czwartek, 7 sierpnia 2014

Dzień pełen wrażeń

Jako, że przyszła wreszcie paczka od mojego Tatinka z zamówionymi przeze mnie materiałami reklamowymi i innymi duperelami potrzebnymi do rozkręcania mojej firmy to musiałam zacząć działać. Szczerze mówiąc na myśl o tym, że muszę ruszyć w miasto robiło mi się słabo. Nie dość, że kompletnie nie miałam pojęcia jak ugryźć temat ( w tym miejscu bardzo chciałam podziękować Ewie za moc dobrych rad!) to na dodatek rozmowy musiałam odbyć w obcym języku.



Wreszcie przekroczyłam próg naszego mieszkania i pobiegłam (biegłam bo padało:P) do sklepu rowerowego nieopodal. Pociłam się z nerwów i duchoty jak przysłowiowy szczur. Mimo to, jakoś udało mi się wykrztusić z siebie kilka słów o moim projekcie, jakie mam w związku z nim plany i poprosić o opinię i możliwość współpracy. Zostałam przyjęta bardzo miło, a po odpowiedź mam wrócić za kilka dni.
Potem zaliczyłam jeszcze 5 sklepów z różnym rezultatem. W jednym dostałam namiary na szefową, w drugim przyjęto moje ulotki, w 3 sprzedają tylko swoje wyroby, ale dowiedziałam się gdzie jeszcze mogę zapytać, w 4 mam się zgłosić z projektem czarno białym... no i został ostatni, najważniejszy, ten na którym od początku zależało mi najbardziej. Znajduje się w samym centrum, na starym mieście. Na witrynach stoją i błyszczą bajeczne rowery, a wewnątrz stoi gablotka z rowerowymi gadżetami z całego świata...makaron w kształcie rowerków, breloczki, otwieracze do piwa... jednym słowem rowerowy raj.
Stanęłam przed wejściem, poprawiłam grzywkę, wyprostowałam się, powtórzyłam w swojej głowie kilka razy: jestem świetna, jestem najlepsza, ludzie nie gryzą... i zdecydowanym krokiem weszłam do środka. Przywitał mnie uśmiechnięty, przystojny Azjata. Poprosiłam o możliwość rozmowy z właścicielem...niestety wyszedł na lunch, ale jeśli uchylę rąbka tajemnicy to może przekazać...podziękowałam i zapytałam o której w takim razie można się go spodziewać.
Wróciłam po godzinie. Starszy, wysoki pod sam sufit facet stał za ladą i rozmawiał przez telefon. Wyczułam, że to jego szukam, więc uśmiechnęłam się i czekałam. Dobrze, że mieli klimę, bo pewnie z nerwów bym się rozpłynęła. Wreszcie odłożył słuchawkę. Przedstawiłam swoją propozycję, pokazałam swoje wyroby i czekałam na odpowiedź. Pomysł bardzo mu się spodobał, stwierdził, że ma grupę klientów, która będzie tym zainteresowana. Obiecał przedstawić moją wizję wspólnikowi, gdy ten wróci z wakacji i w przyszłym tygodniu mam podskoczyć po odpowiedź i ewentualnie ustalić szczegóły. Była to najmilsza rozmowa tego dnia. Bynajmniej nie traktuję tego jak sukces, bo to dopiero początek mojej drogi, ale mam nadzieję, że to zapowiedź wspaniałej przygody, która się z czasem rozwinie w coś większego.
Ponieważ zrealizowałam wszystko co sobie zaplanowałam tego dnia, ruszyłam nabrzeżem w kierunku domu. Nie uszłam jeszcze 100 metrów, gdy na swojej drodze spotkałam buddystkę. Widząc, że zmierza w moją stronę chciałam gdzieś szubko skręcić, ale że złapałam z nią już kontakt wzrokowy, a mój stan psychofizyczny po wcześniejszych stresach nie był w formie, to nie umiałam jej zignorować. Uśmiechnęłam się i wyszłam jej naprzeciw. Zaczęła nawijać coś po szwedzku, więc szybko ją poinformowałam, że w tym języku to sobie nie porozmawiamy (liczyłam, na to, że może nie zna angielskiego...taaa no na bank:P). Nie będę tu teraz streszczała całej naszej pogawędki, opiszę tylko jak się ona zakończyła. Mianowicie dostałam w prezencie książkę o medytacji, którą początkowo miałam kupić, a ponieważ moja rozmówczyni nie chciała przyjąć odmowy obradowałam ją jednym z moich wyrobów, za co w zamian zostałam zaproszona na spotkania joginów połączone z kolacją!!! Na koniec się wyściskałyśmy i każda ruszyła w swoją stronę! To było naprawdę magiczne. Mam nadzieję, że jeszcze ją spotkam.
Potem już tylko zatrzymałam się przy "moim rowerze reklamowym" pod parlamentem, bo zauważyłam rodzinę, która się z nim fotografowała. Na fali dobrego nastroju podeszłam, zapytałam jak im się podoba, pochwaliłam się, że to moje dzieło, wręczyłam im ulotki i życzyłam miłego dnia:)
W tym radosnym uniesieniu pomaszerowałam do domu rozmyślając o tym jakie to niesamowite uczucie, gdy między ludźmi przepływa energia. Każdy z nas to taki radar, odbierający fale niewerbalne, wystarczy się na nie otworzyć. Ich moc jest niesamowita!



4 komentarze:

  1. Pierwszy sukces :) teraz już będzie tylko łatwiej :) Antosia już uczę robić na drutach jak dorośnie to pojedzie do Cioci Igi na robótki ręczne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miewam takie dni i są na prawdę niesamowite. Jakby się nawiązało nić porozumienia ze światem. Oby więcej takich:)
    http://lifegoodmorning.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdecydownie, takich dni może być nieograniczona ilość:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam czy moge Cie prosic o kontakt w sprawach biznesowych moj numer to 0737199909 dzieki Paulina

    OdpowiedzUsuń