wtorek, 21 maja 2013

Hell yeah!

Jeśli dorwę drania który przebieżki, podbiegi i inne sprinty nazwał zabawami biegowymi to przysięgam, że mu nawtykam. Zabawa kojarzy się z czymś przyjemnym, a gdy czytam w moim planie treningowym "zabawa biegowa" i jest to np 8x100m sprintem to mi się zbiera na wymioty. Na samą myśl o sprincie czuję jakby mnie ktoś smagał biczem po plecach. Rety, ale dość marudzenia, bo zrobiłam to do cholery, mimo tego że skrzyżowały się wszystkie możliwe przeciwności losu. Głodówka, miesiączka, burza z piorunami, no nie przypuszczałam, że zdołam się wbić w... <tu fanfary> legginsy i ruszyć na mój prywatny stadion aka osiedlowy skwer o podobnych wymiarach. O mało nie wyzionęłam ducha, ale dałam radę i z uśmiechem na pysku wróciłam do domu. Jestem twarda babka- ktoś mi dziś tak napisał i pierwszy raz tak się właśnie czuję...dzięki siostro!
Niesamowite ile sił drzemie w człowieku. Wczoraj już myślałam, że to koniec, a dziś czuję, że to dopiero początek. W przypływie pozytywnej energii wybrałam bieg, w którym chcę wystartować. Jest to bieg dzika, który odbędzie się w lasach panewnickich 16 czerwca. Nie wiem czy odważę się ubrać getry, ale pracuję nad tym. Staram się nie myśleć o tym jak w nich wyglądam tylko skupić się na tym, że są super praktyczne i wygodne.
A tak z innej beczki to żałujcie, że się nie wybraliście ze mną do Katowic w Noc Muzeów. Było super, nareszcie dowiedziałam się co jest za tymi drzwiami na końcu korytarza po lewej stronie na 1 piętrze Muzeum Śląskiego. Zawsze byłam ciekawa. Zresztą to taka moja przypadłość, muszę wiedzieć gdzie prowadzi dana droga, lub co jest za zamkniętymi drzwiami. Dlatego właśnie tak dobrze znam Śląsk i wszędzie potrafię dojechać na skróty:P Już jak byłam mała dręczyła mnie ta "uliczna ciekawość". Gdy tylko dostałam rower, dotarłam do każdego zakamarka Gliwic, a gdy tata fundnął mi Trabika to już szwendałam się po wszystkich okolicznych miastach. Tak już mam, muszę wiedzieć co jest na końcu drogi. Wracając do Nocy Muzeów to nawet się cieszę, że byłam sama, bo lubię snuć się po swojemu. Odwiedziłam "Żydówkę z cytrynami" aka "Pomarańczarkę" Gierymskiego i tu skorzystam z okazji i zwrócę honor koledze, z którym się spierałam o nazwę tego wybitnego dzieła. Jak się okazuje obie są poprawne, przepraszam za mój upór. Przywitałam się z całym moim ukochanym 1 piętrem, czyli stałą ekspozycją malarstwa polskiego, po czym skierowałam swe kroki na piętro 3 gdzie odbywał się wykład na temat kultury Albanii. Nie wiem jak nazywał się mężczyzna, który go prowadził, ale opowiadał w tak interesujący sposób, że przystanęłam tam na dłużej. Zaraz obok mnie stało małżeństwo w wieku jeśli się nie mylę zbliżonym do moich rodziców i piszę o nich, bo dzięki nim ten wieczór stał się jeszcze bardziej magiczny. W pewnym momencie prelegent zaczął opowiadać o małżeństwie, obrządkach i niestety o tym, że kobieta nie ma wpływu na to z kim się zwiąże. Mężczyzna ją "wykupuje" od rodziny i w pewnym sensie staje się ona jego własnością. Wtedy pierwszy raz od dawna ucieszyłam się, że urodziłam się w Polsce;) Opowiadał też o parze, która jednak zawalczyła o swoje uczucia i mimo piekła, które musiała przejść udało im się pobrać i żyć razem. No i gdy on tak snuł swoje opowieści, miły pan w średnim wieku, stojący obok mnie objął swoją partnerkę i szepnął jej do ucha: "widzisz, ja Cię nie musiałem wykupić, a jesteś dla mnie największym skarbem...kocham Cię". Speszyłam się odrobinę, bo te słowa nie miały dotrzeć do mych uszu, ale mimo wszystko mnie to ucieszyło i w tym radosnym uniesieniu ruszyłam dalej.

poniedziałek, 20 maja 2013

Nirvana czy cisza przed burzą??

