czwartek, 25 września 2014

Deszcze niespokojne...

Nie pisałam tylko kilka dni, a wydarzyło się tyyyyleee, że olaboga i dżizyskrajst. Sama nie wiem od czego zacząć. Może od początku czyli od końca? Wczoraj spadłam ze schodów, ale żyję, jestem cała i nawet się nie poryczałam. Co prawda zaraz po lotce, siedząc jeszcze na półpiętrze cała oblana płynem do prania, w stercie ciuchów (zbiegałam do pralni) zastanawiałam się czy czasem sobie nie popłakać z bólu. Zamiast tego wzięłam głęboki wdech, pozbierałam się i poleciałam dalej. Nie chcę myśleć co by było gdybym nie była sprawna jak kocica i leciałabym jak grucha. Dobrze umieć spadać na cztery łapy.
Potem już tylko pożarliśmy się z Filipem, ale to akurat wiedziałam, że nastąpi, bo iskrzyło od 3 dni. Nerwy związane z kolejną przeprowadzką, planowaniem podróży do Polski, załatwianiem spraw urzędowych, moim biznesem i jego pracą dały się we znaki. Na dodatek normalnie bym puszczała mimo uszu jego debilne uwagi, ale że zbliża mi się okres to nie mogłam odpuścić i musiałam rzucać ciętymi ripostami niczym nożownik. W rezultacie skoczyliśmy sobie do gardeł, daliśmy sobie po wirtualnym szlagu i znów jemy sobie z dziubków.
No kurde, ale kto jak się dowie że ktoś zleciał ze schodów, po pytaniu: nic Ci nie jest? zaczyna prawić morały typu: mówiłem Ci żebyś jeździła windą, nie patrzyłaś pod nogi, o czym Ty myślisz...bla bla bla... no właśnie... myślę o tylu rzeczach na raz, że nie mam czasu patrzeć pod nogi! A biegam po schodach, bo nie mam 100lat, złamanej nogi czy ciężkich zakupów i dziecka pod pachą. Poślizgnęłam się na plamie wody z parasolki, na krętych schodach wyślizganych od ilości zrobionych na nich kroków. Zwykły wypadek. Żałowałam, że w ogóle mu powiedziałam:P
Po prostu marzę o ustabilizowaniu się naszego życia, a wiem że do kwietnia się tak nie stanie. Teraz przeprowadzka (oby parze która nam wynajmuje mieszkanie się układało, bo wtedy przedłużą nam umowę), dwa dni później wyprawa do Polski (już się boję czy zdąrzę wszystko załatwić i z każdym się spotkać), po dwóch tygodniach Filip wraca, ja zostaję dokończyć moje badania i inne sprawy, więc wrócę w listopadzie, potem przedświąteczny szał i Sztokholmskie Jarmarki Świąteczne, w których chciałabym wziąć udział, więc będę miała co robić, potem święta czyli znów lot do Polski, a potem mam nadzieję, że Monte Bondone i dwa miesiące na śniegu. Tym razem zabiorę więcej włóczki i zaszydełkujemy z Karo całe miasteczko!
 Dalej nie planuję, to i tak cud, że tak wiele mi się udało, osobie która zawsze idzie na żywioł, która nie znosi zapisywać niczego w kalendarzu. Jednak jak mus to mus. Notatnika nadal nie kupiłam, ale skrawki papieru, na których wszystko zapisuję walają się po całym mieszkaniu...najważniejsze, że wiem co i jak :D
Skoro już się pożaliłam to teraz czas na miłe rzeczy. Po pierwsze byliśmy na przepysznej, pięknej kolacji w uroczym domku, w cudownym miejscu u nowych znajomych. Naprawdę spędziłam miło czas i naładowałam baterie, dziękujemy Paulina! Na drugi dzień odwieźliśmy auto na parking i korzystając z ładnej pogody wróciliśmy na rowerach. Po drodze jak to w Szwecji ciągnęły się lasy, więc zatrzymaliśmy się na grzyby i znów mam całe pudło suszonych podgrzybków, borowików i innych cudów natury.
Niestety przez ten podstój złapała nas burza. Oczywiście Filip mówił, żeby wziąć peleryny, ale ja beztrosko rzuciłam: nie jesteśmy z cukru, najwyżej zmokniemy. Yhy nie wiedziałam tylko, że to będzie najzimniejszy deszcz jaki w życiu czułam! W momencie powietrze zrobiło się lodowate, a ogromne krople deszczu atakowały niczym bryłki lodu. W kilka sekund byłam przemoczona i telepałam się z zimna. Filip przynajmniej nie był idiotą i nie poszedł na rower w pochmurny dzień, w krótkich spodenkach... pozostawię to bez komentarza, trudno jest besztać samą siebie:P Oczywiście ani przez chwilę nie narzekałam, jechałam tylko z takim durnowatym uśmiechem...
zęby zaciśnięte z zimna, oczy zmrużone żeby nie wpadał deszcz
...a gdy F. zaproponował przypięcie rowerów do słupa i jechanie metrem, krzyknęłam przez ramię: w życiu! z takiej frajdy chcesz zrezygnować? Chodziło mi oczywiście o to, że dopóki pedałujemy i jesteśmy w ruchu to jest w miarę ciepło, bałam się że gdy zejdziemy z naszych jednośladów to dopiero nas dopadnie chłód, a siedząc bezczynnie w metrze może być tylko gorzej. Pół godziny później byliśmy już w domu i siedząc w wannie wyławialiśmy kleszcze i całą masę runa leśnego... ja nie wiem jak ja to robię, ale zawsze pół lasu ze sobą zabieram...w poszukiwaniu grzybów przedzieram się przez  knieje niczym ryś... no dobra wiem, że trufli to szukają świnie:D

4 komentarze:

  1. Ty Głupku mój, uważaj na siebie!

    OdpowiedzUsuń
  2. ale ty brzydka jesteś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehe nie każdy może być taki piękny, jak anonimowy komentator ;) Pozdrawiam!

      Usuń