poniedziałek, 27 stycznia 2014

Mio compleanno!!!

Ha! Ale miałam urodziny. Nie mogłam wymarzyć sobie piękniejszych. Zaczęło się już kilka minut po północy. Gasimy światło, wyciągamy się na naszym małżeńskim wyrku i nagle Karo rzuca tekst: hmmmm ale twarde te poduszki... no to ja odpowiadam: noooooooo w sumie, ale jakoś mi to nie przeszkadza... pauza i nagle znów odzywa się Karo: no dobra odpalaj światło, bo sobie zgnieciesz okulary... turlając się po podłodze dopełzłam do włącznika, zaglądam pod poduchę, a tam taki wypasiony prezent: wymarzone okularki "Ray Bany", portfel na grubą kasiorę, kolorowa narciarska apaszka i inne drobiazgi ulubionych firmówek:D Wycałowałyśmy się i w radosnym uniesieniu poszłyśmy w kimkę, bo imprezkę zaplanowałyśmy dopiero na wieczór następnego dnia:)
Rano ruszyłyśmy do pracy, chociaż ona jest tak przyjemna, że powinnam ją nazywać "przyjepracą". Oczywiście poczekałam na odpowiedni moment, czyli na przyjście wszystkich najfajniejszych instruktorów i pochwaliłam się dyskretnie, częstując wszystkich czekoladą, że dziś jest MÓJ dzień. Ale było całowania!!! Nie zrozumiałam nic, liczyłam tylko uściski:D Szychtę skończyłyśmy już po 14 i natychmiast skoczyłyśmy na piwko w zaspę. Potem knajpka, i sprint do apartamentu. Tam przekąska i oczywiście bibka na dachu z kilofem i winem. Tym razem miałyśmy bardziej zaawansowany sprzęt, a śnieg zrzucałyśmy prosto na przechodniów. Oczywiście gdy po kwadransie zaczął nam dzwonić stacjonarny telefon, żadna nie chciała odebrać, bo bałyśmy się, że ktoś się poskarżył w recepcji, że oberwał łopatą śniegu. W końcu ja się zdecydowałam podnieść słuchawkę i okazało się, że to tylko nasi czescy koledzy, którzy chcą się z Nami zobaczyć ufffffffff Wieczorem pobiegłyśmy z szampanem na stok, bo akurat tego dnia były nocne jazdy i trasy były cudnie oświetlone, takimi dużymi kulami, podobnymi do tych papierowych lamp z Ikei. Szalałyśmy w śniegu w rytmach disco, gdy nagle dwójka reporterów z włoskiego radia Gamma wzięła Nas zaskoczenia i zmusiła do udzielenia wywiadu!!!No i teraz jesteśmy sławne...chyba:P Następnego ranka niestety nie było Nam już do śmiechu, chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego. Utwierdziło Nas to tylko w Naszym postanowieniu- abstynencja jest SUPER!!!
Nadal regularnie ćwiczymy, co kilka dni biegamy po górach, trzymamy się zaleceń dietetyków i pijemyt ohydne zioła. Zaczynamy nawet dostrzegać niewielkie efekty naszych starań. Każdy dzień jest walką, czasem, po całym dniu na stoku, aż chce mi się płakać, gdy ubieram adidasy i schodzimy na dół wyciskać z siebie siódme poty. Wiem jednak, że warto, i że nie mogę się poddać, bo zawsze wtedy jestem nieszczęśliwa, a przecież walczę o siebie!!! Dlatego nawet gdy nogi odmawiają posłuszeństwa, zakwasy na brzuchu doskwierają podczas naszych wiczornych napadów śmiechu, a ręcę ze zmęczenia wiszą bezwładnie wzdłuż ciała, krzyczę do swojego wnętrza: JESTEŚ SILNA!!!DASZ RADĘ!!!WARTO!!!


Nasza kolacja!

Salute!!!


1 komentarz:

  1. Jesteś silna i dasz radę :) weź ostatni raz i z głowy :) tak daleko zaszłaś, że nie może być inaczej niż świętowanie sukcesu! Trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń