czwartek, 1 listopada 2012

Lista nieobecnośći

No i nie dotarłam tej nocy do sypialni!!! Mam nadzieję, że to nie oznaka tego, że nasz związek wszedł w etap znieczulicy, bo to by było straszniejsze niż zakończenie kariery aktorskiej przez Sylwestra Stalone. Czym byłoby kino bez tak utalentowanej gwiazdy Hollywood??!!No ja się pytam czym??:P O dziwo pomimo spędzenia nocy w salonie wyspałam się jak nigdy na tej  krótkiej kanapie, ale niestety zaraz po otwarciu oczu przypomniałam sobie dlaczego moje głodne ciało nie jest w sypialni. Przez absencję Fifsona nie spędziliśmy Święta Zmarłych razem....ubrałam się i wyszłam z domu bez pożegnania. To było najtrudniejsze, musiałam trzymać emocje na wodzy, żeby się nie złamać i nie zawrócić, ale udało się. Wskoczyłam do samochodu i ruszyłam na podbój Dąbrowy Górniczej. Jako, że jeżdżę teraz wozem, którego nie trzeba kopnąć żeby się otworzył  i na dodatek ma radio, to skorzystałam z tego przywileju i włączyłam jedyną dobrą stację czyli Trójkę...a tam ze względu na specyfikę dzisiejszych obrzędów same ballady i inne smuty. No i z tego wszystkiego deszcz nie hulał już tylko za oknem, ale burza rozpętała się też w środku. Z grobowego nastroju wyrwały mnie echem obijające się po głowie słowa: musisz być silna, jesteś kobietą niezależną, sama dasz radę dojechać do celu i wrócić i w ogóle będzie super, tym razem na pewno się nie zgubisz! Natychmiast poczułam nadchodzącą falę energii z kosmosu, wcisnęłam gaz i zaczęłam śpiewać razem z Łitnej Hjuston na całe gardło I'll always Love You noooooooo i powiem Wam, że udało mi się wyciągnąć z nią nawet ostatnie U w słowie You, wiecie, ona tam tak wyje na końcu Youuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu Dojechałam cała i zdrowa, zapaliłam znicze i z Gołonoga popędziłam prosto do Gliwic gdzie spędziłam z rodziną cudowny dzień. Oczywiście myśli raz po raz uciekały mi w stronę Bytomia i Filipa, ale nie ugięłam się i nie wróciłam do domu aż do wieczora. Jak każda kobieta, która wzięła swego lubego na przetrzymanie spodziewałam się gorącego przyjęcia, pięknych kwiatów i innych dupereli, ale tak to chyba tylko w filmach mężczyźni się zachowują, w realu jest zupełnie inaczej. Było mi trochę przykro i raczyłam poinformować Filipa o tym, że się nie spisał, a w ramach zemsty, powiedziałam, że w takim razie kończę głodówkę i sama zjem to co przekazała dla niego moja babcia...ooooooo jak mu się oczy zaświeciły jak zobaczył czosnkową kiełbaskę i furę szałotu... gdy uwierzył, że naprawdę zamierzam sama to zjeść, wyszedł i rzucił tylko na odchodne: phi zjem sobie grzanki. Ukroiłam jeszcze do tych pyszności dwie kromeczki chleba i zaniosłam mu tą pachnącą kolację. Aż mnie skręcało z zazdrości, było mi dużo trudniej niż przy obiedzie u rodziców, bo oni potrafią docenić moje wyrzeczenia i dodać mi otuchy, a Filip mam wrażenie, że uważa moje głodowanie za pierdnięcie. Cóż dla mnie moje zmagania są niczym wejście na Mont Everest . Swoją drogą ciekawe jak Wanda Rutkiewicz by się czuła gdy jej mąż uznał zdobywanie przez nią szczytu ośmiotysięcznika za wpełznięcie z sankami na pagórek w parku. Eh to była babeczka, w takim dniu właśnie takie osoby powinniśmy wspominać. Pierwsza europejka na Czomolungmie! Mam nadzieję, że kiedyś i ja zlokalizuję swój "szczyt" i znajdę w sobie siły żeby go zdobyć.
Szkoda byłoby zmarnować tak piękną noc przed komputerem, więc lecę ubrać ciepłe skarpety, porwę pod pachę Filipa i jedziemy poszwędać się po cmentarzach...tylko raz do roku wyglądają tak magicznie:)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz