sobota, 18 października 2014

Gdzieś w Gliwicach :)

Odkąd przyjechałam do "domu" chodzę kosmicznie wzruszona, non stop "pocą mi się oczy", przytulam mamę, brata...nawet tatę ;) Jestem tak rozemocjonowana, że nie potrafię usiedzieć na tyłku. Nawet dziergając tańczę, skaczę, cała się telepię. Mam nadzieję, że gdy moje czapy, pokrowce na siodełka i inne cuda dotrą do swoich właścicieli przekażą im moją pozytywną energię :D
A jak mój Tatinek mnie rozczulił ostatnio. Zaszyłam się na kanapie i szydełkowałam, nagle słyszę że wrócił z kortów i pyta Marysię : Gdzie dzieciaki?  Ręce mi zadrżały. Już nie pamiętam kiedy to ostatnio słyszałam... I znów beczę, na myśl o tym, że będę musiała wyjechać, ale póki co staram się o tym nie myśleć, więc uśmiech na twarz i cała na przód!!!
Dobrze mieć TAKIE miejsce na ziemi, do którego zawsze można wrócić, gdzie ciepło i troska czai się w każdym kącie. Jestem największą szczęściarą na świecie! Uwielbiam to mieszkanie, którego każdy milimetr jest dotknięty magiczną ręką mojej mamy, którego ściany trzęsą się gdy kicha lub śmieje się mój tata, gdzie rozbrzmiewa cudowna gitara mojego brata... nie ma piękniejszego widoku niż ktoś kto kompletnie zatracił się w muzyce, porusza palcami po strunach i staje się dźwiękiem.
Tak, to właśnie jest definicja DOMU! Każdemu życzę takiej przystani!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz