Zjechałam z mojej ukochanej góry, pognałam do Polski wyściskać rodzinę, uporządkować wszystkie zaległe sprawy i ruszyłam na Daleką Północ. Stockholm przywitał mnie najpiękniej jak tylko potrafił. Słonko, zorza polarna, zaćmienie, cudowny spacer z Klaudią, lunch z szalonymi babeczkami, świeży śnieg... to ostatnie przypomina mi na każdym kroku tą wspaniałą słoneczną zimę w Monte Bondone.
Zorza nad naszym domem! |
W jednej ręce Spritz od Tadka w drugiej szydło :) |
Los zadbał nawet o to żeby wynagrodzić mi "zepsutą" nogę. Pewnego wieczoru skoczyłyśmy z nową kumpelką, Olgą na pizzę do Nevady. Siedziałyśmy w opustoszałej knajpie i wcinałyśmy radośnie prosciutto crudo e ruccola, gdy nagle w tempie przyspieszonym stoliki i krzesła zaczęły się zapełniać. Pizzeria pękała w szwach. Dziwy jakieś! Po 15 minutach wyszła na środek animatorka i krzyknęła: TOMBOLA! Nie wiedząc co się dzieje (my po włosku prowadzimy póki co proste rozmówki, animatorka po angielsku ni hu hu) zgodziłyśmy się wziąć udział. Każda z nas dostałą kartonik z liczbami, które można było zasłaniać, po chwili dziewczyna przystąpiła do losowania. Skumałyśmy jedynie, że to coś na kształt bingo. Raz po raz zamykałyśmy okienka na swoich tabliczkach,a kilka minut później Olga wygrała weekend nad morzem! Ależ była radocha! Pod koniec już wiedziałyśmy na czym polegała zabawa. Pierwsza osoba która zasłoniła 2 liczby obok siebie dostawała batonika, pierwsza osoba która zasłoniła 5 liczb obok siebie wygrywała weekend w jednym z czterech hoteli , a osoba której udało się jako pierwszej zakryć wszystko krzyczała: TOMBOLA! i dostawała voucher na tygodniowy pobyt dla 1 osoby w hotelu nad morzem lub w górach (do wyboru do koloru). Gdy wszystkie nagrody zostały rozdane, zaczęłyśmy się zbierać. Jednak gdy spojrzałyśmy w stronę kasy zamówiłyśmy karafkę wina i postanowiłyśmy kolejkę przeczekać przy stoliku.
Nie minęło 5 minut, gdy ogłoszono drugą rundę loterii. Już miałyśmy zrezygnować, ale... ale doszłyśmy do wniosku, że skoro siedzimy to możemy spróbować, a co! Po chwili Karo dzierżyła w dłoni batona!!! Pękałyśmy ze śmiechu, knajpa pełna ludzi, 6 nagród na całą salę , a to właśnie MY mamy dwie z nich. Już miałyśmy się zbierać, bo przy kasie zrobiło się luźniej, gdy spojrzałam na swoją tabliczkę i szepnęłam do dziewczyn: laski mnie brakuje jednej liczby! 37... na pewno nie wygram, bo 3 nagroda przy naszym stoliku byłaby już przesadą... cała pula nasza... ale muszę wiedzieć jak to się skończy... trzy minuty później zdawało mi się, że animatorka powiedziała: "trentasette", nieśmiało zapytała o powtórzenie po angielsku... thirty-seven... yyyyyyyyy TOMBOLA TOMBOLA TOMBOLA!!!! Zaczęłam biegać wokół mojego krzesła, a gdy zaczęto sprawdzać czy wszystko dobrze zaznaczyłam, zaczęłam wątpić... pewnie się gdzieś pomyliłam, przecież tu jest taki hałas, ten jej angielski i mój włoski... za chwilę trzymałam już voucher!!!!!!!!!!!!
Chwilę później dzwoniłam już do Filipa, który na wiadomość o mojej wygranej zapytał: Co Ty piłaś Kochanie? A gdy zaczęłam się wściekać, bo nie chciał mi uwierzyć rzucił: Mówiłaś, że w tym roku chcesz jechać na wakacje do Chorwacji!!! Rozłączyłam się i w radosnym uniesieniu pomaszerowałam z dziewczynami do domu. Do F. po miesiącu wreszcie dotarła ta radosna nowina i już planujemy wspólnie kolejną podróż po naszej ukochanej Italii.
TOMBOLA |
Podsumowując. To był ciężki sezon, pełen zwrotów akcji, pięknych przygód, ciężkich rozmów i kosmicznych niespodzianek. Najbardziej dała mi popalić ta cholerna noga, dawała czadu, ale nie pozwoliłam jej panoszyć się w moim świecie. Muszę jednak przyznać, że miałam w pewnym momencie kryzys i chciałam rzucić wszystko, teleportować się do domu i zaszyć się pod kołdrą. To było szóstego dnia po kontuzji. Właśnie zbierałam się na stok, bo nazajutrz miałam zacząć zajęcia z grupą czyli zajęcia od godziny 9:30 do 15:30 i musiałam zrobić mały test. W skrócie sprawdzić jak mi idzie jazda na nartach w tym stanie.
Nagle zadzwoniła Karo i zapytała: jest lekcja, bierzesz? Inaczej: bierzesz! zasuwaj tu, koniec obijania się! No i pognałam. Z nerwów pociłam się jak szczur. Zapinając narty nie wiedziałam jak się nazywam, zanim wskoczyłam w wiązania trochę minęło, bo jak się okazało to co robię od 24 lat mechanicznie, wcale nie jest takie proste, gdy jedna noga nie działa. Po chwili witałam się z moim kursantem. Dalej pamiętam już tylko jak stojąc na taśmie (wyciąg dla początkujących) modliłam się żeby nikt się nie wywrócił. Normalnie takie rzeczy mnie nie przerażają. W 2 sekundy wyskakuję z nart, zbieram dzieciaka, wskakuję w wiązania i jedziemy dalej. Tym razem nie miałam pojęcia jak w tym stanie wypiąć się z nart. Miałam za to pełną świadomość, że jeśli obsługa wyciągu nie wyłączy go na czas to dzieciak, który się wyłoży mnie skasuje i mam po nodze. Jakimś cudem przetrwałam. Kolejnego kursanta miałam pługującego, więc spokojnie mogłam wziąć go na niebieską trasę. Ufff.
Tak się wyluzowałam "na taśmie" dopiero w ostatnim tygodni naszego pobytu! |
Wtedy znów życie dało mi po dupie. Wiem, że sama się o to prosiłam, bo zamiast wrzucić na luz, zwłaszcza, że w czwartek sypało i kopny śnieg dał mi popalić, to ja po zajęciach umówiłam się z cudownymi mamami moich dzieciaków z grupy i poszłyśmy się poszkolić. Było bosko. Słonko, świeży śnieg, cudne dziewczyny... no i mnie poniosło. Zaczęłam troszkę kozaczyć i sprawdzać możliwości mojej nogi. Po południu zjechałyśmy do knajpki, strzeliłyśmy prunię, poszłam zdjąć buty narciarskie i kolano mi wyskoczyło tak dziwnie z boku. Wiedziałam, że znów muszę odpuścić.
Jednak tym razem nie dałam się przykuć do wyra. Codziennie rano podskakując na jednej nodze docierałam pod Baita Vason (uściski dla Tadka i całej ekipy!), brałam leżaczek, wyjmowałam szydło i dziergałam w słoneczku. Po kilku dniach wróciłam do akcji. Już do końca wyjazdu byłam grzeczna. Nawet, gdy przyjechał Filip siedziałam po zajęciach na tyłku. Podczas zajęć też, bo z uwagi na mała liczbę lekcji dostałyśmy fuchę przy zawodach. Stoper, ołówek i komenda : pista libera (trasa wolna) lub tre due uno via! (3,2,1 start!), w zależności czy obsługiwałyśmy start czy metę.
Tak oto zamknęłam sezon 2014/2015. Z przytupem, z uśmiechem i walizką nowych doświadczeń!
Jak nie kochać tej pracy?? |
Po tak pięknej zimie czas na wspaniałą wiosnę. My przywitaliśmy się z nią podczas spaceru po naszej okolicy. Okazało się, ze mieszkamy obok zabytkowej fabryki dynamitu genialnego Alfreda Nobla. W jednym z budynków znajduje się cudna knajpka. Jakież było nasze zdziwienie, gdy z opustoszałego parku weszliśmy do jej industrialnego wnętrza, pełnego ludzi, biegających dzieci, cudownych zapachów i z oddali witającej się z nami uśmiechniętej obsługi. Kawa była pyszna! Filip wciągnął jeszcze czekoladowe ciacho tutaj zwane Kladdkaka. Polecam!
Ja dziś obeszłam się smakiem, bo z okazji pierwszego dnia wiosny przeszłam na głodówkę. Oczywiście szykowałam się do niej od poniedziałku i gdyby nie ta magiczna data to pewnie nadal bym to odkładała. Najważniejsze, że się udało. Teraz kombinuję tylko jak zorganizować Filipowi Wielkanoc, będąc na poście wodno-sokowym? Jedyne co mi przychodzi do głowy to udawać, że w tym roku Świąt nie ma :P
Winterviken-polecamy! |
Ale piękna pogoda i krajobrazy! aż żałuję, że mnie tam nie ma bo u mnie szaro i buro i niebo tak nisko wisi.... tylko, to kolano twoje... współczuję ): i tak jestes dzielna!
OdpowiedzUsuńCzyli za rok widzimy się w Dolomitach?? Polecam gorąco :) Uściski!
Usuń