niedziela, 17 marca 2013

The end

Wracamy!!! Na dobry początek sza-cun dla Filipa, który zamontował gniazdko w samochodzie i dzięki temu mam ciągły dostęp do prądu i mogę sobie pisaaaaaaaaać do woli.:D Zanim go poznałam nie wiedziałam, że takie cuda są w ogóle możliwe. No a teraz czas na podsumowanie naszego tripa...w zasadzie zastanawiałam się czy nie zataić kilku szczegółów zwłaszcza, że zauważyłam wśród znajomych ciekawe zjawisko, które nazywam "i żyli długo i szczęśliwie". Ostatnio większość osób z którymi się spotykam mówi tylko o tym jak im się cudownie żyje, nikt już nie ma problemów, żadnych trosk, zmartwień...pieprzona sielanka. Wszyscy są tacy normalni i szczęśliwi, że aż się można porzygać na różowo. Nie mówią o tym jak ich szarpie kredyt, że nie pamiętają kiedy byli na wakacjach, że praca ich wykańcza lub nie daje satysfakcji. Jedyne co słyszę to: kupujemy mieszkanie jupiiiii (nie ważne że będziemy je spłacać do pięćdziesiątki) dostałam awans hurrrra (nie ważne że szef mną pomiata), schudłam jupiiiiiiiiiii (to nic że to dlatego, że mąż pije), kupuję samochód (czy to ważne, że mi za niego płacą rodzice?). Mogę mnożyć takich przykładów bez liku, tylko po co. Jeśli teraz to czytasz to pewnie sam to zauważasz, albo...sam/sama sobie dokończ. W pewnym momencie naprawdę uwierzyłam, że tylko ja mam zmartwienia. Aż mi było głupio, bo wszyscy tacy zadowolenia, a ja marudzę. Przeszło mi nawet przez głowę, że to może ja się mylę?? Może właśnie na tym polega bycie dorosłym, odpowiedzialnym człowiekiem?? eeeeeeeee NIE! Może i jestem zbyt szczera, trochę się obnażam emocjonalnie, ale przynajmniej czuję, że są ludzie przed którymi nie muszę niczego udawać i wiem, że oni też są przy mnie sobą.
Po tym mały wstępie nie pozostało mi już nic innego jak być szczerym do bólu i przyznać się przed całym światem dooo... albo...jako szczęśliwa właścicielka bujnej wyobraźni napiszę trzy zakończenia naszej wycieczki, a wy sami sobie wybierzecie, które Wam się podoba najbardziej;) Wybaczcie to małe zamieszanie, ale moi prawdziwi przyjaciele na pewno będą wiedzieli które zakończenie jest prawdziwe, a reszta świata mam nadzieję, że będzie się po prostu dobrze bawiła;)

Wersja 1
No i już nie otworzyli wyciągów, bo wichura następnego dnia nadal szalała. Jakoś się trzymałam, chociaż w tej fazie cyklu hormony aż pchają łzy do oczodołów, czy to ze smutku czy z radości zawsze coś mi tam po policzkach spływa:P Wszystko było dobrze do póki nie pojechaliśmy oddać karnetów i walczyć o zwrot części pieniędzy. Dogadać się z Tą babką...ona ani słowa po angielsku, a ja po włosku kali mówić,ale zrozumiała! Ale co z tego skoro kasy i tak nie oddali i wtedy pękłam. Leciały mi po twarzy całe strumienie słonego badziewia- sama dawno u siebie takich nie widziałam. Oczywiście wiele tłumaczy huśtawka hormonalna, ale nie wszystko można zwalić na to, bo pewnie byłby to mniejszy "opad deszczu" ale na pewno by się pojawił. Ciężko pracowałam żeby móc sobie pozwolić na taki wyjazd, i skoro już przejechaliśmy pół europy, wywaliliśmy kasę na karnety to do cholery ma być idealnie!!!!No i robiłam wszystko, żeby wycisnąć z tych dni ile się da, wczoraj na prawdę było cudownie, ale dziś już chciałam poszusować i koniec! Po chwili pędziliśmy już do pokoju, żeby się spakować i przynajmniej nie płacić za kolejną dobę w hotelu. Uregulowaliśmy rachunki, wskoczyliśmy do wozu i pognaliśmy na dół. W aucie nastała grobowa cisza, którą przerwał Filip pytaniem: no i jak Kochanie?? podobał Ci się wyjazd?? Odezwał się w najgorszym momencie. Wymamrotałam że tak i znów zaczęłam beczeć, chociaż tym razem już nie wiem czemu. Naprawdę mi się podobało, niewiele brakowało, a byłaby to jedna z najpiękniejszych naszych podróży. Leżała by w mojej głowie w tej samej szufladce co nasze genialne wakacje w Toskanii- (te pierwsze... drugie skutecznie zepsułam)! Dojechaliśmy do Rovereto i poszliśmy na zakupy, bo przecież trzeba przywieźć do domu regionalne przysmaki...te płynne i te w formie stałej:P i jakoś tak się sprawy potoczyły, że po szopingu szwędaliśmy się 5 godzin po tym jakże ładnym miasteczku. Kupiłam sobie śliczną torebkę, zjedliśmy pyszny obiad i ruszyliśmy do domu:)


Wersja 2
Na drugi dzień już podczas porannego joggingu miałam złe przeczucia. Wiatr wiał niepokojąco mocno. Wróciłam do pokoju i nie mówiąc nic Filipowi, wskoczyłam pod prysznic. Jakże się ucieszyłam, gdy zeszłam na śniadanie a za oknem, między drzewami krzesełka się poruszały. Piętnaście minut później wpinaliśmy się w narty i szaleliśmy na cudownie przygotowanych trasach. Mimo słońca było -10 stopni, ale nam było wręcz gorąco:D Niestety nie trwało to długo.Koło południa mnie zmroziło, gdy podjechałam pod hotel żeby zmienić narty, bo chcieliśmy poszaleć poza trasami. A tu niespodzianka, ktoś radośnie przywłaszczył sobie moje dechy. Oczywiście na początku zaczęłam biegać i ich szukać, bo nie mogłam w to uwierzyć. Nie żeby mi się to nigdy nie zdarzyło, wręcz przeciwnie: nad morzem ukradli mi aparat, jak jechałam do Rosji na wykopaliska zniknęły mi wszystkie pieniądze, w zeszłe wakacje rower, trzy lata temu kije w Andalo...bardziej zaskoczyło mnie to, że znowu mi coś zwinęli, chociaż już na prawdę staram się pilnować swoich rzeczy. Gdy pierwszy szok minął oczywiście się poryczałam, chociaż nie był to cenny sprzęt. Kupiłam go okazyjnie, bardziej do szkolenia niż dla przyjemności. Zdruzgotało mnie to, że znów mi ktoś coś zabrał. Kurde co ja takiego zrobiłam, że święty Antoni mnie opuścił, a wręcz się na mnie mści??!! Filip stanął na wysokości zadania, mocno mnie przytulił, kazał się rozchmurzyć, bo przecież jest piękny dzień i mam te lepsze narty, w które wystarczy się wpiąć i dalej szaleć;) No i udało się, otarłam łzy i ruszyłam do boju;) Wieczorem zjechaliśmy do Rovereto na pyszną kolację, która niestety dała mi popalić podczas podróży, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało, bo myślałam tylko o mojej nowej torebce leżącej na tylnym siedzeniu- Filip mi kupił na pocieszenie za narty:)


Wersja 3
Następnego dnia krzesełka ruszyły, ale niestety nie na długo. W południe wiatr znów się wzmógł i musieli zamknąć wyciągi. Całe szczęście te 3 godziny na nartach znacznie poprawiły mi humor. Nie zastanawiając się wiele pognaliśmy na biegówki...jakby nie było to też narty:D Tor był znakomicie przygotowany i dzięki niskiej temperaturze świetnie się po nim śmigało nawet na nienasmarowanym sprzęcie:P Takie z Nas osły, że znów zapomnieliśmy smaru!! W drodze powrotnej postanowiliśmy podjechać do kas żeby zawalczyć o jakieś odszkodowanie w związku z zamknięciem wyciągów, ale oczywiście : "itz not refundable". Pani nas poinformowała, że jeśli poczekamy 12h i jeśli puszczą wyciągi to w ramach rekompensaty dostaniemy karnet na jeden dzień gratis. Ja się zapytałam kto nam w takim razie za kolejny nocleg zapłaci, ale ona już tego nie zrozumiała. Wróciliśmy do hotelu i rozpatrzyliśmy wszystkie opcje...jeśli puszczą wyciągi to super, bo sobie jeszcze pojeździmy, ale jeśli nadal będzie wiało to tylko zabulimy za kolejną dobę hotelową, a jutro się wściekniemy i zepsujemy sobie wyjazd...zresztą i tak się wkurzyliśmy, że nie możemy machnąć ręką i powiedzieć: phi a kto bogatemu zabroni. Filip podsumował to jednym zdaniem: właśnie dlatego uważam, że musimy mieć dużo pieniędzy, żeby się nie szczypać tylko robić co nam się żywnie podoba;) I ma racje cholera. Tak czy inaczej, spakowaliśmy się, zjechaliśmy do Rovereto na pyszną  kolację, a na deser wybrałam sobie śliczną torbę, bo przecież zaoszczędziliśmy na noclegu:P i ruszyliśmy do domu:)


Rovereto...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz