Gdy w Sylwestra o północy stałam w
świetle fajerwerków w objęciach mojego ukochanego myślałam tylko
o tym jak bardzo rok 2015 musiałby być wspaniały żeby przebić
2014? Czy w ogóle to jest możliwe? Czy skoro wykorzystałam taki
ogromny zapas szczęścia to czy teraz nie przyjdzie pora na jakiś
dramatyczny scenariusz? Oczywiście już po chwili czarne myśli
wiatr przegonił, a ja podskakiwałam jak małe dziecko na widok
cudownych sztucznych ogni, które rozjaśniały niebo.
Kilka dni później zawiozłam mojego
lubego na lotnisko, a sama zaczęłam przygotowania do wyjazdu do
Monte Bondone. Winietki, smary, ubezpieczenia, zakupy jedzeniowe,
hurtownie z włóczką, pakowanie, auta przygotowywanie ,
realizowanie ostatnich przedwyjazdowych zamówień urzędy i
pożegnania.
Wreszcie nadszedł ten dzień,
przyjechała Karo, wpakowałyśmy tyłki do Forda i ruszyłyśmy w
drogę. Jak przystało na super twarde babki trasę trzasnęłyśmy na
raz, jak po sznurku, bez wpadek czy błądzenia. Już w południe
następnego dnia parkowałyśmy naszą furę pod szkółką Scuola
Italiana Sci Monte Bondone. Gdy tylko wysiadłyśmy z auta na drogę
wybiegli nasi koledzy i szef dzierżący tablicę z napisem NAUKA
JAZDY NA NARTACH I SNOWBOARDZIE.
|
Wino czy olej?? |
Wyściskałyśmy chłopaków i
ruszyłyśmy w miasto w poszukiwaniu apartamentu. Zgadza się,
przyjechałyśmy w ciemno, bo Cielo Aperto, które w zeszłym roku
wynajęło nam pokój w tym, zażądało całej kwoty za 2 miesięczny
wynajem pokoju na poddaszu, z góry. Jako że udało nam się zebrać
tylko połowę ,postanowiłyśmy poszukać czegoś na miejscu.
Okazało się że jest opcja żebyśmy zamieszkały miasteczko niżej
w Norge... oczywiście zaczęłyśmy grymasić, że to za daleko, że
my musimy być na miejscu bla bla bla
Na ratunek przyszedł nam Tadek. Nasz
rodak, który we Włoszech mieszka już od wielu lat. Co mogę
powiedzieć o Tadku? Że to złoty facet jest, nie ważne co się
dzieje on zawsze nam pomaga. Czasem się zastanawiam kiedy wreszcie
powie: laski dajcie mi spokój, ja też mam co robić. Zamiast tego
on zawsze łapie za telefon i dzwoni gdzie trzeba. Tak właśnie
znalazł nam apartament, umówił nas z właścicielem i teraz piszę
właśnie z jego przytulnego, ciasnego wnętrza ;) Jeśli jesteście
teraz w Monte albo się tu wybieracie to koniecznie musicie sobie
trzasnąć Bombardino con panna u Tadka w Baita Vason!!! Pychotka :D
Muszę przyznać, ze ten sezon jest
jeszcze piękniejszy od poprzedniego. Tym razem czujemy się częścią
tej cudownej małej społeczności. Gdzie się nie ruszymy tam
wpadamy w czyjeś objęcia, ucinamy sobie pogawędkę i cieszymy
japy. Cudownie znaleźć swoje miejsce na ziemi, gdzie widok zapiera
dech w piersiach, a wszystkie ręce machają na powitanie. Wiem, że
nie łatwo będzie zamieszkać na stałe w tej okolicy, ale to jest
właśnie moje największe marzenie!
Muszę jeszcze wspomnieć o moich
pięknych urodzinach. Karo jak zwykle schowała mi pod poduszką
cudny prezent, Tadek przywitał mnie lampką wina, a gdy
przekroczyłam próg sklepu jego cudowna właścicielka zaczęła
śpiewać mi sto lat i wręczyła mi szampana. Wieczorem poszłyśmy
do Montany gdzie w gronie przyjaciół sączyłyśmy Spritza i
grałyśmy w Rumikuba. Koło północy poleciałyśmy do domu, bo ja
musiałam zrobić jeszcze zamówioną czapę , której właścicielka
wyjeżdżała następnego dnia o 8. Ponadto z samego rana byłam
umówiona z Markiem na realizację mojego marzenia! Szczegółami z
nim związanymi podzielę się następnym razem!
Minął kolejny piękny dzień,
nadszedł weekend czyli czas pożegnań, zmian turnusów i biegania
po hotelach w celu zorganizowania szkoleń na kolejny tydzień.
Wszystko szło wspaniale, biegałam dostarczać czapy, szydełkowałam
jak szalona, zebrały się kolejne grupy, poznałyśmy fajnych ludzi.
Nadszedł poniedziałek. Ruszyło grupowe szkolenie, grafik pękał w
szwach, a zamówione czapy musiałam dziergać po nocach. Gdy o 16
pożegnałam ostatnią kursantkę wpadłam na Karo. Spojrzałyśmy
na siebie i rzuciłyśmy : "To co? Palon i bombardino na
szczycie?" Krzyknęłyśmy chórkiem : "JASNE!" Po
chwili Karo rzuciła: "Serio? Żartowałaś?" I zaczęła
wypinać i składać narty. Na co ja: "Nie no, nie żartowałam,
jedziemy, jest taka piękna pogoda, trzeba napaść oczy widokami.
Podjechałyśmy pod bramki gdzie zagadał nas Mateo: "Dziewczyny
u góry wieje, nie ma się co pchać... ale jak jedziecie tak tylko
na bombardino i dla widoków to czemu nie?... ale dla jazdy nie
warto, jest wywiane i twardo." Znów prawie zawróciłyśmy...
po chwili jednak siedziałyśmy na krzesełku i podskakiwałyśmy z
radości. Dojeżdżając na szczyt Karo spytała : "Może jednak
napijmy się bombardino u Tadzia, on nam robi takie pyszne? "
Szybko przytaknęłam: "No ba, nie będziemy pić u obcych!"
Ruszyłyśmy z kopyta.
Czułam zmęczenie, na dodatek gdy
wpadłam na szerszy odcinek trasy przypomniałam sobie, że nie mam
kasku, więc zmniejszyłam prędkość i odpuściłam sobie pogoń za
Karo. Po chwili ktoś mi wyskoczył,dynamicznie skręciłam i wpadłam
na płat lodu. Kilka sekund później leciałam jak szmata głową w
dół. Uniosłam tylko lewą nogę w górę, bo poczułam dziwne
trzaśnięcie w trakcie upadku. Gdy wreszcie się zatrzymałam,
spuściłam nogi w dół, zwinęłam się w kulkę i zaczęłam
szaptać: "Błagam tylko nie to, proszę tylko nie kolano,
Nasiex Ty durna pało, wiedziałaś że masz zajechane krawędzie,
wiedziałaś że jesteś zmęczona, po cholerę się TU pchałaś??
TY DURNA DZIDO!!!" Oddychałam głęboko i waliłam pięścią w
lód.
Nagle ktoś podjechał i zaczął mnie
dopytywać, czy nic mi nie jest, czy jestem całą itp.
Odpowiedziałam, że niestety nie jestem cała, ale jestem
instruktorką i wiem co robić, poprosiłam o asekurację, wstałam i
zaczęłam ześlizgiwać się na jednej narcie w kierunku dolnej
stacji. Biedna Karo podeszła już kilkaset metrów w nartach i cały
czas krzyczała: IGAAA IGAAA Gdy wreszcie do niej dotarłam była
zielona tak samo jak ja. Zaczęłam ryczeć, i szeptać że jestem
idiotką, że trzeba być sierotą obrzyganą żeby tak klasycznie
się wyłożyć, że jak mogłam się tak rozluźnić, jak mogłam
tego nie przewidzieć.... czyli idiotyczne gadanie w stresie, gadanie
które nic już nie zmieni, gadanie dla samego gadania. Karo zamknęła
mi usta tekstem: nie gadaj głupot, to już się nie odstanie, tak
miało być, może to nic poważnego, a przynajmniej podleczysz
gardło.
Wreszcie dokulałyśmy się do chatki
policjantów, jeden z nich szybko mnie chwycił pod pachę, usadził
wygodnie na ławie i zaczął oględziny. Był przemiły,
uśmiechnięty, starał się mnie pocieszyć, otarł łzy i szepnął
po włosku: distortione, sei oggi... za chwilę przybiegł Fabrizio i
zrobił ze mną mały wywiad. Pod koniec stwierdził, że na jego oko
to nic poważnego, i że jeśli jego diagnoza się potwierdzi to za 6
dni wrócę do pracy. Tak czy inaczej musimy jechać do szpitala.
Podjechały dwie karetki, niestety w między czasie doszło do
jeszcze 4 wypadków... złamane obie ręce, roztrzaskane biodra,
kręgosłup... jednym słowem moja noga nie dawała mi przepustki do
jechania na syrenie. Karo pobiegła po auto, ciuchy i coś do
jedzenia. Po chwili pędziłyśmy już serpentynami w dół. Z
piskiem opon podjechałyśmy pod drzwi szpitala, pielęgniarz
przyniósł wózek, zawiózł mnie do okienka przyjęć, po chwili
już mi zakładano szpitalną bransoletkę, a 15 minut później
siedziałam w poczekalni w gronie jakiś 60 osób. Po godzinie Karo
przyniosła mi z auta włóczki i zaczęłam tworzyć. Wszystkie moje
sąsiadki zagadywały nas po włosku, a pół poczekalni zaczęło
żyć moimi robótkami. Po chwili udziergałam trzem starszym
babeczkom, które były dla mnie bardzo miłe, obdarowywały mnie
uśmiechem i głaskały mnie po kolanie, małe kolorowe serduszka.
Przyczepiły je sobie do portfeli i strzeliłyśmy sobie fotkę :D
|
Z kumpelkami ;) |
Po 4 godzinach nie wytrzymałam i
poprosiłam Karo żeby zawiozła mnie na siku. Oczywiście w stresie
zamiast sznurka spłuczki pociągnęłam za alarm wzywający
pielęgniarza...przywitał mnie uśmiechem, gdy jeszcze miałam gacie
w kolanach. Wreszcie udało mi się dokulać do fotela, a gdy tylko
Karo zniknęła w kabinie usłyszałam z głośników: Iga Anna
laboratorio otto...aaaaaaaaaaaaa zaczęłam krzyczeć: Karo Karo Karo
wzywają nas aaaaaaa Kej wypadła jak torpeda, chwyciła wózek i
niczym wyścigówa ruszyłyśmy korytarzem do sali nr 8. Położyłam
się na wyrku i zaczęto mnie rozbierać... wtedy sobie
przypomniałam, że odkąd wsadziłam Filipa do samolotu nie miałam
w ręce maszynki do golenia...spąsowiałam... cóż... jednak zawsze
trzeba być przygotowanym do wyskoczenia z gaci. Moje kolano
wyglądało zacnie, wielki spuchnięty bochen. Znów przerzucono mnie
na fotel, nakryto prześcieradłem i skierowano na prześwietlenie.
Za chwilę leżałam na kolejnym stole. Potem pielęgniarka zawiozła
mnie... z powrotem do poczekalni!!! Gdzie spędziłyśmy z Karo
kolejną godzinę. Wreszcie znów nas wywołano. Lekarz przywitał
mnie z uśmiechem i zawołał tłumaczkę. Prześwietlenie wykazało,
że to nic poważnego i jeśli dobrze pójdzie to za tydzień będę
mogła wrócić do pracy. Jakieś naderwanie, lekkie skręcenie...
właściwie to nic z tego nie zrozumiałyśmy, jedyne co mi utknęło
w pamięci to to, że za 6 dni mogę wskoczyć w narty!
|
Kolekcja "SZPITAL" - Trento Ospedale :D |
Kilka minut później siedziałyśmy w
aucie i próbowałyśmy się wydostać z miasta. Oczywiście
pobłądziłyśmy i dopiero po jakiejś godzinie udało nam się
trafić na właściwą drogę i wreszcie wspinałyśmy się z powrotem
na naszą górę.
W trakcie podróży Karo powiedziała,
że dzwoniła mama Igi, która jest w naszej grupie i pytała o moje
zdrowie i Karo się wygadała o nodze, bo zapomniała, że chodziło
o gardło, a wszystko dlatego, że mama Igi mnie mijała na stoku jak
już leżałam, więc się Karo zakręciła. Uśmiechnęłam się
tylko i powiedziałam, że nic nie szkodzi, ważne, że to nie moja
mama się dowiedziała, bo wolałabym zadzwonić do nie już rano.
Nie minęło pół godziny, a na włoskim telefonie wyskakuje: dzwoni
mama Igi. Odbieram i słyszę pytanie: " I jak się miewasz??"
Głos dziwnie podobny do głosu mojej mamy, orientuję się, że to
ona ( a nie mama Igi z grupy), więc odpowiadam: "Wszystko
dobrze Mamuś, z gardłem chyba pojadę jutro dziś się nie udało...
" Moja mama zaczyna płakać ... "Jak to wszystko dobrze?
Przecież dzwoniłam i Karolina mówiła, że jesteście w
szpitalu..." spoglądam na Karo, która ma coraz większe oczy i
wpada na to, że pomyliła mamy i rozmawiała z moją... zaczynam
uspokajać moją Marysię Kochaną, tłumaczyć, że miała o niczym
nie wiedzieć, że wszystko w porządku, i że ma się nie martwić.
Moja biedna mama skołowana, wystraszona wyrzuca tylko jeszcze na
koniec że: "Karo musiała być strasznie zdenerwowana, bo mówiła
coś o twoich błędach technicznych, że siadasz na tyłach, i że
szybko się wywracasz..." Śmieję się, żegnam moją mamę i
odkładam słuchawkę. Karo zaczyna mnie przepraszać, tłumaczyć że
była jeszcze w szoku, i że jej się mamy pomyliły... mówię że
nic nie szkodzi i zaczynam pękać ze śmiechu. Dojechałyśmy do
domu, wypiłyśmy 2 litry wina i poszłyśmy spać :) Następnego
dnia wyjaśniam mojej kochanej mamie skąd to zamieszanie, tłumaczę,
że Karo mówiła o tej drugiej Idze i jej umiejętnościach
narciarskich... obie turlamy się ze śmiechu, moja mama jest już
spokojniejsza.
Czy jest mi smutno? Tak. Czy ryczałam
jak bóbr? Tak. Czy myślę co by było gdyby? NIE! Szukam
pozytywów. Wiem, że gdyby mnie noga nie przykuła do łóżka to
nadal nie mogłabym podleczyć gardła, które jest na wykończeniu.
Momentami tracę głos prawie całkowicie. Zapalenie krtani to nie
przelewki. Teraz mam czas na leki, wygrzanie się, wykurowanie
wszystkich zaległych schorzeń, udzierganie czap, które chciałabym
podrzucić do sklepów- planowałam to już od dawna ale non stop
sprzedawały się te rzeczy które przygotowałam. Mam czas wreszcie
coś napisać, złapać oddech i docenić to co mam. Takie jest
życie, cieszę się, że miałam w tym wszystkim tyle szczęścia i
że mogłam poznać bliżej panów policjantów ;) Wiem też jedno.
Mam najwspanialszą przyjaciółkę na świecie!!! Każdemu życzę
takiego przyjaciela, który rzuci wszystko, zorganizuje pomoc,
pocieszy, będzie służył silnym ramieniem i uśmiechem.
Karolina... nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła! W tym całym
zamieszaniu byłaś dla mnie takim promykiem nadziei, dzięki Tobie
nie zesrałam się ze strachu, a pobyt w szpitalu będę wspominała
jak kolejną barwną przygodę ;)
|
MY BEST FRIEND :) |
PS. Karo, ale nie przynoś mi już
nutelli na pocieszenie, bo mi dupa urośnie i wina, bo się zapijemy
;)
PPS. Io Iga, ho sfiga- jestem Iga, mam pecha ;) Fakt, że słowo pech po włosku zawiera moje imię chyba nie wróżył nigdy zbyt dobrze...