Wybaczcie taką długą absencję,ale
gdy sezon zimowy trwa moje zakręcone myśli zasuwają niczym księżyc
wokół ziemi tylko i wyłącznie wokół narciarstwa:D Teraz też
jestem na wyjeździe, ale tym razem już tylko dla siebie. Miła
odmiana jeździć w końcu przodem, równolegle i szybciej niż
5km/h:D Zarezerwowałam pokój i na spontanie wsadziliśmy z Filipem
tyłki w auto i przykulaliśmy się do Włoch żeby wyszaleć się na
śniegu. Oczywiście nie zabrakło przygód już w drodze...ledwo
minęliśmy pierwszą sosnę za naszym domem okazało się, że mój
luby zapomniał skarpet narciarskich, a wiadomo, że bez tego ani
rusz, więc w tył zwrot, do "jednostki" wróć. Podejście
nr dwa. Zjechaliśmy z trasy już tylko po płyn do spryskiwacza...
płyn dolany, wsiadamy, pasy zapinamy, komu w drogę temu
trampki...yyyyyy a buty do biegówek mamy?? Ja nie pakowałam, a Ty??
Ja też nie...w tył zwrot do domu... gazuuu:D Tym razem wsiedliśmy
do auta, posiedzieliśmy minutę i dopiero wtedy zapieliśmy pasy i
ruszyliśmy w drogę:D Przez następną godzinę aż mi się czerep
dymił od tego myślenia, czy aby na pewno wszystko spakowałam...na
miejscu okazało się, że...o niczym nie zapomnieliśmy:D
Rozgościliśmy się w pokoju, Filip poszedł spać, a ja
wyskoczyłam obiec okolicę, przywitać wszystkie świerki i zaspy.
Po powrocie wskoczyłam do nagrzanego już wyrka i kimaliśmy jedynie
11h:P
Tak trochę, ale tylko trochę z innej
beczki, to zawsze gdy jestem na nartach jako instruktor, to gdy
wstaję rano, marzę sobie, że nie jestem w pracy i mogę sobie
poleżeć do 9:00, później jem śniadanko i dopiero o 10:00
wypełzam na stok...no i po raz kolejny mam szansę spełnić moje
marzenia, a zamiast tego urządzam sobie mały obóz odchudzający.
Bo gdy ja się już wybiorę na wakacje to nie marnuję ani minuty, a
mój dzień wygląda mniej więcej tak jak dziś: 7:30 jogging ( to
tegoroczna nowość, nigdy wcześniej nie udało mi się biegać na
wyjazdach)+ zimny prysznic 8:30 śniadanie 9:15 wpinam się w narty,
śmigam co tchu do 11:00 i wtedy czas na...1 drinka odświeżającego
czyli spritza:D (prosecco+aperol+woda+lód+pomarańcza= mniam) 11:15
powrót na trasę i pobijanie rekordów prędkości- wiadomo brawura
po alkoholu:P no dobra to był głupi żart, właśnie dlatego
popijamy tylko spritza, bo ma niską zawartość alkoholu, ogólnie
nie uznaję jazdy na nartach pod wpływem!!:D 14:30 zjazd do hotelu
na małe co nieco( zawsze dziabnę kawałek pizzuni Filipa:P) i
byczenie się w leżaku:P 16:00 biegóweczki 17:00 spacer...18:00
spritz:D:D, później już tylko prysznic wino wyro wino filmy
wino...gimnastyka...wino, spanie... i od rana powtórka z
rozrywki:D:D:D:D
Co do pobijania rekordów, to dwa lata
temu naszym celem było wyjeżdżanie na trasę jako przedzjeżdżacze
czyli "pierwsi z pierwszych najpierwsiejsi", rok temu
szliśmy na ilość i udało nam się jednego dnia przejechać 100km,
a w tym roku stawiamy na prędkość...a wszystko zaczęło się od
tego, że puściłam się wczoraj na pierwszej ściance ze szczytu ,
a zatrzymałam się dopiero na samym dole, no i gdy Filip dojechał
do mnie przy bramkach do krzesełek, cały aż telepał się ze
śmiechu. Zdziwiona zapytałam co go tak rozbawiło, a on na to:
jesteś świrem Kochanie! Chyba jeszcze nigdy nie usłyszałam od
niego piękniejszego komplementu:D Dzięki temu, że ostatnio jestem
w doskonałej formie psychofizycznej i czuję się jak Superwoman
nawet nie poczułam, że jadę jedynie 92km/h. Mało tego okazało
się, że jestem podwójnym świrem, bo nie zwróciłam uwagi na to
jak mam ustawione wiązania...przód miałam na 7 a tył na 6....dla
niewtajemniczonych, dobrze że nie zgubiłam narty na pierwszym
garbie;P jakby co to wszystkiego się wyprę:P Niestety dziś warunki
nie pozawalały na pobicie wczorajszego wyniku, a wzięłam lepsze
narty i przekręciłam wiązania... a tu śnieg, mgła i
grząsko...ale jutro już nie odpuszczę i dobiję do stówki:D
Nota bene nigdy nie przypuszczałam, że
jeszcze przeskoczę umiejętnościami swoje narty. Może nie jest ona
jakaś nie wiadomo jak wspaniała,więc może i nie jest to jakiś
wyczyn, ale czuję, że mnie ogranicza i niczego więcej już z niej
nie wycisnę. Poza tym już w zeszłym roku poczułam, że znalazłam
swoją narciarską miłość, a w tym sezonie nie mam już żadnych
wątpliwości, że.... uwielbiam jeździć śmigiem. Kiedyś tego
nienawidziłam i do głowy by mi nie przyszło, że będzie mi to
sprawiało taką frajdę. Tak się tym jaram, że aż brak mi słów,
nie pozostało mi więc nic innego jak kupić slalomki i stworzyć z
nimi duet idealny:D No i znowu wydatki...
Dość już o nartach, bo przecież nie
każdy musi lubić ten sport...chociaż w zasadzie... Problem w tym,
że ja od ponad dwóch miesięcy nie robię niczego innego i chyba
nie mam do powiedzenia niczego na inny temat...wybór nowego
papieża?? Berlusconi?? eee no bez jaj;)Chociaż dla Benka sza-cun!
O! ale miałam zabawną sytuację
podczas ferii śląskich. Uczyłam jeździć na nartach Bruna i Huga
(dwóch takich co ukradną księżyc, kto ich zna ten rozumie moje
uwielbienie dla tych dwóch małych cherubinków z małymi różkami
za uszkami). Pewnego dnia chłopaki dali czadu i poszliśmy w nagrodę
na gorącą czekoladę, a że w tej knajpce do której się
wybraliśmy serwują ją taaaaaaaką dużą i gęstą i z ogromną
ilością bitej śmietany, że taki czterolatek jadłby ją dwa dni,
a mięliśmy pół godziny, więc postanowiłam poprosić o specjalne
wydanie mini tego przysmaku. Zaatakowałam bar i śpiewająco
wyartykułowałam swoją prośbę-zaznaczę tutaj, że często spotykam
się we Włoszech z obsługą która zasuwa w 5 językach
jednocześnie, dlatego postanowiłam mówić ich sposobem i taki był
tego rezultat: "Ciao! Per me una chioccolata con panna in duo
cups becouse it's for zwei little bambini from my group." Barman
spojrzał na mnie z pełną powagą i cudowną angielszczyzną
odpowiedział: "no problem, I will make for you one hot
chocolate in two cups...zwei little bambini si?? alles klar??"
na co ja : "yyyyyyyy da, yes, si, tak, ano...:D" no i wtedy
już oboje zaczęliśmy się turlać po podłodze. Od tamtej pory
Sebastiano wita mnie z uśmiechem na twarzy, zawsze ucinamy sobie
miłą pogawędkę (już w jednym języku), a dziś zaserwował mi
mega super exstra dużego spritza.
No i na koniec kilka miłych słów na
temat mego towarzysza, z którym dzielę radość z narciarstwa,
życia, wiatru we włosach, słońca na twarzy i takie tam
romantyczne duperele jeszcze. W poniedziałek gdy
"objeżdżałam-oprowadzałam" go po okolicy, dojechaliśmy
krzesełkiem na taki szczyt skąd widać orczyk który wciąga ludzi
na "wyższy szczyt tej samej góry" tylko z innej strony.
No i ja się tak strasznie napalałam, że sobie zjadę taką fajną
trasą, na widok której mogłam się tylko oblizywać podczas moich
szusów z moją mega pędzącą grupą 5 latków, i że później
sobie wjadę tym orczykiem i będą tam lepsze widoki i w ogóle tam
to musi być tak super extra skoro ja tam nie mogę jechać...no i
jestem, bez grupy, wolna jak ptak, pędząca ja TGVe, a
orczyk...nieczynny!!I dupa, bo jak zjadę moją wymarzoną trasą,
nawet pomimo wbitego ogromnego zakazu "pista chiuso" to
już nie wjadę i będę musiała drałować pieszo...Filip tylko na
mnie spojrzał i po zaciśniętych wargach, zmarszczonych brwiach i
zmrużonych oczach rozszyfrował co się święci...ta mina oznacza
tylko jedno... kłopoty... po dłuższej chwili...wydusiłam z siebie
pytanie: co byś powiedział na mały spacer?? Filip: co masz na
myśli?? Iga: no wiesz...widzisz ten szczyt...bo mnie się on
strasznie podoba i chętnie bym go zobaczyła z bliska... Filip: no
ale może jutro puszczą ten orczyk i sobie tam pojedziemy...?? Iga:
(no może nie krzyczałam, ale mówiłam dość głośno) No na
bank!! na pewno go nie PUSZCZĄ!!! i ja już nie zobaczę co jest za
tą górą!!! i do końca życia będę się zastanawiała co tam
jest!!! Filip: no to co proponujesz?? Iga: Ja chcę tam wejść (
powiedziałam nieśmiało i dołączyłam spojrzenie kota ze Shreka)
Filip: a co z nartami?? Iga: jak to co z nartami?? Musimy je wziąć,
żeby mieć później na czym zjechać!!! Filip: (ze stoickim
spokojem) no dobrze:) Iga: Kocham Cię:*
No i wleźliśmy na ten szczyt
szczytów, i wcale nie było tam jakoś wybitnie wyjątkowo, ale ja
byłam wyjątkowo szczęśliwa:D
PS. Lisicaaaaa jak Ci dzisiaj po
południu pisałam, że pada deszcz to jednak padało co innego, to
był ten śnieg w wersji mini kulek tzw super mikro grad, a teraz
lecą z nieba takie mega duże płaty śniegu, więc jutro będę
zaznawała fantastico freerajdu...chciałabym to robić z Tobą...
PPS. A w nocy byliśmy na sankach...ale to już inna bajka:D
Igaaa, nie chwaliłaś się że piszesz bloga. I to takiego fajnego. Twoje poczucie humoru mnie rozwala. Pzdr
OdpowiedzUsuń