wtorek, 9 kwietnia 2013

Pandemonium

Podtytuł:
Gdyby na bierzmowaniu można było wybrać sobie na trzecie "Kretynka" to może bym się zastanowiła nad przystąpieniem do tego sakramentu...

Jestem kretynką do kwadratu. Doszłam do tego wniosku przed sekundą i chyba długo nie zmienię zdania. Jest to relacja na żywo prosto z posadzki w łazience, co moim zdaniem zwiększa moją wiarygodność, ale zanim przejdę do sedna sprawy i zdradzę wam tok mojego rozumowania cofnę się nieco w czasie. Wszystko zaczęło się wczoraj po południu. Pobolewał mnie brzuch i byłam nieco osłabiona. Jakby to ujął pan z reklamy Rutinoscorbinu: "byłam niewyraźna". Ponieważ jestem Polką, a jak wiadomo każdy mieszkaniec naszego pięknego kraju jest domorosłym lekarzem to już po chwili postawiłam sobie wygodną dla siebie diagnozę, a mianowicie stwierdziłam, że to najprawdopodobniej lewy jajnik zmałpował od prawego, postanowił zabalować i "wyrzucić na bruk" kolejne w tym cyklu ovum. Już kilka minut później tłumaczyłam Filipowi, że taka sytuacja jest możliwa, gdy przechodzi się drastyczne zmiany w żywieniu- czytaj głodówki. No i jakoś się tak radośnie uspokoiliśmy, łyknęłam podwójną no-spę (1 raz w życiu!!! to znak, że mnie naprawdę bolało) i pojechaliśmy odwiedzić rodzinę. Niestety, godziny leciały, a sytuacja w okolicach mojego podbrzusza się nie zmieniała. Oczywiście obstawałam przy swoim rozpoznaniu "choroby", więc nie przejmowałam się przyjmowanymi pokarmami. Po powrocie do domu zrobiłam się tak zuchwała, że sięgnęłam po przysmaki, które w 2 tygodniu po skończeniu postu raczej nie są wskazane...no ale ja musiałam, bo bym się skichała gdybym nie zjadła wreszcie czegoś ostrego, no i otworzyłam swoje ukochane diabelskie papryczki w zalewie z rozmarynem. No i jak na kretynkę przystało miałam nawet jedną błyskotliwą myśl podczas sięgania po nie: " kurcze, może mnie nieźle pogonić po takiej dawce chilli...ale w sumie...dobrze mi to zrobi...bo może to nie jajniki tylko mi coś na żołądku leży...a jak nie leży to mała "biegówka" nikomu jeszcze nie zaszkodziła... a może lepiej nie jeść...". Nawet idiota może mieć przebłyski geniuszu.
Jednak wieczorem doszło do nagłego zwrotu akcji. Papryczkowe szaleństwo niby przeszło bez echa, ale zaczęło mnie koszmarnie łamać w gnatach, miałam wrażenie, że jeździ po mnie czołg, na dodatek kierowca który w nim siedzi non stop myli jedynkę ze wstecznym. Kolejnymi objawami były zimne poty, gorączki i takie tam duperele. No i powtórka z rozrywki, jako że Iga to synonim znachor szybko zweryfikowałam wcześniejszą diagnozę i doszłam do wniosku, że to jednak wirus. Miałam podstawy by tak sądzić. Po pierwsze pochwaliłam się dwukrotnie!, że nie byłam w tym sezonie jeszcze chora, po drugie podkreśliłam że dopisuje mi ostatnio świetna odporność, a po trzecie w związku z tym, że czułam się taka zahartowana, wręcz niezłomna to odwiedzałam wszystkich chorych znajomych i w swej zuchwałości ściskałam się z nimi i radośnie całowałam. No ale cóż mnie mogło złego spotkać skoro Filip w związku z moim ostatnim genialnym zakupem mianował mnie Carmen Sandiego i mnie się wydawało, że ten czerwony kapelusz uchroni mnie od złego niczym tarcza Herkulesa. Jednak byłam w błędzie. Ja nie jestem bohaterką komiksów, a wirusy to małe gnoje, które na domiar złego zdobyły mój bastion. Całe szczęście jakoś udało mi się zasnąć...wstałam rano lekko "wymięta", ale bóle jakby zniknęły. Cały dzisiejszy dzień chrupałam wafle ryżowe i zapijałam wodą, bo jednak mój układ pokarmowy był mocno poturbowany, powiedziałabym nawet, że wywinął się na drugą stronę. Niestety w okolicach godziny 20:00 poczułam się już dobrze i w swojej głupocie znów sięgnęłam po papryczki...no bo skoro to wirus to one takie małe, czerwone, śliczne są niewinne...i jedna czy dwie takie malusie...A JEDNAK NIE TAKIE NIEWINNE! JEDNAK WREDNE, PODSTĘPNE I KUSZĄCE NICZYM WĄŻ W RAJU! Pewnie i tak mi nikt nie uwierzy, że one same odkręciły słoik, wyskoczyły z niego i wpadły prosto do mojego brzucha?? szkooooooodaaaaaaa;( Jednym słowem mam za swoje, jest 3 w nocy a ja siedzę w łazience przytulona do pralki...to jest miejsce strategiczne, blisko do "muszli koncertowej", nogi można położyć na kaloryferze, a w przypływie sił mogę nastawić pranie, które ukołysze mnie do snu...chyba że zacznie się wirowanie. 

 PS. A wiecie, że cechą papryczek chilli jest to, że pieką dwa razy?? Może jednak pomimo mojej głupoty ktoś mnie pożałuje...

1 komentarz:

  1. Iguś, nie "Kretynka" tylko "wszechwiedzący uparty dr House". O ile pierwsze sięgnięcie po papryczki było do zrozumienia, to drugie to już był strzał we własne kolano, ale... Co nas nie zabije to nas wzmocni. Zdrowiej szybciutko :D Trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń