piątek, 15 marca 2013

"Matterhorn"

No i wszamałam una buona pizza con ruccola e proscciutto crudo i męczyły mnie taaaakie okropne wyrzuty sumienia, że miałam ochotę się upić i iść spać. Normalnie czułam jak te 6 kawałków tego okrągłego italiańskiego przysmaku (dwa odjęłam sobie od ust i oddałam Filipowi) tańczy radośnie w moim brzuchu i gra mi na nosie:P). No i podczas gdy siedzieliśmy sobie po posiłku w knajpce i tak idiotycznie gapiliśmy się na góry za oknem i szalejące na stokach wichury, nagle zaczęła mnie dopadać jakaś dziwna forma frustracji. Wtedy wpadł mi do głowy pewien pomysł, ale w tamtej chwili wydawał mi się na tyle abstrakcyjny, że postanowiłam go pozostawić w sferze marzeń. No i tak ni z tego ni z owego zaczęliśmy się wiercić na tych stołkach, kończyny zaczęły żyć własnym życiem, a energia przywrócona pysznym obiadem nie pozwalała nam spokojnie usiedzieć... i w końcu padło pytanie, które dziś wypowiadaliśmy już wielokrotnie: to co robimy?? Filip zaproponował zaskakujące rozwiązanie: to może drzemka??, które maksymalnie mnie wkurzyło, bo od lat pracuję nad tym żeby każdy dzień spędzać maksymalnie aktywnie i nie ucinać sobie kimanka w ciągu dnia, bo mój metabolizm natychmiast sprytnie to wykorzystuje do odłożenia zapasów, normalnie wychwytuje każdą kalorię nawet z wydychanego przeze mnie powietrza! Ta iskra wywołała lawinę zdarzeń... oburzona szybko rzuciłam alternatywnym rozwiązaniem, które jak już wspomniałam, od dłuższej chwili pałętało mi się gdzieś między zwojami: a może wskoczymy w buty narciarskie i sobie po prostu wejdziemy na tą górę, żeby chociaż raz dzisiaj zjechać???musiało zabrzmieć to tak bardzo surrealistycznie, że jedyne co usłyszałam w odpowiedzi to: a może weźmy dupoloty i zjedźmy sobie na tyłkach do tej knajpki gdzie wczoraj sobie siedzieliśmy?? wystarczyło, że rzuciłam jedno spojrzenie i pięć minut później biegliśmy przez narciarnię już w butach, goglach i w tzw pełnej gotowości. Porwaliśmy sprzęt i ruszyliśmy na szczyt:P Duło tak makabrycznie, że momentami, gdy wiatr smagał moją twarz nie byłam w stanie oddychać, ale się nie poddaliśmy i 45 minut później zapinaliśmy narciochy:D Zdążyliśmy na sam zachód słońca. Jednym słowem było warto! Wysoki poziom endorfin spowodowany wysiłkiem przywrócił pozytywne spojrzenie na świat, a fakt, że prawie wbiegliśmy na tą górę ogromnie podbudował moją wiarę we własne siły...no kurde mam kondycję, wciągnąć ten mój wielki zad na ten szczyt w tak krótkim czasie było nie lada wyzwaniem!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz