Wracamy!!! Na dobry początek sza-cun
dla Filipa, który zamontował gniazdko w samochodzie i dzięki temu
mam ciągły dostęp do prądu i mogę sobie pisaaaaaaaaać do
woli.:D Zanim go poznałam nie wiedziałam, że takie cuda są w
ogóle możliwe. No a teraz czas na podsumowanie naszego tripa...w
zasadzie zastanawiałam się czy nie zataić kilku szczegółów
zwłaszcza, że zauważyłam wśród znajomych ciekawe zjawisko,
które nazywam "i żyli długo i szczęśliwie". Ostatnio
większość osób z którymi się spotykam mówi tylko o tym jak im
się cudownie żyje, nikt już nie ma problemów, żadnych trosk,
zmartwień...pieprzona sielanka. Wszyscy są tacy normalni i
szczęśliwi, że aż się można porzygać na różowo. Nie mówią
o tym jak ich szarpie kredyt, że nie pamiętają kiedy byli na
wakacjach, że praca ich wykańcza lub nie daje satysfakcji. Jedyne
co słyszę to: kupujemy mieszkanie jupiiiii (nie ważne że będziemy
je spłacać do pięćdziesiątki) dostałam awans hurrrra (nie ważne
że szef mną pomiata), schudłam jupiiiiiiiiiii (to nic że to
dlatego, że mąż pije), kupuję samochód (czy to ważne, że mi za niego płacą rodzice?). Mogę mnożyć takich przykładów bez
liku, tylko po co. Jeśli teraz to czytasz to pewnie sam to
zauważasz, albo...sam/sama sobie dokończ. W pewnym momencie naprawdę
uwierzyłam, że tylko ja mam zmartwienia. Aż mi było głupio, bo
wszyscy tacy zadowolenia, a ja marudzę. Przeszło mi nawet przez głowę, że to może ja się mylę??
Może właśnie na tym polega bycie dorosłym, odpowiedzialnym
człowiekiem?? eeeeeeeee NIE! Może i jestem zbyt szczera, trochę
się obnażam emocjonalnie, ale przynajmniej czuję, że są ludzie
przed którymi nie muszę niczego udawać i wiem, że oni też są
przy mnie sobą.
Po tym mały wstępie nie pozostało mi
już nic innego jak być szczerym do bólu i przyznać się przed
całym światem dooo... albo...jako szczęśliwa właścicielka bujnej
wyobraźni napiszę trzy zakończenia naszej wycieczki, a wy sami
sobie wybierzecie, które Wam się podoba najbardziej;) Wybaczcie to małe zamieszanie, ale moi prawdziwi przyjaciele na pewno będą wiedzieli które zakończenie jest prawdziwe, a reszta świata mam nadzieję, że będzie się po prostu dobrze bawiła;)
Wersja 1
No i już nie otworzyli wyciągów, bo
wichura następnego dnia nadal szalała. Jakoś się trzymałam,
chociaż w tej fazie cyklu hormony aż pchają łzy do oczodołów,
czy to ze smutku czy z radości zawsze coś mi tam po policzkach
spływa:P Wszystko było dobrze do póki nie pojechaliśmy oddać
karnetów i walczyć o zwrot części pieniędzy. Dogadać się z
Tą babką...ona ani słowa po angielsku, a ja po włosku kali
mówić,ale zrozumiała! Ale co z tego skoro kasy i tak nie oddali i
wtedy pękłam. Leciały mi po twarzy całe strumienie słonego
badziewia- sama dawno u siebie takich nie widziałam. Oczywiście
wiele tłumaczy huśtawka hormonalna, ale nie wszystko można zwalić
na to, bo pewnie byłby to mniejszy "opad deszczu" ale na
pewno by się pojawił. Ciężko pracowałam żeby móc sobie
pozwolić na taki wyjazd, i skoro już przejechaliśmy pół europy,
wywaliliśmy kasę na karnety to do cholery ma być idealnie!!!!No i
robiłam wszystko, żeby wycisnąć z tych dni ile się da, wczoraj
na prawdę było cudownie, ale dziś już chciałam poszusować i
koniec! Po chwili pędziliśmy już do pokoju, żeby się spakować i
przynajmniej nie płacić za kolejną dobę w hotelu. Uregulowaliśmy
rachunki, wskoczyliśmy do wozu i pognaliśmy na dół. W aucie
nastała grobowa cisza, którą przerwał Filip pytaniem: no i jak
Kochanie?? podobał Ci się wyjazd?? Odezwał się w najgorszym
momencie. Wymamrotałam że tak i znów zaczęłam beczeć, chociaż
tym razem już nie wiem czemu. Naprawdę mi się podobało, niewiele
brakowało, a byłaby to jedna z najpiękniejszych naszych podróży.
Leżała by w mojej głowie w tej samej szufladce co nasze genialne
wakacje w Toskanii- (te pierwsze... drugie skutecznie zepsułam)!
Dojechaliśmy do Rovereto i poszliśmy na zakupy, bo przecież trzeba
przywieźć do domu regionalne przysmaki...te płynne i te w formie
stałej:P i jakoś tak się sprawy potoczyły, że po szopingu
szwędaliśmy się 5 godzin po tym jakże ładnym miasteczku. Kupiłam
sobie śliczną torebkę, zjedliśmy pyszny obiad i ruszyliśmy do
domu:)
Wersja 2
Na drugi dzień już podczas porannego
joggingu miałam złe przeczucia. Wiatr wiał niepokojąco mocno.
Wróciłam do pokoju i nie mówiąc nic Filipowi, wskoczyłam pod
prysznic. Jakże się ucieszyłam, gdy zeszłam na śniadanie a za
oknem, między drzewami krzesełka się poruszały. Piętnaście
minut później wpinaliśmy się w narty i szaleliśmy na cudownie
przygotowanych trasach. Mimo słońca było -10 stopni, ale nam było
wręcz gorąco:D Niestety nie trwało to długo.Koło południa mnie
zmroziło, gdy podjechałam pod hotel żeby zmienić narty, bo
chcieliśmy poszaleć poza trasami. A tu niespodzianka, ktoś radośnie
przywłaszczył sobie moje dechy. Oczywiście na początku zaczęłam
biegać i ich szukać, bo nie mogłam w to uwierzyć. Nie żeby mi
się to nigdy nie zdarzyło, wręcz przeciwnie: nad morzem ukradli mi
aparat, jak jechałam do Rosji na wykopaliska zniknęły mi wszystkie
pieniądze, w zeszłe wakacje rower, trzy lata temu kije w
Andalo...bardziej zaskoczyło mnie to, że znowu mi coś zwinęli,
chociaż już na prawdę staram się pilnować swoich rzeczy. Gdy
pierwszy szok minął oczywiście się poryczałam, chociaż nie był
to cenny sprzęt. Kupiłam go okazyjnie, bardziej do szkolenia niż
dla przyjemności. Zdruzgotało mnie to, że znów mi ktoś coś
zabrał. Kurde co ja takiego zrobiłam, że święty Antoni mnie
opuścił, a wręcz się na mnie mści??!! Filip stanął na wysokości zadania, mocno mnie przytulił, kazał się rozchmurzyć, bo przecież
jest piękny dzień i mam te lepsze narty, w które wystarczy się
wpiąć i dalej szaleć;) No i udało się, otarłam łzy i ruszyłam
do boju;) Wieczorem zjechaliśmy do Rovereto na pyszną kolację,
która niestety dała mi popalić podczas podróży, ale absolutnie
mi to nie przeszkadzało, bo myślałam tylko o mojej nowej torebce
leżącej na tylnym siedzeniu- Filip mi kupił na pocieszenie za
narty:)
Wersja 3
Następnego dnia krzesełka ruszyły,
ale niestety nie na długo. W południe wiatr znów się wzmógł i
musieli zamknąć wyciągi. Całe szczęście te 3 godziny na nartach
znacznie poprawiły mi humor. Nie zastanawiając się wiele
pognaliśmy na biegówki...jakby nie było to też narty:D Tor był
znakomicie przygotowany i dzięki niskiej temperaturze świetnie się
po nim śmigało nawet na nienasmarowanym sprzęcie:P Takie z Nas osły, że znów zapomnieliśmy smaru!! W drodze
powrotnej postanowiliśmy podjechać do kas żeby zawalczyć o jakieś
odszkodowanie w związku z zamknięciem wyciągów, ale oczywiście :
"itz not refundable". Pani nas poinformowała, że jeśli
poczekamy 12h i jeśli puszczą wyciągi to w ramach rekompensaty
dostaniemy karnet na jeden dzień gratis. Ja się zapytałam kto nam
w takim razie za kolejny nocleg zapłaci, ale ona już tego nie
zrozumiała. Wróciliśmy do hotelu i rozpatrzyliśmy wszystkie
opcje...jeśli puszczą wyciągi to super, bo sobie jeszcze
pojeździmy, ale jeśli nadal będzie wiało to tylko zabulimy za
kolejną dobę hotelową, a jutro się wściekniemy i zepsujemy sobie
wyjazd...zresztą i tak się wkurzyliśmy, że nie możemy machnąć ręką i
powiedzieć: phi a kto bogatemu zabroni. Filip podsumował to jednym
zdaniem: właśnie dlatego uważam, że musimy mieć dużo pieniędzy,
żeby się nie szczypać tylko robić co nam się żywnie podoba;) I
ma racje cholera. Tak czy inaczej, spakowaliśmy się, zjechaliśmy
do Rovereto na pyszną kolację, a na deser wybrałam sobie śliczną torbę, bo
przecież zaoszczędziliśmy na noclegu:P i ruszyliśmy do domu:)
Rovereto... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz