Oj
działo się. Burza śnieżna, która szalała całą noc dała
czadu. Całe miasteczko zasypane, nie było Włocha, który by szedł
bez łopaty, a my razem z nimi, no bo przecież też już jesteśmy
trochę Włoszki:D Zajęcia z narciarstwa oczywiście się odbyły,
ale w nieco skróconej wersji. Gdy tylko oddałam dzieci, pobiegłam
pomóc odśnieżać Stefani la macchina. Ubaw był po cyce, gadałyśmy
w każdym możliwym języku. Wytłumaczyłam jej też, dlaczego nasze
dzieciaki tak dziwnie na nią patrzą, gdy krzyczy do swoich
kursantów : curve...curvare..., a ona mi powiedziała co w ich
języku oznacza piva...
Mimo
paskudnej pogody dzień zaliczam do udanych. Udało nam się wreszcie
uzbierać pierwszą ratę za apartament i nie musimy już omijać
recepcji szerokim łukiem. Cieszymy się tym bardziej, że tamtędy
mamy najkrócej do "domu". W sumie to nam niezły numer
wycięli, najpierw zgodzili się żebyśmy zapłaciły pod koniec
pobytu, a gdy przyjechałyśmy chcieli 1500 euro z góry!!! Po
tygodniu dostałyśmy nawet nakaz eksmisji, był przyklejony do
drzwi, "przywitał" nas gdy wróciłyśmy ze stoku... całe
szczęście poleciałyśmy do Fabrizia, szefa włoskiej szkółki,
który razem z Wojtkiem, przekonał właściciela naszego
apartamentowca, żeby dał nam czas do końca stycznia i rozłożył
nam tą kwotę na raty. Teraz mamy dwa tygodnie żeby uzbierać
kolejną część. Całe życie pod górkę:P Nie martwimy się
jednak, bo mamy juz spłacone karnety i całe mnóstwo pozytywnej
energii. Kurcze, będzie dobrze, musi być!!!
Tak
z innej beczki, leżymy sobie wczoraj, oglądamy italańskie
wiadomości i nagle Karo rzuca tekst: kurcze, ale mam oponkę;( na co
ja: ciesz się że z osobówki, a nie tak jak ja z traktora:D:D:D:D
cdn...
W oczekiwaniu na takie widoki:D |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz