sobota, 1 grudnia 2012

Emocjonalny striptiz

Chyba muszę kilka rzeczy sprecyzować odnośnie mojej wypowiedzi dotyczącej nałogu jedzeniowego. Większość ludzi otyłych lub z nadwagą boryka się z kilogramami ze względu na fatalną dietę i tryb życia, a nie z powodu uzależnienia.  Nie chcę tu siebie wybielać, ale złe nawyki żywieniowe i brak ruchu to inny rodzaj "choroby" i może tu zaznaczę, że ja sobie sama diagnozy nie postawiłam. Oczywiście każdy bez względu na to z jakich powodów ma problemy ze zbędnymi kilogramami może liczyć na moje wsparcie. Chciałam tylko wyjaśnić, że bycie jedzenioholikiem nie jest takie kolorowe i przylepianie sobie takiej łatki wcale niczego nie ułatwia.
Może przybliżę Wam temat. Ja już jako dziecko jadłam po kryjomu, w mig nauczyłam się otwierać lodówkę tak, żeby nikt tego nie usłyszał, bezszelestne podnoszenie i odkładanie pokrywki garnka zajęło mi trochę dłużej, ale do dziś jestem w tym mistrzem. Gdy w szafce była otwarta czekolada zjadałam całą i szybko pędziłam do sklepu żeby ją odkupić i odłożyć na miejsce, w podstawówce wszystkie pieniądze zostawiałam w sklepiku, a w zerówce (chodziłam tam jakieś dwa miesiące) dzieci dawały mi do zjadania skórki z chleba. Takich patentów na podżeranie mogłabym mnożyć bez liku...Moja rodzina przez lata nie wiedziała dlaczego przy tak zdrowej diecie i przy tak aktywnym trybie życia, moi rodzice są super nadaktywni,  mam problemy z nadwagą. W zasadzie już w podstawówce byłam z mamą u lekarza, badania wykazały, że mam słabą przemianę materii i na jakiś czas takie uzasadnienie wszystkich trochę uspokoiło. Później jeszcze nie raz odwiedzałam lekarzy i dietetyków, ale coraz rzadziej przynosiło to jakikolwiek efekt. No i doszło do tego, że straciłam nad tym kontrolę.  Na pierwszym roku studiów osiągnęłam wagę maksymalną, ale już tego nie zauważałam, przysięgam, że patrząc w lustro widziałam szczupłą osobę. Wtedy po raz kolejny do akcji wkroczyła moja mama, ta to ze mną miała siedem światów. Zapisała mnie do poradni leczenia otyłości w Katowicach. Czekałam na wizytę pół roku, ale warto było. Spędziłam tam cały dzień. Zaczęło się od wykładu na temat zdrowego żywienia, później dwu godzinna pogadanka z dietetykiem, jak gotować bez tłuszczu, czym zastąpić pewne produkty i inne cenne wskazówki, następnie każdy wchodził do gabinetu pomiarowego...no i to był przełom...przeżyłam szok, wtedy dopiero zrozumiałam jak ogromny mam problem. Na koniec każdemu przydzielili lekarza, z którym każdy już indywidualnie odbywał rozmowę. Kazali mi każdy produkt czy potrawę którą zamierzałam zjeść zważyć, przeliczyć to na kalorie i ponownie się zastanowić czy chcę to zjeść. Dostałam takiego kopa energetycznego, że zaraz po powrocie do domu zaczęłam biegać i sama gotować. W pół roku schudłam 25 kg i przez kolejne 3 lata udało mi się tą wagę utrzymać. Później poznałam Filipa i moje sprytne uzależnione alter ego szybko znalazło wymówkę by jeść trochę więcej i biegać trochę rzadziej. Po dwóch latach wróciło 25kg i gratis jeszcze 5, a ja znów tego nie zauważyłam. Tym razem się załamałam, bo chyba trzeba mieć coś z głową, żeby nie spostrzec, że się przytyło 30 kilo!!!! Znów zaczęłam się borykać z wagą, ale po 20 latach ciągłej walki tym razem brakowało mi motywacji. Oprócz tego, że przestałam wierzyć w to, że to się może udać, miałam depresję, którą w miarę skutecznie przed wszystkimi ukrywałam. Unikałam spotkań ze znajomymi, bo uważałam, że skoro przytyłam to znaczy, że poniosłam sromotną klęskę i tym samym jestem beznadziejnym człowiekiem. Przez ostatnie dwa i pół roku miotałam się jak mucha zamknięta w słoiku. Prywatni dietetycy, tabletki, które nota bene już wycofali ze sprzedaży, no i wreszcie przychodnia zaburzeń odżywiania. Cały czas mimo ogromnego wsparcia rodziny i Filipa czułam się okrutnie samotna. Chciałam nawet polubić się taką jaką jestem, ale nie udało się...całe szczęście. No i podczas kolejnej awantury, Filip powiedział coś czemu oczywiście gorliwie zaprzeczałam , ale tak naprawdę wiedziałam, że ma rację. "Iga Ty nie chcesz schudnąć". Równolegle maglowali mnie moi rodzice, którzy zaczęli podejrzewać, że jestem uzależniona. Wtedy tata podrzucił mi książkę o głodówce, mama i brat namawiali, żebym się tak zresetowała nie jedząc, Filip przestał narzekać, że zdrowo jemy... wtedy znowu coś we mnie zaskoczyło i tym sposobem jesteśmy w tym miejscu. Cały czas czuję na karku szpony nałogu, ale obiecałam sobie, że dopóki z nim nie wygram, będę powtarzała głodówki. Nie w celu utraty wagi, ale w celu zapanowania nad uzależnieniem. Może kiedyś będę w stanie napisać, że jestem wolnym człowiekiem, bo na tą chwilę się boję i nie czuję się stabilna.
Mam nadzieję, że przybliżyłam Wam problem, jak znów poczuję się silną niezależną osobą opiszę uczucia, które mną targały i przemyślenia, które przez te lata zgromadziłam w mojej głowie.
Liczę na to, że nie zniechęciłam nikogo do mojej osoby. Trochę się martwię swoja szczerością, ale zawsze cechował mnie ekshibicjonizm emocjonalny i wiara w ludzi. Jest mi naprawdę ciężko i wiem, że jest wiele osób które borykają się z różnymi problemami...mam nadzieję, że będzie Wam lżej.

A co do poniedziałkowego postu oto dzisiejszy przedgłodówkowy jadłospis:
śniadanie-twarożek z warzywami+ kawa z mlekiem 0,5%
przekąska-3 wafle ryżowe
obiad- główka sałaty i 25 dag pomidorów koktajlowych + kromka razowego chleba
kolacja- jabłko/pomarańcza+ kakao z mlekiem zero

2 komentarze:

  1. Dasz radę Iguś :) Pamiętasz Rosję? Od początku wszystko było przeciwko Tobie, a sama przyznasz, że ostatecznie było świetnie:) Ty po prostu zawsze dajesz radę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe to była przygoda życia!!! Przeżyłam ten wyjazd tak mocno, że większość wspomnień nadal ma żywy kolor...tarantula...wielkie zielone muchy o żółtych oczach...żmije...watahy komarów...roje ós...złodzieje pieniędzy...dzikie lasy...kapusta, łazanki, cebula, kapusta...nie żartuję, ja naprawdę miło to wspominam i jakbym mogła pojechałabym raz jeszcze, bo nic nie pobije tego uczucia, gdy miałam w ręce młoteczek sprzed 7.000 lat i pomyślałam wtedy, że taki człowiek w skórzanej przepasce go używał. Albo gdy pływaliśmy w Wołdze, jedliśmy Wołgę i piliśmy Wołgę...ciekawe jak sobie radzą nasi przyjaciele z Czuwaszii? Kurcze wywołałaś lawinę wspomnień...dzięki:)

    OdpowiedzUsuń