Starszyzna ma w zwyczaju mawiać: Nie
chwal dnia przed zachodem słońca...ja za to mawiam: phi mam to w
du... Jednak tym razem się doigrałam. Jeśli wczoraj komuś kto
czytał moje wypociny przeszło przez głowę: no chyba jej za
dobrze, dzisiaj może spać spokojnie, bo już mi nie jest tak
dobrze:P Primo męczy mnie duszek kacorek, bo wczorajsze
saneczkowanie skończyliśmy w knajpce na dole i w oczekiwaniu na
wybór nowego "papasa" popijaliśmy tego niegroźnego
spritza, o którym już wspominałam. No i może nie jest on mocny,
ale po 10 takich rezultat jest jednak zacny:P Przykozaczyłam, bo
wiedziałam że czeka mnie jeszcze długa droga pod górę do naszego
hotelu i procenty szybko wyparują. Niestety nie wzięłam pod uwagę
jednego, że jak już przykulam się do pokoju to znajdę jeszcze
jedno wino na balkonie. Jaki z tego wniosek?? Nigdy nie wychodź w
nocy na balkon!! No i budzę się dzisiaj rano i świeżynką to ja
nie jestem:P Oprócz tego znów zbliża mi się okres, więc jestem
zmierzła do granic możliwości, wkurza mnie dosłownie wszystko.
Krzywo powieszona kurtka, skarpetka na podłodze, pryszcz na nosie, czterodniowydniowy zarost Filipa....WSZYSTKO! A teraz gwóźdź do trumny.
Podniecałam się wczoraj, że będę dziś szalała poza trasami i
będzie czad...nooo i ...zeszłam na śniadanie, uspokoiłam hormony,
wzięłam witaminy, ibupromy i magnezy, żeby stłumić efekty
wieczornych szaleństw i gdy już doszłam do siebie, odkryłam że
za oknem świeci słońce, widać błękitne niebo, a na trasie jest
mnóstwo świeżego śniegu. W tej radosnej atmosferze skonsumowałam
śniadanko, ciepły croissant z "pasztetem"* był wisieńką
na torcie, przedsmakiem cudownego dnia...do czasu...opuszczając
strefę jadalnianą zatrzymał nas kelner i zagaduje: sci sci?? na co
ja z ogromniastym uśmiechem na japie: si si, a on mnie ciągnie do
okna i pokazuje prześwit między drzewami, w którym widać nasz
wyciąg krzesełkowy, który ani drgnie!!!! No i tłumaczy mi: bla
bla bla bla vento bla bla bla i macha rękami. Wieje tak potwornie,
że nawet na spacer nie chce mi się wychodzić. Boję się że mnie
porwie gdzieś pod chmury albo zepchnie w jakąś przepaść. W
efekcie koczujemy w naszej gawrze i udajemy przed sobą, że niby
chcemy coś robić, bo co jakieś 45 minut pada pytanie: to co
robimy...i pozostaje ono bez odpowiedzi;( DÓŁ na maksa!! Pozostało
nam jedynie "smarowanie" – bez skojarzeń, w słowniku
narciarza oznacza to spożywanie alkoholu:P i gimnastyka- i tu już
interpretacja dowolna;)
*pasztet- nie będę przeprowadzała tu
wnikliwej analizy mojej jakże zaskakującej nazwy dla Nutelli, bo
musiałabym poświęcić na to jakieś 3 dni, po prostu nazywam kremy
czekoladowe pasztetami i już:D
PS. Podczas gdy ja przelewałam swoje
smutki na "papier" Filip się ogolił, a huragan zelżał. Zrezygnowaliśmy ze "smarowania" i spędziliśmy cudowne popołudnie na biegówkach...jednak
happy end...w nagrodę wcinam dziś pizzę:D malutka zaraz wyjedzie z
pieca:D:D:D:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz