czwartek, 18 września 2014

Roller Coaster

Mimo, że ostatnie tygodnie były cholernie ciężkie, pełne niepewności, zakrętów, zwątpienia, zwrotów akcji, to nie poddaliśmy się. Chociaż muszę przyznać, że raz wymiękłam. Dwa tygodnie temu F. zadzwonił do mnie z pracy i powiedział, że nie dostał kontraktu, że teraz już za późno na jakiekolwiek inne ruchy, że musimy wrócić do Polski, już zakomunikował przełożonym, że w takim razie się zwalnia, ale musimy wrócić na 3 miesiące, bo tyle trwa okres wypowiedzenia. Specjalnie tak długo zwlekali z odpowiedzią, żebyśmy nie mogli skorzystać z innego wyjścia!
Przysięgam, że mnie to złamało, usiadłam na podłodze tam gdzie stałam. Wstrzymałam oddech, powiedziałam tylko do słuchawki: nic się nie martw Kochanie, damy sobie radę, razem pokonamy każdą przeszkodę, wrócisz do domu to porozmawiamy. Rozłączyłam się i po mojej twarzy spłynął cały wodospad łez. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam! Po tym wszystkim co przeszliśmy, po tym jak spakowałam nasze życie do kilku pudeł, po tym jak zaczęłam nieśmiało zapuszczać korzenie w nowym miejscu, jak każdego dnia walczę o pracę i swój biznes, po tym wszystkim mam teraz wrócić i znów zaczynać wszystko od nowa?!
Teraz, gdy coś zaczęło się układać, kiedy dzięki Monice, autorce świetnego bloga Polka w Szwecji, która zgodziła się o mnie wspomnieć na swoim profilu,  przeczytała o mnie Paulina, właścicielka cudownego sklepu rowerowego i przyszła mama, która nawiązała już ze mną kontakt i już się spotkamy, rozmawiamy, miło czas spędzamy. W tym miejscu chciałabym Wam dziewczyny bardzo podziękować, za pomoc, dobre słowo i pyszną kawę :) Mało tego, napisała do mnie Oliwka, cudowna młoda dziewczyna, która również dzięki Monice trafiła na mojego bloga i postanowiła do mnie napisać...też już się widziałyśmy, też założyła bloga i też mam nadzieję, że nie jedna kawka przed nami!
I właśnie w tym momencie, gdy życie znów nabierało rumieńców, taki telefon: wracamy do Polski! Oczywiście jak Filip wrócił do domu starałam się jakoś trzymać, nie chciałam mu dokładać, ale jak zaczął mnie głaskać po plecach gdy stałam przy kuchence i powiedział : no i dobrze i tak mi się tu nie podobało, za daleko na północ, zaraz będzie zima, same noce, dobrze że wracamy... to się rozpadłam na milion kawałeczków i powiedziałam, że ja lubię chłody, że chcę zobaczyć Stockholm zasypany śniegiem,szwedów na biegówkach, chcę się z nimi ścigać po parku, jeździć na łyżwach w ogrodach królewskich i że nie wyobrażam sobie, że wracamy do Polski, kiblujemy 3 miesiące w tym marazmie, bo na walizkach to ani w prawo ani w lewo, po czym znów się pakujemy i ruszamy po raz kolejny w świat, znów minie rok zanim się poczujemy gdzieś dobrze i wszystko od początku, a ja chcę gdzieś zakotwiczyć na dłużej, zdążyć mieć dziecko, odłożyć pieniądze i kupić wreszcie ten wymarzony dom w Toskanii.Tak, pierwszy raz w życiu mam marzenie, dzielę je z ukochaną osobą i zrobię wszystko żeby je zrealizować. Toskanio szykuj się, nie spocznę dopóki nie zdobędę kawałka ziemi u stóp moich ukochanych gór.
Jakimś cudem Filip zdołał mnie uspokoić, szeptał, że przecież tęskniłam, że chciałam spędzić trochę czasu z rodziną i przyjaciółmi, że przecież tak bardzo mi było przykro, że nie widzę pierwszych kroków dzieci najbliższych mi osób, że tworząc moją firmę chciałam żeby funkcjonowała w każdym miejscu, do którego mnie zaniesie. Tłumaczył, że podczas pobytu w ojczyźnie będę mogła promować swój biznes i szukać równolegle z nim pracy za granicą, że zapiszemy się na potrzebny nam język, i że będzie dobrze, bo przecież zawsze powtarzam, że RAZEM MOŻEMY WSZYSTKO. Po 3 piwie uwierzyłam w każde jego słowo i zaczęłam się trochę cieszyć...
Rano obudził Nas telefon. F. usiadł na łóżku, długo słuchał po czym odpowiedział: Yes, thank you... i się rozłączył. Nie musiał mówić, wiedziałam co się stało. Kontrakt już na niego czekał, w przyszłym tygodniu dopełnią formalności. Jakimś magicznym sposobem się udało, ktoś zmienił zdanie i zostajemy.
Na dodatek wczoraj udało nam się znaleźć mieszkanie, umowa już podpisana...właściciele to młody szwed i holenderka, przesympatyczna para, z którą już umówiliśmy się na pizzę :D Dawno nie spędziłam tak miło czasu, gadaliśmy jak starzy znajomi i mimo rozmów w obcym języku udało Nam się pożartować. Oby udało nam się tą znajomość kontynuować. Myślę, że i oni Nas polubili, inaczej nie wynajęliby Nam mieszkania... tutaj jest zupełnie inaczej niż w Polsce, tutaj to najemca wybiera komu "da klucze", a wynajmujący się prześcigają w ilości upoważnień, poleceń, zaświadczeń...kilka razy  będąc już pod mieszkaniem, które mieliśmy obejrzeć dostawaliśmy wiadomość: oferta jest już nieaktualna, albo: wolimy singla, to nie jest mieszkanie dla pary...albo inne wymówki, jednym słowem nie było łatwo. Najważniejsze, że się udało!
Teraz już tylko ja muszę się gdzieś zaczepić, wystarczy że dostanę umowę na 6h tygodniowo, dzięki czemu będę mogła się starać o Personnummer, a z nim życie w Szwecji jest dużo łatwiejsze. No i oczywiście nadal pracuję nad rozwojem mojego włóczkowego biznesu, tych którzy jeszcze nie wiedzą co to za szalony pomysł zapraszam na mój facebookowy profil lub na naszą stronę BIKEandSOUL.
A teraz CYC do przodu i cała na przód!!!

PS. Mrówi dziękuję... dzięki Tobie te trudne dni były weselsze, oddalone, mniej obecne w Naszym życiu.

Skicham się, ale się nie poddam!


1 komentarz:

  1. Ależ emocje! Czytając tego posta czułam się jak oglądając film akcji - świetnie zbudowane napięcie!
    I super dobrane do tego zdjęcie!
    Cieszę się że zostajecie w Sztokholmie i do zobaczenia niedługo!

    OdpowiedzUsuń