Nie mogłam też nie zabrać Filipa na wschód słońca na Pallon. Pożyczyłam rakiety i wyruszyliśmy o świecie na szczyt M.Bondone. Tym razem było dużo ciężej się tam wdrapać, bo oprócz ogólnego zmęczenia, w szczególności mojego ciała, trafiło nam się takie wietrzysko, że momentami nie byliśmy w stanie oddychać. Jednak było warto! Zaraz po tym jak dotarliśmy na miejsce, słońce zaczęło pojawiać się na horyzoncie, a Filip wręczył mi spóźniony prezent na urodziny... najpiękniejszy prezent jaki mogłam sobie wymarzyć.
O świcie na szczycie II vel Jeszcze we Włoszech... |
Niestety kiedyś trzeba było spakować manatki, wsadzić w auto zadki i wrócić do Polski. Jak się szybko okazało nie na długo. Filip wreszcie dostał wiadomość, na którą czekaliśmy już od dawna: "1 kwietnie zaczyna pan pracę w Sztokholmie". Kilka dni później dostaliśmy bilety na prom, zdjęcia naszego mieszkania i zaczęły się szalone przygotowania.
Pakowanie się było istnym koszmarem, wywiezienie wszystkich rzeczy jeszcze większym, podzielenie wszystkiego na kategorie, czyli to co chcemy zabrać ze sobą, co przewiezie nam firma transportowa, które graty zostawiamy u mojej babci, a które u Filipa i jeszcze co wyrzucić??!! Do tego pozamykanie wszystkich niedokończonych spraw, pożegnania, zakupy...Gdy wczoraj o 4 nad ranem pakowaliśmy auto myślałam, że jakoś to wszystko przeszłam, tak w miarę bezboleśnie, ale gdy o 5:30 Filip znosił ostatnie rzeczy i przy koszu z pierdołami, rzucił pytanie: a te dwa talerze są jakieś wyjątkowe, że muszą jechać z Nami?? to się rozpadłam na milion kawałków. Krzyknęłam, że zostawiłam już tyle ukochanych rzeczy, że więcej nie dam rady, że te talerze wcale nie są wyjątkowe, ale że ja lubię z nich jeść, bo na tym dużym, który zawsze dostaje Filip, to się tyle mieści i jest rancik, dzięki czemu nic nie spada, a na tym małym który jest mój nie da się zbyt dużo pomieścić, ale wygląda jakby była cała masa jedzenia i zawsze wydaje mi się dzięki temu, że też zjadłam dużo...jak już to wszystko powiedziałam to usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać. Filip mnie przytulił, zaczął głaskać po głowie i szepnął, że damy radę i że weźmiemy te talerze...po chwili doszłam do siebie, bo wiedziałam, że nie mamy czasu na rozklejanie się, stwierdziłam, że wyryczę się w samochodzie, a teraz trzeba się sprężać. No i jakimś cudem o 7 siedzieliśmy już w aucie. Oczywiście nie zmieściło się wszystko i nadal ściska mnie w gardle na myśl o tych rzeczach, które musiałam porzucić...dobrze, że wszystko działo się tak szybko inaczej pewnie zabrałabym wszystko i musiałabym jechać z tym na kolanach:P
...chwilę w Polsce.. |
Do Gdańska dojechaliśmy bez problemów, jaja się zaczęły jak dojechaliśmy do Portu Północnego, z którego miał wypłynąć nasz prom. Wszędzie pusto, żywego ducha nie widać, wreszcie gdy wypatrzyłam faceta to okazało się, że nie jest zbyt kumaty, ale wiedział przynajmniej, że w okolicy nie ma ulicy Przemysłowej!!! Jako że mięliśmy półtorej godziny zapasu to wróciliśmy do ostatniego ronda, na którym były jakieś znaki, niestety niczego to nie zmieniło, oprócz tego, że straciliśmy pół godziny. Zaryzykowaliśmy po raz kolejny i wybraliśmy kolejną drogę, która niestety wywiozła nas na manowce. W panice, gdy tylko zobaczyłam samochód jadący z naprzeciwka, kazałam się Filipowi zatrzymać i wyskoczyłam na środek szosy. Ludzie, których "napadłam" byli przemili, wpisali w nawigację szukany przez Nas adres, okazało się, że to zupełnie inna część miasta. Widząc przerażanie w naszych oczach zaproponowali, żebyśmy jechali za nimi, zaprowadzą Nas gdzie trzeba. Noooooooooo to był kawał drogi, ciężko byłoby nam trafić, zwłaszcza w takim stresie...ale najważniejsze, że się udało:) Później poszło już z górki. Wjechaliśmy na prom, kupiliśmy na pokładzie wino, zaszyliśmy się w kabinie, z której podziwialiśmy zachód słońca, a po 20:00 zasnęliśmy kołysani przez fale.
...już w Szwecji. |
Później już tylko przybiliśmy do brzegu, gdzie przywitała Nas tęcza, przejechaliśmy 60km do Sztokholmu, zameldowaliśmy się w Marriocie!!! Tak, tak, nie pomyliłam się, kolejna niespodzianka, mój Filip zarezerwował nam nocleg w Marriocie, bo nasze mieszkanie jest wolne dopiero od jutra. Byliśmy już na spacerze w starym mieście, widziałam już ratusz, wieżę widokową i miasto z jej szczytu, kilka rzeczy których nazw nie zapamiętałam, a w drodze powrotnej gdy powłócząc nogami nieśmiało wymamrotałam, że jestem zmęczona mój luby wyciągnął kartę do metra i wróciliśmy tym środkiem transportu pod sam hotel.
No! A teraz piszę do Was, leżąc na najmiększych i najbardziej dopasowujących się do głowy poduszkach jakie w życiu widziałam. Jutro kolejny szalony dzień, więc trzymajcie mocno kciuki, bo ja jeszcze nie do końca wierzę, że tu jestem.
PS. Za błędy przepraszam, ale jestem trochę skołowana, jutro lub za kilka dni wprowadzę poprawki;)