środa, 2 lipca 2014

Mama na radarze!

Wszystko pomału zaczyna się układać. Babcia "poskładana", z wypasionym rozrusznikiem rozpoczęła już rehabilitację, Bart zaraz będzie po operacji i mam nadzieję, że wreszcie zacznie biegać po knajpach zamiast  po lekarzach, do Sztokholmu zawitało wreszcie słońce, a ciemne chmury znad mojej głowy wiatr przegania. Jak jeszcze za chwilę przylecą moi rodzice to już będę szczęśliwa do kwadratu.
Nota bene właśnie sikam po nogach na myśl o podróży na lotnisko, zaraz muszę wyjeżdżać, a nie wiem jak tam trafić. Oczywiście zamiast ślęczeć teraz nad mapą to jestem TU, ale znając moje szczęście i orientację w terenie trafię tam bez pudła. Mamę to ja wyczuwam z odległości 100km!
Jestem tak podekscytowana, że ciężko mi pisać. Myśli mi strasznie szybko uciekają, ręce rwą się do kierownicy, a nogi same przebierają. Jeszcze nie wystartowali, a ja bym chciała żeby już lądowali. Zaplanowałam Nam cały tydzień, co do minuty. Będą muzea, galerie, lody w parku królewskim, zamki pałace, podróż stateczkiem, wieże widokowe, lunapark, tramwaj wodny... rogale z dziką różą, którymi pachnie w całym domu.
Przepis "wrzucę" jak tylko będę miała chwilę. Zwłaszcza, że nareszcie doszłam z nimi  do wprawy, a muszę przyznać, że łatwo nie było. Kilka razy rzucałam blachą o podłogę i krzyczałam, że już nigdy ich nie zrobię. Cholerniki małe!!! Filip był w szoku jak zobaczył wczoraj, że znowu je "kulam", oczywiście nie omieszkał mnie zapytać czemu je robię skoro zarzekałam się, że już nigdy, ale to przenigdy ich więcej nie upiekę. Odpowiedziałam z przekąsem, ze do cholery nie wygrają ze mną te drożdżowe kurduple, i że skoro za pierwszym razem mi wyszły to znajdę sposób żeby to powtórzyć, tylko mięczaki się poddają. Po mojej tyradzie uciekł z kuchni i gdy poleciała pierwsza "kurewna" to nawet nie zareagował. Udało mi się jednak zażegnać kryzys budyniowy- wkurzyłam się na jego konsystencję, która nie pozwalała na nawijanie go w ciasto. Rozwiązanie było w zasięgu wzroku... zaniosłam różany kisiel mleczny Filipowi do zjedzenia, a rogale nadziałam dziką różą sauté. Do każdego dawałam tylko odrobinkę i w efekcie są cudowne. Najważniejsze, że nareszcie cała ich zawartość nie uciekła na blachę, bo zmieniłam sposób zawijania, którym też się wkrótce podzielę. Są zupełnie inne niż te, które zrobiłam za pierwszym razem, parę lat temu, ale tamtych odtworzyć się nie da, teraz TE będą moim ideałem:)

Drożdżowe rogaliki turystyczne:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz