja chętnie prześlę na niego moją Top Listę, podyskutuję i poplotkuję;)
A na koniec, żeby jednak trochę podreperować dobre imię Filipa ...to czasem mówi do mnie Dżej Lo...bo mu kiedyś powiedziałam, mam takie dni, że się turlam po podłodze i wymyślam głupoty, że w zasadzie to Jenifer ma ogromne szczęście, że jest do mnie taka podobna, bo jak jestem opalona to nawet ktoś mógłby przez pomyłkę poprosić mnie o autograf...a tak serio to mam do niej słabość, z mężczyzn podoba mi się tylko ten mój prywatny samiec, ale kobiety...robią wrażenie, wiem że to photoshop, ale jest magia:D




czwartek, 25 października 2012

Ku czci kobiet

Tak sobie ostatnio myślałam o życiu kobiet jak o odrębnym gatunku i powiem Wam, że cholera łatwo to ta nasza nacja nie ma. Tyle rewolucji ile my w życiu przechodzimy to nikt nie doświadcza. Nawet w świecie zwierząt, np, taka  rzekotka...najpierw jest skrzek, później kijanka i już prosta droga do dorosłej pani żaby. O gąsienicy już nawet nie wspomnę, która  hop siup przeistacza się w motyla i sobie wesoło popiernicza po łące:P Oczywiście ten drugi rodzaj ludzki nazywany męskim też swojego kopa od życia dostaje, ale chyba z mniejszego buta:P Panowie no wybaczcie, nie chcę się bawić w radykalną feministkę, bo raczej należę do grupy tych umiarkowanych, ale temat warto poznać i zrozumieć świat płci przeciwnej:)
Rodzimy się, zaczynamy łazić i przez parę lat zabaw w piaskownicy niewiele nas różni. W zasadzie pierwsze lata podstawówki też mijają w miarę spokojnie, chyba że się jest małą Igą, która jest sadzana w ostatniej ławce, bo jest wysoka, jest przezywaną "parówa" i nikt z nią nie gada. To ostatnie akurat mi pasowało do 3 klasy, bo i tak nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Od przedszkola taka byłam, a chodziłam tam całe 3 miesiące:P ha! ale pomimo mojego krótkiego pobytu w tej jakże beznadziejnej w tamtych czasach placówce, mam nawet jedno miłe wspomnienie z tego okresu. Po drugim śniadaniu był czas na leżakowanie na placu zabaw, na takich małych fajnych leżaczkach. Ten moment lubiłam najbardziej... pojeść i spać;P I zawsze jak tak sobie błogo kimałam podbiegał taki Tadzik i otwierał mi swoimi małymi paluchami oczy i wołał: pobuuuuuuuuuudka:P hehehe niczego więcej z mojego krótkiego pobytu w przedszkolu nie pamiętam, ale to zawsze przywołuje uśmiech na mojej twarzy:)
Wracając do tematu...Pierwsza trauma dziewczęca to przeistoczenie się w płeć żeńską zdolną do rozmnażania...po co nam to matka natura zafundowała tak wcześnie to nie wiem. Mimo tego, że ja na to byłam solidnie przygotowana, a jak już nadszedł ten dzień to moja mama nawet upiekła tort i świętowaliśmy...dostałam też prezent, ale już nie pamiętam co to było:P to naprawdę nie mam miłych wspomnień. To był taki wrzód na tyłku...dopóki nie przełamałam się do tamponów... najpierw nauczyłyśmy z mamą pół paczki pływać w wiadrze:P Ale był też jakiś plus tej mojej wczesnej metamorfozy. Chyba właśnie dzięki temu zdobyłam popularność w szkole... zaczęło się od tego, że miałam na zielonej szkole podpaski i nie wstydziłam się ich pokazać:D no i świetnie skakałam na skakance:P
Następny etap to dorastanie i te cholerne zadurzenia, ja to chyba byłam rekordzistką, co miesiąc kochałam się w innym chłopaku, ale ponieważ żaden nie zaprosił mnie do kina ani na cole to raczej kiepsko wspominam ten okres;( buuuuuuuuuuu później mamy ten dylemat z wyborem partnera na ten pierwszy raz...niby nic takiego, ale to jest chyba taki moment zawieszenia, pomiędzy byciem kobietą a dziewczyną. Ja w każdym razie dopóki się nie zdecydowałam to czułam się jakbym stała w takim rozkroku, jedna noga w dorosłości, druga w dzieciństwie:P Ale jednak warto wyznaczyć sobie pewne kryteria i nie robić nic na siłę, ja niczego nie żałuję:D No i kolejna rewolucja to stały partner i związane z tym wspólne mieszkanie...nooooooooo to mi wywróciło świat do góry nogami...bo przecież każda z nas chcę być idealną partnerką, przyjaciółką, kochanką i panią domu...i gdzieś po drodze w rezultacie zapomina o samej sobie. Kobiety w ogóle mają tendencje do samopoświęceń. Do mężczyzn przypięto łatkę "wieczni chłopcy", a prawda jest taka że oni po prostu potrafią skupić się na sobie i szczerze mówiąc zazdroszczę im tego. Jeśli robią to w granicach rozsądku to nawet bym powiedziała, że możemy się od nich uczyć, bo tylko dbając w pierwszej kolejności o własne szczęście możemy zacząć uszczęśliwiać innych. Kurcze to zabrzmiało jak wróżba z chińskiego ciasteczka:P Wiadomo że związek to pasmo kompromisów i wyrzeczeń, ale trzeba najpierw zadbać o swoją wewnętrzną równowagę. Ja dopiero niedawno to odkryłam i zaczęłam na nowo"porządkować" moje życie. No i kolejnym stopniem wtajemniczenia jest ciąża, a później bycie mamą...dla mnie to jeszcze nieznany ląd, ale jako osoba o wysoce rozwiniętej empatii po części już wiem czego mogę się spodziewać. Znów wszystko ulega przewartościowaniu, ale tym razem nie zapominasz o sobie na rzecz partnera, ale poświęcasz siebie dla dziecka...oby każda z Nas miała na tyle siły żeby jednak ocalić kawałek siebie...
Później to już nawet nie chcę wiedzieć co mnie czeka, ale z tego co czytałam to raczej ma być miło. Trzydziestka to zgodnie z legendą najfajniejszy okres w życiu kobiety...zobaczymy:P Wiem, że w dalekiej przyszłości czai się też menopauza, ale za to, to ja już podziękuję;P

PS. Panowie jak się zastanowię to i o Was opowiem:)



środa, 24 października 2012

Jesień, jesień, jesień ach to TY:D

Muszę pomarudzić, ale tak tylko trochę, jakaś taka chandra jesienna mnie dopada i nic mi się nie chce...bo już chłodno się robi, bo mokro, bo sennie, bo kaloryfer szumi i auto zaparowuje...nic tylko zakutać się w koce i zapaść w sen zimowy, albo przynajmniej obudzić się jak już będzie po czym szusować:D no to sobie pozrzędziłam:P Ale chłód i słota, mają też swoje plusy, można w taką pogodę bez wyrzutów sumienia oglądać filmy do oporu:P Ja na początek obejrzałam sobie "Kobiety z 6 piętra". To było miłe doznanie. Ogląda się go z takim lekkim uśmiechem na twarzy, ciało jest wiotkie, a myśli krążą wokół pięknego Paryża i ciepłej Hiszpanii. Bohaterowie od pierwszych scen zyskują naszą sympatię i do samego końca trzymają nas za rękę. Nie ma tam pompatycznych scen ani wzniosłych dialogów. Są ludzie, uczucia i gesty, a wszystko tak zgrabnie ujęte przez reżysera, że całość przypomina ciepły letni wiatr. Bezpretensjonalny, niosący nadzieję i powiew świeżości. Chyba już wiecie o czym mówię...polecam, świetny na jesienne wieczory. Coś czuję w sobie dzisiaj nutę melancholii, czyżby drzemała we mnie Szymborska...?? Wybacz Wisławo, nie godnam wymieniać nawet twego imienia...chciałaby dusz do raju:) Lepiej wrócę do "kanapowego kina".



wtorek, 23 października 2012

Plakatowy faszysta

Zgrzeszyłam...zjadłam paczkę żelek, ale mam wymówkę...wiecie co ja dziś o 14:00 miałam w grafiku?? Spotkanie w Straży Miejskiej!! No i się stresowałam i z tych nerwów musiałam zjeść coś słodkiego buuuuuuuuu no dobra nie powinnam mimo wszystko, ale nie wyszło i już, przynajmniej potrafię się do tego przyznać:P Wracając do mojej wizyty w siedzibie służb pilnujących spokoju i porządku na ulicach naszych miast. Niestety przeczuwałam, że będzie ciężko, bo pan nawet przez telefon brzmiał raczej antypatycznie, więc dołożyłam wszelkich starań, żeby dobrze wypaść.Pozytywne nastawienie, mocne argumenty, umiejętności dyplomatyczne, wzrok na kota ze Shreka, makijaż...trzeba trochę podrasować urodę, bo to może pomóc, a na pewno nie zaszkodzi:P Nawet badania wykazały, że ludziom ładnym jest łatwiej w życiu, skoro mnie natura poskąpiła figury to przynajmniej kosmetykami się czasem tjuninguję:P Miałam też w odwodzie sztuczne łzy, ale ich używam tylko w skrajnych przypadkach...np jak Filip nie chce jechać ze mną do Ikei:P No ale wracając do tematu...zaparkowałam, poprawiłam sylwetkę: głowa do góry, barki w dół, pierś do przodu, i ruszyłam dumnie przed siebie. Nie musiałam długo czekać na mojego oprawcę. Zjawił się natychmiast i od razu wiedziałam, że łatwo nie będzie. Powinnam była wiać gdy tylko poprosił mnie o dowód. Podając mu mój dokument tożsamości zapytałam czy dostanę upomnienie, bo przecież zgłosiłam się dobrowolnie, przyjechałam taki kawał ( jestem zameldowana w Gliwicach:P) i w ogóle fajna babka jestem...oczywiście nic z tych rzeczy nie miało znaczenia, bo ten biiiiiiiiiiip.... ulotkowy faszysta zaczął od razu wypisywać mandat i jeszcze kazał mi się cieszyć, że tylko 100zł, bo panu który był przede mną wlepił 200zł!! Nie zostawiłam tego bez komentarz, oj szkoda że mnie nie słyszeliście, miałam gadane, chociaż z takimi kiepami jak ten ciężko się rozmawia. Powiedziałam co o tym myślę! Jak można karać tak wysoką karą kogoś kto przykleił kilka ulotek rozmiarów 10cmx10cm w miejscach gdzie wszyscy to robią, gdzie plakat goni ulotkę i na odwrót, że po to są upomnienia żeby pouczyć taką osobę jak ja, a nie od razu walić po łbie i po portfelu. Walnęłam też przemówienie odnośnie edukowania społeczeństwa, a nie wiecznego lania po łapach...nie przemilczałam również faktu, że wzywają mnie, ja się grzecznie zjawiam i w nagrodę co?? gów....no i kwota na świstu uległa zmianie.... przynajmniej powiedziałam co myślę, nie będę wszystkiego przyjmowała z uśmiechem na twarzy! Byłabym zapomniała...pan mi zdążył wyjaśnić, że lepiej źle zaparkować niż nalepić ulotkę, bo takich bandytów jak ja to on musi ukarać, a kierowcę to by upomniał!!!Cóż mogłam dostać nawet 500zł mandatu, a dostałam 50zł. Wniosek jest tylko jeden, trzeba walczyć o swoje, czasem nawet ktoś po kim się tego nie spodziewamy, okaże krztę dobrej woli...kurde ale mógł mi odpuścić, to nie, bo to taki cholerny służbista!Ważne że udało mi się zmniejszyć kwotę...a i tak się popłakałam w samochodzie, ale najważniejsze, że on już tego nie widział. Wymyśliłam też plan zemsty, ale nie mogę go zdradzić tutaj, bo później to wykorzystają jako dowód w sprawie;P Ale wyobraźcie sobie całe miasto w ulotkach o treści np. "kocham straż miejską" albo "trochę mniej kocham straż miejską" :P Ehhh no nic, mam nadzieję, że przynajmniej pojedziemy do Ikei:P

poniedziałek, 22 października 2012

3...2...1...0....start

Trzy, dwa, jeden, zero...odpalamy. Po wielu namysłach doszłam do wniosku, że może warto spróbować:) Skoro Kasi blog "nie zjadł" to może i mnie nie "ugryzie":P Mało tego chyba na potrzeby mojego przedsięwzięcia w przyszłym tygodniu przejdę kolejną głodówkę. Podobno najgorszy jest pierwszy raz, teraz powinno być już z górki, a przynajmniej po płaskim.  Jakby na to nie patrzeć to ona mnie doprowadziła aż tutaj:) Ciekawe gdzie tym razem mnie zawiedzie...może do teleexpressu, już widzę Orłosia, który mnie zapowiada: "na śląsku wielkie głodowanie pod przewodnictwem naczelnej głodnej...Gandhi walczył o pokój na świecie ona walczy o świat na pokoju:D". To tyle słowem wstępu, teraz muszę się nauczyć dekorować to miejsce, żeby nam tu było miło i przyjemnie, zastosuję metody tych no...wiecie feng i szuja, dwóch takich od designu wnętrz :)Wolicie stonowane kolory czy takie szalone jak latem na łące?? Zresztą i tak zrobię po swojemu czyli radośnie ku wiośnie:D