poniedziałek, 9 czerwca 2014

Co robi student kiedy rano wstaje? Ogląda Teleexpress!

Ależ miała przygód ostatnio! Chyba Igowa szczęśliwa passa wróciła. Muszę przyznać, że tęskniłam za tą moją mocą przyciągania pozytywnych zdarzeń. Myślałam, że to już nie wróci, że gdzieś to zgubiłam, albo ktoś mi to zabrał, a to zwykła przerwa w dostawie była, żebym się czasem nie porzygała z nadmiaru przyjemności. Niesamowite, że życie samo to reguluje, wszystkich obdziela równo i tylko od Nas zależy co z tym dalej zrobimy. Nic Wam nie mówiłam, bo trochę się bałam, że tak już mają dorośli, że szczęśliwy traf to wspomnienie z dzieciństwa, a tu taka niespodzianka. Wiem, że brzmię nieco trywialnie, wręcz arcybanalnie i pewnie to tylko jakieś dziwne zaćmienie, chwilowa euforia, ale co mi tam, cieszę się to się podzielę.
Po tym wstępie pewnie się spodziewacie, że wygrałam w totka albo odziedziczyłam fortunę, a ja zwyczajnie miałam cudowny weekend. Zaczęło się już w piątek. Filip miał wolne, więc cały dzień włóczyliśmy się na rowerach po mieście, wieczorkiem piwko w parku nad zatoką, przytulańce i taka fala dobrego humoru, że aż mojego lubego zaraziłam tym moim rechotem. Normalnie turlałam się po trawniku, jak pijany ze szczęścia zając. Żeby nikomu nie przyszło do głowy, że to tak po tym piwie. Przypominam, że tu alkohol jest reglamentowany i nam z Filipem jeszcze nigdy nie udało się kupić trunku, który miałby powyżej 3,5%!!!!!!!!!!!! Jak my do tego "monopolowego" docieramy to zawsze jest już zamknięte. Przez co jesteśmy skazani na piwo z marketu, które jest takie słabe, że żeby się nim upić trzeba, mieć pęcherz jak u słonia, albo pić w toalecie. Już słyszę głosy dobiegające z tłumu: "zawsze możecie iść do knajpy..." noooooooo możemy, nawet czasem chodzimy, ale przy tych cenach na jednym piwie się kończy:P 
Po piątku jak to zwykle bywa, przyszła sobota, a właściwie przybiegła, bo tak Nas wciągnął świat internetu, że ocknęliśmy się dopiero o 17:00. Już miałam marudzić, że jesteśmy beznadziejni, że przesiedzieliśmy cały dzień na tyłkach w domu, a było tak pięknie. Zamiast tego, narobiłam rumoru, wyrwałam F. z transu, wskoczyliśmy na rowery i pojechaliśmy w plener. Wdrapaliśmy się na skały nad jedną z zatok i napawaliśmy się widokami. Fif trzaskał zdjęcia, ja dziergałam serducha na moją akcję promocyjną (o tym następnym razem), gdy nagle na niebie zaczęła pojawiać się tęcza. Z minuty na minutę robiła się coraz mocniejsza, aż wreszcie stał nad nami cały kolorowy rogal, a nad nim migotał drugi, a my siedzieliśmy pod kocem w strugach deszczu i na dodatek japy nam się śmiały.
Oczywiście to nic nadzwyczajnego, zwykłe rozszczepienie światła, zjawisko optyczne bla bla bla no sorrryy ale ja tym razem mogłam ją prawie pogłaskać, przytulić, polizać!!! Jak przestało lać to nawet sobie trzasnęłam fotkę, a co!!! Mało tego, jak tylko przestało padać, na niebie zaczęły się pojawiać balony!!!Dużo!!!
W radosnym uniesieniu wróciliśmy do domu i włączyliśmy film... Grand Budapest Hotel... polecam, świetna obsada, cudowny klimat, "makabryczne poczucie humoru", dobre kino!


No i wreszcie niedziela. Wstaliśmy o świcie, czyli w południe, wsunęliśmy śniadanie, czyli obiad i ja popędziłam na moim "bicyklu" do centrum, bo umówiłam się z koleżanką na kawę. Tak, mam tu koleżankę, jedną, ale za to jaką!!! W tym miejscu pozdrowienia dla Klaudii :) Usiadłyśmy sobie w knajpce w ogrodach królewskich  i oddałyśmy się pogawędce. Później były sklepy i pamiątkowe zdjęcie, na potrzeby którego odstawiłam mój rower pod jedną z wszechobecnych w tym mieście rzeźb. Po chwili, gdy uwieczniłyśmy już nasze radosne pyski na "kliszy", poszłam po moją maszynę. Przyspieszyłam kroku, bo zauważyłam, że kilka osób zaczyna pozować pod nieznanym mi posągiem i martwiłam się, że mój jednoślad im przeszkadza. Porwałam rower i ruszyłam w stronę koleżanki. Za sobą usłyszałam tylko jęk zawodu, więc odruchowo zerknęłam na grupę ludzi, którą zostawiłam w tyle i dostrzegłam, że zgromadzeni pod rzeźbą turyści się rozchodzą, bo pozowali do zdjęcia z rowerem, a nie z jakimś tam marmurowym królem!!! Przez chwilę poczułam się wyjątkowa, ale zaraz mi przeszło, bo stwierdziłam, że chyba jednak mam coś z głową i mi się wydawało. Nie musiałam długo czekać, żeby zagadka sama się rozwiązała. Pożegnałam się z Klaudią, wróciłam do domu i wyciągnęłam Filipa na małą przejażdżkę po centrum. Przystanęłam w moim ulubionym miejscu, żeby cyknąć zdjęcia nowym wytworom mojego szydła...
 ...a  po chwili, gdy chciałam zabrać swojego "składaka", podeszły do mnie dwie babeczki i jedna z nich zapytała czy może zrobić mu zdjęcie. Oczywiście przytaknęłam, a gdy tylko doszłam do siebie poprosiłam, żeby weszła na moją stronę i... ona już na niej była i polubiła! Teraz Wasza kolej!!!!  http://www.bikeandsoul.com/  Kto tego jeszcze nie zrobił ten parówa:P



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz