poniedziałek, 14 października 2013

Ich habe Hunger, w wolnym tłumaczeniu armagedon:D

Ha! Pewnie myśleliście, że już sobie odpuściłam to głodowanie. A tu niespodzianka, nie jadłam niczego już cztery doby i tym razem wytrzymam jeszcze dłużej niż ostatnio. Skąd ta pewność? Bo jestem wściekła i ta złość doda mi sił! Naprawdę jestem "wpieniona" do kwadratu, ale tak bardzo, że aż dziw bierze, że moje komórki tłuszczowe same nie pouciekały, albo przynajmniej się nie pokurczyły ze strachu. A co taką spokojną obywatelkę tak wkurzyło? A to, że całe wakacje się katowała, jadła tylko śniadania (żeby nie skłamać to przyznaję, że gdy do drugiego dania były surówki moje przyjaciółki przynosiły mi je do pokoju lub na pomost, gdzie chowałam się w porze obiadu i wsuwałam je z radością) co drugi dzień biegała, codziennie prowadziła zajęcia dla dzieci od 9 do zmierzchu, wieczorami piła tylko wino i to sporadycznie, czasem coś podjadała ale kurde natychmiast starała się to wybiegać, wyćwiczyć, wypływać, wytenisować, wyrowerować, wyskakać....no po prostu stawałam na głowie żeby schudnąć i NIC!!! W ramach "promocji wakacyjnej" jeszcze przytyłam. Normalnie miałam ochotę wybuchnąć, byłam tak sfrustrowana, że już sama nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
Jak zwykle na ratunek znów ruszyli moi rodzice. Moja Mama nie mogła zrozumieć jak moje ciało mogło nie schudnąć?! Podczas gdy się tak "dziwowała" oczywiście zauważyła jaka jestem zmęczona i zdesperowana. Co Ją jako dobrą ( a w zasadzie Najlepszą ) Mamę zmartwiło i czym prędzej podzieliła się swoimi troskami ze swym małżonkiem aka moim Tatinkiem. W wyniku czego okazało się, że mój tata poznał jakiś czas temu światowej sławy panią doktor endokrynologii i jest z nią w kontakcie, bo pomaga jej zakończyć budowę jej kliniki. Dalej poszło już szybko. Filip wyjechał na delegację, ja wpadłam do rodziców na noc, tata przycisnął "mnie kolankiem", zawiózł do kliniki i się zaczęło. Najpierw przemiła pani dietetyk zaciągnęła mnie za włosy na badanie składu ciała. Wtedy też mój Tatinek mnie rozczulił, bo jak ja byłam wleczona do gabinetu on rzucił zanim zamknęły się drzwi: "oj ale się pani zdziwi, Ona (że ja) tylko tak wygląda, to góra mięśni jest". Wtedy pomyślałam: "taaaaaa no na bank, gdybym miała tyle mięśni to nie miałabym problemów z przemianą materii, chyba tylko on w to jeszcze wierzy". Szybko jednak okazało się, że mój rodziciel miał rację, a ja w tym całym zamieszaniu sama już zwątpiłam w siebie.
No ale wracając do sedna sprawy, drzwi gabinetu się zamknęły, stanęłam na magicznej maszynie i odpowiedziałam na kilka pytań. Problem był tylko przy ostatnim: "wpisujemy że jest pani sportowcem czy  nie??" Pytając pani dietetyk już miała palec na przycisku NIE. Nie zwracając na to uwagi nieśmiało odpowiedziałam, że raczej jestem typem sportowca. Babeczka spojrzała na mnie i odparła: hmmm ale to musi pani trenować co najmniej 3 razy w tygodniu...?? Ja: biegam tak 3-4 razy w tygodniu, ale jeśli liczyć rower w weekendy, tenis, basen....no to tak 5 razy w tygodniu to zawsze trenuję. Ona (nadal nie zdradzając niedowierzania): no tak ale te treningi musiałyby trwać tak półtorej godziny... Ja: czasem trwają półtorej godziny, często dłużej, czasem godzinę jak jestem przetrenowana... Ona (nie chcąc mnie urazić): no dobrze, wpiszmy typ sportowy... Po chwili z maszyny wyskakuje wydruk. Pani dietetyk przygląda mu się bacznie, dłuższą chwilę nic nie mówi, aż wreszcie się odzywa: "to może usiądźmy...". Ręce mi się pocą, jestem okrutnie zdenerwowana, a ona milczy. Wreszcie patrzy na mnie, kładzie przede mną wydruk i zaczyna tłumaczyć: "pani Igo ma pani zdumiewającą ilość tkanki mięśniowej, rzadko się z taką spotykam, przy tak pięknym wyniku ma pani metabolizm chorej osoby, czego jeszcze w zasadzie nigdy nie widziałam. Nie ma panie w ogóle złego tłuszczu, tylko ten podskórny, kości są pięknie zmineralizowane, BMI wysokie, ale mocno podbija je te 62 kg mięśni...koniecznie musimy pokazać to pani doktor, to jest niemożliwe, że przy takiej muskulaturze jest taki fatalny metabolizm...zresztą wejdę z panią, bo to jest niesamowite, sama to muszę pokazać".
Z niecierpliwością czekam na swoją kolej pod drzwiami mojej ostatniej deski ratunku. Wreszcie wchodzę. Opiszę to wydarzenie w telegraficznym skrócie: tarczyca-USG- piękny rozmiar narządu- torbiele na obu płatach- niezwykle umięśniona (zwykle tam nikt za wiele mięśni nie ma:P)- jeszcze panią osłucham- paseczek włosów na brzuchu- gdzie jeszcze jest ich więcej?-proszę się ubrać-skierowanie na badania- jeszcze więcej skierowań na badania-  bądźmy w kontakcie, czekam na maila z wynikami, pani Igo głowa do góry, zajmiemy się tym. Później się kułam, kułam i kułam, z wyników nic nie kumam oprócz notki na końcu: wskazana pilna kontrola u lekarza. Zeskanowałam, wysłałam i teraz czekam na odpowiedź pani doktor, która w międzyczasie poleciała gdzieś za ocean, ale mam nadzieję, że wróci i coś poradzi, bo ja się poddaję.
STOP! Nagle jakiś głos w mojej głowie krzyknął: Nie można tak bezczynnie czekać!! Pofolgowałam sobie w nagrodę za to upuszczanie krwi, przez trzy dni jadłam wszystko na co miałam ochotę,a potem sama nie wiem skąd wytrzasnęłam siłę na kolejną głodówkę. Zmobilizowałam się tylko dlatego, że nadchodzi jesień, a ja nadal nie zapinam się w moje piękne płaszcze, a kupując je obiecywałam sobie, że do nich schudnę. I tak też się stanie!
Uciekam, bo słyszę, że Filip kończy jeść grzanki i może zostanie jakiś ketchup na talerzu do wylizania:D:D:D

2 komentarze:

  1. Ehh Sis, obojętnie czy nie jesz nic czy wcinasz same dobroci-ja i tak Cię podziwiam. Trzymam kciuki Kozaku :*

    OdpowiedzUsuń
  2. daj znac co z wynikami, bardzo mnie to ciekawi - zaczelam studiowac dietetyke i sledze twoje poczynania z glodowkami! :) chcilaabym miec taka moc, zeby moc nie jesc tyle dni. pozdrawiam, karola

    OdpowiedzUsuń