Przekroczyłam Rubikon i mam nadzieję, że zagoszczę na drugim brzegu trochę dłużej. Nie wiem czy uda mi się przetrwać bez jedzenia 10 dni, ale już 8 jest dla mnie ogromnym sukcesem. Ważniejsze jest dla mnie w tej chwili to, że udało mi się zepchnąć jedzenie na drugi plan. Pierwszy raz od bardzo dawna przestało mieć ono dla mnie znaczenie. Nie wiem jak długo to potrwa i obawiam się, że gdy tylko wprowadzę jakieś pokarmy to moje demony wrócą, ale wierzę że tym razem walka jest bardziej wyrównana. Jeśli chodzi o kondycję fizyczną to dzisiaj czuję się nieźle, ale nie będę ukrywała kryzysu, który mnie wczoraj dopadł. Nie miałam siły iść nawet do sklepu, kręciło mi się w głowie i było mi niedobrze. Muszę jednak być obiektywna i przyznać, że nie jest to jedynie efekt głodówki. Pech chciał, że na ten termin przypadły też dni mojej menstruacji. Zupełnie o tym zapomniałam planując mój post. Tak bardzo się skupiłam na tym, że muszę wykorzystać nieobecność Filipa, że nie myślałam o niczym innym. Zresztą sama już nie wiem czy to był taki dobry pomysł. Jednak dobrze mieć w tych dniach u boku kogoś kto w tych trudnych chwilach przytuli, przyniesie szklankę wody i podtrzyma na duchu miłymi słowami. Z drugiej strony chyba nie wytrzymałabym tak długo, gdybym nie była sama. Kusiłyby mnie zapachy i odgłosy jedzenia, a ponadto ogromną motywacją w ostatnich dniach stała się taka oto wizja: podjeżdżam na lotnisko po Filipa, wysiadam z auta w mojej nowej sukience, a on mnie nie poznaje... Wiem, że będzie ze mnie dumny i bardzo się ucieszy, gdy mnie zobaczy, zwłaszcza, że zbliżam się do rozmiaru z dnia w którym się poznaliśmy. Teraz już nikt nie będzie się dziwił, że się we mnie zakochał. Niesamowite jak wiele się od tamtej pory zmieniło. Kiedyś naprawdę wierzyłam, że najważniejsze jest to jacy jesteśmy, a nie to jak wyglądamy. Nadal jest to dla mnie kwestia pierwszorzędna, ale teraz wiem, że ludzie zawsze będą postrzegać innych przez pryzmat ich aparycji. Jest to zupełnie normalne, przecież zanim przejdziemy do rozmowy osoba, z którą się spotykamy najpierw nas widzi. Sama pewnie podświadomie tak robię mimo tego, że tak bardzo staram się każdemu dać równe szanse. Pora się chyba z tym pogodzić.

piątek, 17 maja 2013

"Dej fynf"

Yeahhhhhhhhhh jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a mój organizm nie odmówi posłuszeństwa to własnie jestem na półmetku. Tym razem chciałam przekroczyć magiczną granicę 6 dni i wytrzymać 10. Wszystko wskazuje na to, że moje ciało też jest do tego przygotowane. Głowa bolała mnie nieznacznie tylko 1 dnia, siły witalne w normie, wieczorami marznę, ale to efekt nie tylko spowolnienia krążenia- Filip wracaj, mdłości też przeszły mi stosunkowo szybko, muszę tylko nad psychiką pracować, bo w mojej głowie poprawa jest ledwo zauważalna. Może i jest mi trochę łatwiej, bo już się tak nie boję, że umrę z głodu, ale nadal mam fiksacje na punkcie jedzenia. W zasadzie myślę o nim non stop i wprost nie mogę się doczekać kiedy skończy się moja udręka, bo tarte jabłka nagle stały się wykwintnym daniem, o którym śnię na jawie. Strasznie chciałabym już móc je skonsumować, ale uparłam się i dotrwam do środy. No chyba, że źle się poczuję, bo tak jak już kiedyś wspominałam ja zawsze monitoruję reakcje mojego organizmu i to on mówi mi kiedy mam skończyć. Jak na razie prognozy są zacne zwłaszcza, że pomimo trwającej głodówki nie przerwałam treningów i przed chwilą wróciłam z joggingu. Oczywiście z pulsometrem i telefonem, który już miał wbity w szybkie wybieranie numer alarmowy na wypadek zasłabnięcia, ale całe szczęście nie musiałam z niego korzystać, bo czułam się świetnie, zrealizowałam plan, a teraz siedzę na kanapie i klaszczę uszami z radości:D Oprócz tego wczoraj, podczas naszych czwartkowych zajęć na sali, jak co tydzień na koniec graliśmy z dzieciakami w nogę iiiiiiiiiiiii strzeliłam dwa gole iiiiiiiiiiiiiii przyjęłam piłkę na klatę i kolanko. Jednym słowem wymiatam. Cieszyłam się jak dziecko... to było miłe, zwłaszcza, gdy po gwizdku sędziego, kończącym mecz podeszła do mnie dziewczynka z grupy starszej, którą prowadzi mój przyjaciel i zapytała czy może ze mną przybić piątkę. Zawsze ją lubiłam natomiast nic nie wskazywało na to, że ona darzy mnie sympatią i chyba dlatego zrobiło mi się tak miło. Dzieci to jednak takie małe radary, które odbierają fale, które wysyłamy, nie analizują, nie spiskują tylko odbijają sygnał zwrotny zgodny z ich odczuciami.  Za to właśnie tak bardzo je lubię i szanuję.
Mam też dobrą historię z poniedziałku. Spałam u rodziców i wieczorem wyciągnęłam  brata do lasu coby razem jakąś aktywność fizyczną uskutecznić, ja biegałam, a on towarzyszył mi na rowerze. Śmigaliśmy sobie radośnie alejkami i tu muszę opisać jak one wyglądają, ponieważ jest to istotne dla całej przygody. Mianowicie ścieżyny te należą do rodzaju tych niewybetonowanych czy niewypłytkowanych, a po obu ich stronach ciągną się wzdłuż rowy melioracyjne i to one są tu istotne. Gadaliśmy sobie gdy nagle usłyszeliśmy wielkie poruszenie w pobliskim krzaku. Mignęły mi małe dzicze dupki, które uciekały w popłochu... a to oznaczało tylko jedno, że gdzieś w pobliżu krąży locha, która jak głoszą legendy zawsze broni swoich małych niczym lwica. Nie musieliśmy długo szukać, w odległości dwóch metrów, pod pobliskim dębem stała dorodna dzicza mama. Dzielił nas od niej tylko ten malutki rów. Najpierw nas sparaliżowało, a po chwili już frunęłam nad rowem po drugiej stronie, chowałam się za brzozą i krzyczałam do Barta: wsiadaj na rower i ucieeeeeeekaj Ty na rowerze dasz radę! On ani drgnął spojrzał na mnie i ze stoickim spokojem powiedział, że nigdzie się nie ruszy, nie zostawi mnie samej i koniec! Spieraliśmy się dobre kilkanaście sekund, ja nie odpuszczałam, bo uruchomił mi się instynkt starszej siostry i walecznej Joanny, a Bart jako odważny mężczyzna i dobry przyjaciel też nie dopuszczał innej opcji niż zostanie ze mną. Wreszcie postanowiliśmy sprawdzić jak rozwija się sytuacja. Wtedy właśnie oboje rzuciliśmy wyzywające spojrzenie naszemu wrogowi. Jakież było nasze zdziwienie gdy dotarło do nas, że pani dzikowa ma nas kompletnie w du...żym żołędziu. Zna się na ludziach skubana, my i zagrożenie dla jej dzieci?!  Najpierw wybuchnęliśmy śmiechem, a po chwili ruszyliśmy dalej na... spotkanie z sarną, później już był tylko jeż i niedźwiedź, ale ten ostatni jest oswojony i nas spłodził.





wtorek, 14 maja 2013

"Powtórka z rozrywki, rozrywka z powtórki"

Nie wyobrażacie sobie jak JA bardzo nie chcę nie jeść, czyli w skrócie chcę jeść!! Dżizys, normalnie tak mi nie po drodze tym razem ta głodzilla jak Mielno w drodze na Dubrownik??? Jednak uparłam się i okiełznam tego potwora! Planowałam to już od dawna, dobrze się przygotowałam i muszę wykorzystać fakt, że Filip wyjechał. W związku z tym nie muszę gotować, ani oglądać go spożywającego pokarmy. Opróżniłam też lodówkę i pozbyłam się z domu wszelkich pokus. Nic tylko zaszyć się pod łóżkiem, ssać kciuk i czekać aż mnie wciągnie czarna dziura, która właśnie wiruje w moim żołądku. Oprócz kolejnej morderczej rozłąki z żarciem konsekwentnie realizuję mój plan treningowy dla biegaczy...też w to nie wierzę, a skoro nawet ja tego nie ogarniam to przypuszczam, że nikt tego nie ogarnia:D Chyba chodzi o motywację, która jakimś cudem wraca do mnie czasem jak bumerang. Chciałabym po prostu znów cieszyć się swoim ciałem, a nie unikać swojego odbicia w lustrze czy sklepowych witrynach. Tak mnie to wkurza, że jednocześnie chce mi się płakać i...kogoś kopnąć. Najlepiej matkę naturę, że się nie skupiła jak mnie lepiła;)
Nie ma to tamto! Koniec użalania się nad sobą. Właśnie dlatego postanowiłam trzymać się planu i wyznaczyłam sobie cel! A mianowicie chciałabym wystartować w jakimś biegu w obcisłych getrach do biegania:D Legginsy to ta prioryretowa część planu:P Już widzę moją rodzinę na mecie. Rany ale by było...tzn będzie!A w nagrodę pizza:D Jak będę gotowa i wybiorę termin to dam znać, może się ktoś skusi. Nasiex w getrach to rzadki widok, który zapada w pamięć na długo. Może nawet będę pobierała opłatę za tą atrakcję...albo dopłatę;)