czwartek, 14 marca 2013

Nagły zwrot akcji x2

Starszyzna ma w zwyczaju mawiać: Nie chwal dnia przed zachodem słońca...ja za to mawiam: phi mam to w du... Jednak tym razem się doigrałam. Jeśli wczoraj komuś kto czytał moje wypociny przeszło przez głowę: no chyba jej za dobrze, dzisiaj może spać spokojnie, bo już mi nie jest tak dobrze:P Primo męczy mnie duszek kacorek, bo wczorajsze saneczkowanie skończyliśmy w knajpce na dole i w oczekiwaniu na wybór nowego "papasa" popijaliśmy tego niegroźnego spritza, o którym już wspominałam. No i może nie jest on mocny, ale po 10 takich rezultat jest jednak zacny:P Przykozaczyłam, bo wiedziałam że czeka mnie jeszcze długa droga pod górę do naszego hotelu i procenty szybko wyparują. Niestety nie wzięłam pod uwagę jednego, że jak już przykulam się do pokoju to znajdę jeszcze jedno wino na balkonie. Jaki z tego wniosek?? Nigdy nie wychodź w nocy na balkon!! No i budzę się dzisiaj rano i świeżynką to ja nie jestem:P Oprócz tego znów zbliża mi się okres, więc jestem zmierzła do granic możliwości, wkurza mnie dosłownie wszystko. Krzywo powieszona kurtka, skarpetka na podłodze, pryszcz na nosie, czterodniowydniowy zarost Filipa....WSZYSTKO! A teraz gwóźdź do trumny. Podniecałam się wczoraj, że będę dziś szalała poza trasami i będzie czad...nooo i ...zeszłam na śniadanie, uspokoiłam hormony, wzięłam witaminy, ibupromy i magnezy, żeby stłumić efekty wieczornych szaleństw i gdy już doszłam do siebie, odkryłam że za oknem świeci słońce, widać błękitne niebo, a na trasie jest mnóstwo świeżego śniegu. W tej radosnej atmosferze skonsumowałam śniadanko, ciepły croissant z "pasztetem"* był wisieńką na torcie, przedsmakiem cudownego dnia...do czasu...opuszczając strefę jadalnianą zatrzymał nas kelner i zagaduje: sci sci?? na co ja z ogromniastym uśmiechem na japie: si si, a on mnie ciągnie do okna i pokazuje prześwit między drzewami, w którym widać nasz wyciąg krzesełkowy, który ani drgnie!!!! No i tłumaczy mi: bla bla bla bla vento bla bla bla i macha rękami. Wieje tak potwornie, że nawet na spacer nie chce mi się wychodzić. Boję się że mnie porwie gdzieś pod chmury albo zepchnie w jakąś przepaść. W efekcie koczujemy w naszej gawrze i udajemy przed sobą, że niby chcemy coś robić, bo co jakieś 45 minut pada pytanie: to co robimy...i pozostaje ono bez odpowiedzi;( DÓŁ na maksa!! Pozostało nam jedynie "smarowanie" – bez skojarzeń, w słowniku narciarza oznacza to spożywanie alkoholu:P i gimnastyka- i tu już interpretacja dowolna;)

*pasztet- nie będę przeprowadzała tu wnikliwej analizy mojej jakże zaskakującej nazwy dla Nutelli, bo musiałabym poświęcić na to jakieś 3 dni, po prostu nazywam kremy czekoladowe pasztetami i już:D

PS. Podczas gdy ja przelewałam swoje smutki na "papier" Filip się ogolił, a huragan zelżał. Zrezygnowaliśmy ze "smarowania" i spędziliśmy cudowne popołudnie na biegówkach...jednak happy end...w nagrodę wcinam dziś pizzę:D malutka zaraz wyjedzie z pieca:D:D:D:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz