środa, 13 marca 2013

Italiano vero:D

Wybaczcie taką długą absencję,ale gdy sezon zimowy trwa moje zakręcone myśli zasuwają niczym księżyc wokół ziemi tylko i wyłącznie wokół narciarstwa:D Teraz też jestem na wyjeździe, ale tym razem już tylko dla siebie. Miła odmiana jeździć w końcu przodem, równolegle i szybciej niż 5km/h:D Zarezerwowałam pokój i na spontanie wsadziliśmy z Filipem tyłki w auto i przykulaliśmy się do Włoch żeby wyszaleć się na śniegu. Oczywiście nie zabrakło przygód już w drodze...ledwo minęliśmy pierwszą sosnę za naszym domem okazało się, że mój luby zapomniał skarpet narciarskich, a wiadomo, że bez tego ani rusz, więc w tył zwrot, do "jednostki" wróć. Podejście nr dwa. Zjechaliśmy z trasy już tylko po płyn do spryskiwacza... płyn dolany, wsiadamy, pasy zapinamy, komu w drogę temu trampki...yyyyyy a buty do biegówek mamy?? Ja nie pakowałam, a Ty?? Ja też nie...w tył zwrot do domu... gazuuu:D Tym razem wsiedliśmy do auta, posiedzieliśmy minutę i dopiero wtedy zapieliśmy pasy i ruszyliśmy w drogę:D Przez następną godzinę aż mi się czerep dymił od tego myślenia, czy aby na pewno wszystko spakowałam...na miejscu okazało się, że...o niczym nie zapomnieliśmy:D Rozgościliśmy się w pokoju, Filip poszedł spać, a ja wyskoczyłam obiec okolicę, przywitać wszystkie świerki i zaspy. Po powrocie wskoczyłam do nagrzanego już wyrka i kimaliśmy jedynie 11h:P
Tak trochę, ale tylko trochę z innej beczki, to zawsze gdy jestem na nartach jako instruktor, to gdy wstaję rano, marzę sobie, że nie jestem w pracy i mogę sobie poleżeć do 9:00, później jem śniadanko i dopiero o 10:00 wypełzam na stok...no i po raz kolejny mam szansę spełnić moje marzenia, a zamiast tego urządzam sobie mały obóz odchudzający. Bo gdy ja się już wybiorę na wakacje to nie marnuję ani minuty, a mój dzień wygląda mniej więcej tak jak dziś: 7:30 jogging ( to tegoroczna nowość, nigdy wcześniej nie udało mi się biegać na wyjazdach)+ zimny prysznic 8:30 śniadanie 9:15 wpinam się w narty, śmigam co tchu do 11:00 i wtedy czas na...1 drinka odświeżającego czyli spritza:D (prosecco+aperol+woda+lód+pomarańcza= mniam) 11:15 powrót na trasę i pobijanie rekordów prędkości- wiadomo brawura po alkoholu:P no dobra to był głupi żart, właśnie dlatego popijamy tylko spritza, bo ma niską zawartość alkoholu, ogólnie nie uznaję jazdy na nartach pod wpływem!!:D 14:30 zjazd do hotelu na małe co nieco( zawsze dziabnę kawałek pizzuni Filipa:P) i byczenie się w leżaku:P 16:00 biegóweczki 17:00 spacer...18:00 spritz:D:D, później już tylko prysznic wino wyro wino filmy wino...gimnastyka...wino, spanie... i od rana powtórka z rozrywki:D:D:D:D
Co do pobijania rekordów, to dwa lata temu naszym celem było wyjeżdżanie na trasę jako przedzjeżdżacze czyli "pierwsi z pierwszych najpierwsiejsi", rok temu szliśmy na ilość i udało nam się jednego dnia przejechać 100km, a w tym roku stawiamy na prędkość...a wszystko zaczęło się od tego, że puściłam się wczoraj na pierwszej ściance ze szczytu , a zatrzymałam się dopiero na samym dole, no i gdy Filip dojechał do mnie przy bramkach do krzesełek, cały aż telepał się ze śmiechu. Zdziwiona zapytałam co go tak rozbawiło, a on na to: jesteś świrem Kochanie! Chyba jeszcze nigdy nie usłyszałam od niego piękniejszego komplementu:D Dzięki temu, że ostatnio jestem w doskonałej formie psychofizycznej i czuję się jak Superwoman nawet nie poczułam, że jadę jedynie 92km/h. Mało tego okazało się, że jestem podwójnym świrem, bo nie zwróciłam uwagi na to jak mam ustawione wiązania...przód miałam na 7 a tył na 6....dla niewtajemniczonych, dobrze że nie zgubiłam narty na pierwszym garbie;P jakby co to wszystkiego się wyprę:P Niestety dziś warunki nie pozawalały na pobicie wczorajszego wyniku, a wzięłam lepsze narty i przekręciłam wiązania... a tu śnieg, mgła i grząsko...ale jutro już nie odpuszczę i dobiję do stówki:D
Nota bene nigdy nie przypuszczałam, że jeszcze przeskoczę umiejętnościami swoje narty. Może nie jest ona jakaś nie wiadomo jak wspaniała,więc może i nie jest to jakiś wyczyn, ale czuję, że mnie ogranicza i niczego więcej już z niej nie wycisnę. Poza tym już w zeszłym roku poczułam, że znalazłam swoją narciarską miłość, a w tym sezonie nie mam już żadnych wątpliwości, że.... uwielbiam jeździć śmigiem. Kiedyś tego nienawidziłam i do głowy by mi nie przyszło, że będzie mi to sprawiało taką frajdę. Tak się tym jaram, że aż brak mi słów, nie pozostało mi więc nic innego jak kupić slalomki i stworzyć z nimi duet idealny:D No i znowu wydatki...
Dość już o nartach, bo przecież nie każdy musi lubić ten sport...chociaż w zasadzie... Problem w tym, że ja od ponad dwóch miesięcy nie robię niczego innego i chyba nie mam do powiedzenia niczego na inny temat...wybór nowego papieża?? Berlusconi?? eee no bez jaj;)Chociaż dla Benka sza-cun!
O! ale miałam zabawną sytuację podczas ferii śląskich. Uczyłam jeździć na nartach Bruna i Huga (dwóch takich co ukradną księżyc, kto ich zna ten rozumie moje uwielbienie dla tych dwóch małych cherubinków z małymi różkami za uszkami). Pewnego dnia chłopaki dali czadu i poszliśmy w nagrodę na gorącą czekoladę, a że w tej knajpce do której się wybraliśmy serwują ją taaaaaaaką dużą i gęstą i z ogromną ilością bitej śmietany, że taki czterolatek jadłby ją dwa dni, a mięliśmy pół godziny, więc postanowiłam poprosić o specjalne wydanie mini tego przysmaku. Zaatakowałam bar i śpiewająco wyartykułowałam swoją prośbę-zaznaczę tutaj, że często spotykam się we Włoszech z obsługą która zasuwa w 5 językach jednocześnie, dlatego postanowiłam mówić ich sposobem i taki był tego rezultat: "Ciao! Per me una chioccolata con panna in duo cups becouse it's for zwei little bambini from my group." Barman spojrzał na mnie z pełną powagą i cudowną angielszczyzną odpowiedział: "no problem, I will make for you one hot chocolate in two cups...zwei little bambini si?? alles klar??" na co ja : "yyyyyyyy da, yes, si, tak, ano...:D" no i wtedy już oboje zaczęliśmy się turlać po podłodze. Od tamtej pory Sebastiano wita mnie z uśmiechem na twarzy, zawsze ucinamy sobie miłą pogawędkę (już w jednym języku), a dziś zaserwował mi mega super exstra dużego spritza.
No i na koniec kilka miłych słów na temat mego towarzysza, z którym dzielę radość z narciarstwa, życia, wiatru we włosach, słońca na twarzy i takie tam romantyczne duperele jeszcze. W poniedziałek gdy "objeżdżałam-oprowadzałam" go po okolicy, dojechaliśmy krzesełkiem na taki szczyt skąd widać orczyk który wciąga ludzi na "wyższy szczyt tej samej góry" tylko z innej strony. No i ja się tak strasznie napalałam, że sobie zjadę taką fajną trasą, na widok której mogłam się tylko oblizywać podczas moich szusów z moją mega pędzącą grupą 5 latków, i że później sobie wjadę tym orczykiem i będą tam lepsze widoki i w ogóle tam to musi być tak super extra skoro ja tam nie mogę jechać...no i jestem, bez grupy, wolna jak ptak, pędząca ja TGVe, a orczyk...nieczynny!!I dupa, bo jak zjadę moją wymarzoną trasą, nawet pomimo wbitego ogromnego zakazu "pista chiuso" to już nie wjadę i będę musiała drałować pieszo...Filip tylko na mnie spojrzał i po zaciśniętych wargach, zmarszczonych brwiach i zmrużonych oczach rozszyfrował co się święci...ta mina oznacza tylko jedno... kłopoty... po dłuższej chwili...wydusiłam z siebie pytanie: co byś powiedział na mały spacer?? Filip: co masz na myśli?? Iga: no wiesz...widzisz ten szczyt...bo mnie się on strasznie podoba i chętnie bym go zobaczyła z bliska... Filip: no ale może jutro puszczą ten orczyk i sobie tam pojedziemy...?? Iga: (no może nie krzyczałam, ale mówiłam dość głośno) No na bank!! na pewno go nie PUSZCZĄ!!! i ja już nie zobaczę co jest za tą górą!!! i do końca życia będę się zastanawiała co tam jest!!! Filip: no to co proponujesz?? Iga: Ja chcę tam wejść ( powiedziałam nieśmiało i dołączyłam spojrzenie kota ze Shreka) Filip: a co z nartami?? Iga: jak to co z nartami?? Musimy je wziąć, żeby mieć później na czym zjechać!!! Filip: (ze stoickim spokojem) no dobrze:) Iga: Kocham Cię:*
No i wleźliśmy na ten szczyt szczytów, i wcale nie było tam jakoś wybitnie wyjątkowo, ale ja byłam wyjątkowo szczęśliwa:D

PS. Lisicaaaaa jak Ci dzisiaj po południu pisałam, że pada deszcz to jednak padało co innego, to był ten śnieg w wersji mini kulek tzw super mikro grad, a teraz lecą z nieba takie mega duże płaty śniegu, więc jutro będę zaznawała fantastico freerajdu...chciałabym to robić z Tobą...

PPS. A w nocy byliśmy na sankach...ale to już inna bajka:D



 

1 komentarz:

  1. Igaaa, nie chwaliłaś się że piszesz bloga. I to takiego fajnego. Twoje poczucie humoru mnie rozwala. Pzdr

    OdpowiedzUsuń