czwartek, 28 marca 2013

Opętana przez fistaszki!

Jeść! Jeść! Jeść! Jeść!- to właśnie krzyczy milion Ig w mojej głowie. Przysięgam, że zaraz się wścieknę. Moje ciało rewelacyjnie znosi mój mały post ideologiczny pod tytułem "nie chcę być dłużej jedzenioholikiem". Nic mnie już nie boli, nie męczę się tak szybko jak przy poprzednich próbach, nie mdli mnie, po prostu funkcjonuję bez większych zmian. Natomiast mój umysł daje mi popalić podwójnie, za duszę i za ciało. W zasadzie nie przestaję myśleć o jedzeniu, szczególnie o orzeszkach ziemnych, które są w kuchni. Prześladują mnie te małe wredne arachidy pomimo tego, że nie byłam w pomieszczeniu gdzie się "bunkrują" od poniedziałku. Jestem tak sfrustrowana i jednocześnie zdeterminowana, że chce mi się płakać. Jeśli zaraz nie wybuchnę, to żeby w inny sposób rozładować emocje zrobię coś ekstremalnie głupiego. O! np takie rzeczy mi do głowy przychodzą: ogolę się na łyso albo zafarbuję na zielono, zrobię sobie tatuaż na środku czoła w kształcie wielkiego arbuza, wbije sobie gwóźdź w palec lub ugryzę się w łokieć...cokolwiek byleby przestać myśleć o jedzeniu!!! Już nawet nie jestem zabawna, bo tak mi źle, że poczucie humoru się obraziło i mnie opuściło. Jednocześnie jestem taka wściekła, że chciałabym na przekór sobie nie jeść dopóki nie schudnę do rozmiaru 40, a trochę mi jeszcze brakuje to wymarzonego "size'u".
Na poziom mojego rozgoryczenia ma zapewne wpływ ilość zdobytych ostatnimi czasy informacji na temat metabolizmu, połączenie ich z moimi doświadczeniami i wyciągnięcie wniosków. Moja kuchnia jest tak bardzo fit, light, eko i co tam jeszcze można sobie wymyślić, mój grafik tygodniowy jest jeszcze bardziej wypełniony aktywnością fizyczną niż zwykle, a prawda jest taka że waga ani drgnie...okazuje się, że jeżeli ktoś podjął wiele prób zrzucenia zbędnych kilogramów, często drastycznie zmniejszając ilość przyjmowanych kalorii (diety typu 1200kcal, 1000kcal itp- to były zalecenia przychodni leczenia otyłości, nie jakieś moje fanaberie!!), że w ten sposób mógł tak spowolnić swój metabolizm, że potrzebuje on nawet poniżej 1000 kalorii żeby normalnie funkcjonować. To by wyjaśniało moje zeszłoroczne wiosenne zmagania, które zakończyły się fiaskiem. Trzy miesiące jadłam 900-1200 kalorii i schudłam 2 kg!!!! I z jednej strony cieszę się ogromnie, ze znalazłam coś co znów skutkuje czytaj- głodówka, zwłaszcza, że ma ona naprawdę wiele dodatkowych atutów jednym z najistotniejszych w moim wypadku jest niesamowity wzrost odporności. W zeszłym sezonie byłam chora 7 razy w ciągu 6 miesięcy!!! a w tej zimy ani razu!! Z drugiej strony przeraziłam się, że kiedyś i ona przestanie działać i już nie wiem co wtedy zrobię...ale co ja będę się martwiła na zapas. Najwyżej wynajmę jakiegoś "kata", który zamknie mnie w jakimś magazynie na pół roku, będzie mnie gonił do ćwiczeń 20h na dobę i poił tylko wodą:P Zresztą nie ma co planować, bo jeśli nie zwariuję zaraz od myślenia o żarciu to wszystko będzie dobrze;)Idę się napić wody...będę sobie wyobrażała, że to kanapka z tuńczykiem:D

PS. Teraz nawet tarte jabłka byłyby najpyszniejszym rarytasem nad rarytasami...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz